Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Call of Duty: WWII Publicystyka

Publicystyka 14 czerwca 2017, 14:00

Graliśmy w Call of Duty: WWII – jest bardzo dobrze!

Widzieliśmy kampanię dla jednego gracza w Call of Duty: WWII i… zbieraliśmy szczękę z ziemi. Jeśli ten fragment był reprezentatywny dla całości, to nadchodzi najlepszy CoD od wielu, wielu lat!

CALL OF DUTY: WWII W SKRÓCIE:
  1. akcja osadzona na froncie zachodnim II wojny światowej;
  2. brak automatycznej regeneracji zdrowia (wracają apteczki);
  3. wysokim poziom brutalności (sceny gore);
  4. świetnie zapowiadająca się kampania dla jednego gracza…
  5. …pełna emocji i urywających głowę momentów;
  6. wszechobecne skrypty ze scenami niemal z Uncharted 4.

Z serią Call of Duty rozstałem się bez żalu po zakończeniu trylogii Modern Warfare, a kolejne jej odsłony nie przekonały mnie, żeby dać im szansę. Należę do tego grona graczy, którym nie przypadł do gustu romans deweloperów z realiami ocierającymi się o science-fiction lub wręcz w pełni korzystającymi z tego gatunku, i tak jak wiele osób oczekiwałem radykalnego powrotu do korzeni, czyli do II wojny światowej.

Nawet nie dlatego, że jakoś mocno odczuwałem brak strzelanin osadzonych akurat w tym okresie historycznym. Po prostu wciąż mam w pamięci świetny pierwowzór oraz jego sequel i od dawna marzyłem o grze, która odwoła się do tego sentymentu, prezentując realny konflikt w oprawie rodem z 2017 roku. Tak, wiem, że po drodze był jeszcze Battlefield 1, ale zważywszy na przeciętne kampanie single player z „trójki” i „czwórki”, z góry założyłem, że DICE nigdy nie przeskoczy poprzeczki, którą kiedyś dość wysoko zawiesiło studio Infinity Ward. Być może błędnie, jednak nie czas i miejsce, żeby się nad tym teraz rozwodzić.

Wojna, która wgniata w fotel

Oficjalną zapowiedź gry Call of Duty: WWII przyjąłem ze zrozumiałą ekscytacją, która kilka tygodni później przeszła w niezdrowe podniecenie. Sprawiła to prezentacja strzelaniny na targach E3 w Los Angeles, która dziś dosłownie wgniotła mnie w fotel. Oglądając jedną z misji wchodzących w skład kampanii dla samotnego gracza, poczułem się właśnie tak, jak wiele lat temu, kiedy odbijałem małe francuskie miasteczko w „jedynce” u boku niezbyt rozgarniętych kompanów. World War II dało mi to, co niegdyś pierwszy czy drugi CoD. Poczucie, że jestem częścią machiny wojennej wymazującej z mapy świata kolejne pozycje niemieckich żołnierzy. A jakby tego wszystkiego było mało, nowy shooter zrobił to w sposób cholernie efektowny.

Wspomniana misja była wariacją na temat rzeczywistej operacji „Kobra”, którą alianci zapoczątkowali kilka tygodni po słynnym lądowaniu w Normandii, licząc na przełamanie hitlerowskiego oporu i ruszenie naprzód – w kierunku Berlina. Po obejrzeniu krótkiego, bo trwającego zaledwie kilkanaście minut, epizodu autentycznie szukałem szczęki na podłodze. Pod względem dramaturgii etap ten nie odbiegał od najlepszych fragmentów czwartego CoD-a (uważanego przez wielu za magnum opus Infinity Ward), a momentami wręcz je przewyższał. Nie przeszkadzał mi nawet fakt, że we wspomnianym epizodzie gołym okiem widoczne było rozrywkowe podejście do mechaniki strzelania, któremu twórcy serii Call of Duty hołdują od lat, wywołując śmiech u fanów Battlefielda. Powiem krótko – jeśli pozostałe misje zaserwują ten sam poziom wizualnej rozkoszy co na E3, to śmiem twierdzić, że będzie to najlepsza kampania w historii całego cyklu.

Witaj na wojnie, synu.

M4 Sherman.

