Graliśmy w Call of Duty: WWII – jest bardzo dobrze! - Strona 2
Widzieliśmy kampanię dla jednego gracza w Call of Duty: WWII i… zbieraliśmy szczękę z ziemi. Jeśli ten fragment był reprezentatywny dla całości, to nadchodzi najlepszy CoD od wielu, wielu lat!
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Call of Duty: WWII – udany powrót do korzeni serii
Jednym słowem: masakra
Choć w kampanię zagrać nie mogliśmy, wydaje się, że cały system zrealizowany jest niezwykle sprawnie. Wyspecjalizowani towarzysze nie wbiegają hitlerowcom pod lufy, trzymając się w bezpiecznej odległości od wrogów i posłusznie pędząc do głównego bohatera na każde jego zawołanie. Nie zauważyłem jednak, żeby medyk podobne usługi świadczył aliantom sterowanym przez komputer. Być może takie akcje w grze występują, ale nie zdążyłem ich zarejestrować, bo na ekranie rozgrywały się...
...dantejskie sceny. O matko, czego tam nie było. Eksplodujące samochody, samoloty wbijające się w budynki, które – sypiąc się jak domki z kart – podnosiły tumany kurzu, wydzierający się wniebogłosy żołnierze, którym nagle oderwało kończyny, i kompani padający na kolana po utracie głowy. Totalna, powodująca opad szczęki masakra. W ciągu tej jednej misji wydarzyło się tyle, że miałem problem z przypomnieniem sobie szczegółów przebiegu alianckiej ofensywy już pięć minut po wyjściu z pokazu. Wyobraźcie sobie zatem podobną skalę „epy” na plaży Omaha. Nie dziwię się, że autorzy nie chcą pokazywać lądowania w Normandii przed premierą, uznając zapewne, że każdy powinien przeżyć to sam. I słusznie.
Kampania w WWII nie robiłaby jednak takiego wrażenia, gdyby nie wszechobecne skrypty. Najlepiej pokazuje to scena, w której jesteśmy świadkiem demontażu wieży lokalnego kościoła, oczywiście z naszym bohaterem uwięzionym w środku. Spadające dzwony niszczą konstrukcję według ustalonego z góry scenariusza, a naszym zadaniem jest uniknięcie śmierci poprzez wykonanie kilku quick time eventów. Jako żywo przypomina to wizytę Nathana Drake’a w podobnym przybytku na Madagaskarze. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że akcja z walącą się świątynią nie odbiega praktycznie niczym od tego, co widzieliśmy w Uncharted 4. Sledgehammer Games powinno być z siebie dumne.
Jest dobrze!
Gdybym miał ocenić ten zaledwie kilkunastominutowy epizod, powiedziałbym, że jest fenomenalny. Kampanie w Call of Duty od dawna słyną z tego, że są maksymalnie przerysowane i przesadzone, ale w WWII kompletnie tego nie odczułem. Festiwal wybuchów wszelkiej maści po prostu przykuwa do ekranu, podobnie jak śmierć każdego wirtualnego żołnierza, który próbuje przetrwać na placu boju, na ogół z opłakanym skutkiem. Miłośnicy realizmu docenią też liczne sceny gore. Gra jest niesamowicie brutalna, kto wie – może nawet bardziej od niesławnego pod tym względem Call of Duty: World at War.
Po oszołomieniu wywołanym prezentacją kampanii skierowaliśmy się do drugiego pokoju, gdzie czekało na nas dwanaście stanowisk z odpalonym trybem wieloosobowym. Od razu wyznam, że sieciowe potyczki w serii Call of Duty traktuję jako zło konieczne, dlatego nie będę się mądrzyć, próbując oceniać ich jakość, zwłaszcza że kompletnie nie śledzę ich rozwoju. Sprawdziliśmy w akcji trzy dostępne multiplayerowe opcje i za każdym razem bawiłem się dobrze, ba, w trybie team deathmatch udało mi się nawet zakończyć zmagania z najlepszym dorobkiem punktowym.
Najbardziej przypadł mi jednak do gustu wariant, w którym jedna drużyna musiała zrealizować kilka określonych celów – zabezpieczyć skład amunicji, odbudować most, eskortować czołg itd., a w tym czasie druga usiłowała jej za wszelką cenę przeszkodzić. Wątpię, żeby po premierze cieszył się on równie wielką popularnością jak TDM czy dominacja, nie da się jednak ukryć, że stanowi ciekawe uzupełnienie klasycznych patentów na wzajemne mordowanie się w internecie.
Jeśli przed targami E3 odczuwałem jakiś cień niepokoju o to, czy eksperyment o nazwie „powrót do przeszłości” w Call of Duty się uda, po dzisiejszej prezentacji nie mam absolutnie żadnych obaw. Call of Duty: WWII jest dokładnie tym, na co czekałem, i gra z automatu trafia na moją listę jesiennych zakupów. Świadomość, że już za kilka miesięcy dostaniemy jedną z najlepszych kampanii w dziejach CoD-a, a na deser pobawimy się trybem multiplayer (hardkorowi fani w kolejności odwrotnej), nastraja bardzo optymistycznie. Zakładając oczywiście, że krótki fragment kampanii był reprezentatywny dla całości, ale tego nie da się w takich przypadkach stwierdzić. Nigdy.
ZASTRZEŻENIE
Wyjazd autora tekstu na targi E3 opłaciliśmy we własnym zakresie.