Powrót apteczek

Sama seria jest dość często krytykowana za brak istotnych nowości i nie czarujmy się – Call of Duty: WWII również nie wydaje się wnosić ich zbyt wiele. Rewolucją na pewno można nazwać całkowitą rezygnację z automatycznej regeneracji zdrowia, której popularność w dużej mierze zawdzięczamy drugiej odsłonie CoD-a. Zapomnijcie o marmoladzie na ekranie i chowaniu się za skrzyniami w celu odzyskania energii życiowej. Teraz sami decydujemy o tym, kiedy odbudowujemy nadwątlone siły witalne, a gdy zabraknie nam apteczek w ekwipunku, zawsze możemy poprosić o kolejną pałętającego się w pobliżu medyka.

Łapiduch oznaczony jest na ekranie specjalną ikoną, podobnie zresztą jak zwiadowca, który również towarzyszy nam w niektórych misjach. Kiedy chcemy skorzystać z usług obu panów, po prostu kierujemy na nich wzrok i wciskamy jeden z przycisków na d-padzie. Koledzy podbiegają wtedy do nas, wykonując z góry zaprogramowane rozkazy. W przypadku medyka będzie to właśnie ofiarowanie apteczki, spotter zaś wypatrzy przeciwników, dzięki czemu ich sylwetki zostaną otoczone dobrze widoczną poświatą. Ta ostatnia funkcja przydała się podczas krótkiego epizodu snajperskiego, stanowiącego część wspomnianej misji. Od razu zaznaczmy jednak, że korzystanie z ułatwień nie jest wymagane. To od nas zależy, czy zwrócimy się o pomoc do kompanów. Nikt nie będzie nam na siłę wciskać medykamentów, a tym bardziej podawać na tacy pozycji Niemców.

Trochę jak... Wolfenstein!

Jednym słowem: masakra

Choć w kampanię zagrać nie mogliśmy, wydaje się, że cały system zrealizowany jest niezwykle sprawnie. Wyspecjalizowani towarzysze nie wbiegają hitlerowcom pod lufy, trzymając się w bezpiecznej odległości od wrogów i posłusznie pędząc do głównego bohatera na każde jego zawołanie. Nie zauważyłem jednak, żeby medyk podobne usługi świadczył aliantom sterowanym przez komputer. Być może takie akcje w grze występują, ale nie zdążyłem ich zarejestrować, bo na ekranie rozgrywały się...

...dantejskie sceny. O matko, czego tam nie było. Eksplodujące samochody, samoloty wbijające się w budynki, które – sypiąc się jak domki z kart – podnosiły tumany kurzu, wydzierający się wniebogłosy żołnierze, którym nagle oderwało kończyny, i kompani padający na kolana po utracie głowy. Totalna, powodująca opad szczęki masakra. W ciągu tej jednej misji wydarzyło się tyle, że miałem problem z przypomnieniem sobie szczegółów przebiegu alianckiej ofensywy już pięć minut po wyjściu z pokazu. Wyobraźcie sobie zatem podobną skalę „epy” na plaży Omaha. Nie dziwię się, że autorzy nie chcą pokazywać lądowania w Normandii przed premierą, uznając zapewne, że każdy powinien przeżyć to sam. I słusznie.

Kampania w WWII nie robiłaby jednak takiego wrażenia, gdyby nie wszechobecne skrypty. Najlepiej pokazuje to scena, w której jesteśmy świadkiem demontażu wieży lokalnego kościoła, oczywiście z naszym bohaterem uwięzionym w środku. Spadające dzwony niszczą konstrukcję według ustalonego z góry scenariusza, a naszym zadaniem jest uniknięcie śmierci poprzez wykonanie kilku quick time eventów. Jako żywo przypomina to wizytę Nathana Drake’a w podobnym przybytku na Madagaskarze. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że akcja z walącą się świątynią nie odbiega praktycznie niczym od tego, co widzieliśmy w Uncharted 4. Sledgehammer Games powinno być z siebie dumne.

Na wojnie nie ma półśrodków!

Cisza przed burzą...

Jest dobrze!

Gdybym miał ocenić ten zaledwie kilkunastominutowy epizod, powiedziałbym, że jest fenomenalny. Kampanie w Call of Duty od dawna słyną z tego, że są maksymalnie przerysowane i przesadzone, ale w WWII kompletnie tego nie odczułem. Festiwal wybuchów wszelkiej maści po prostu przykuwa do ekranu, podobnie jak śmierć każdego wirtualnego żołnierza, który próbuje przetrwać na placu boju, na ogół z opłakanym skutkiem. Miłośnicy realizmu docenią też liczne sceny gore. Gra jest niesamowicie brutalna, kto wie – może nawet bardziej od niesławnego pod tym względem Call of Duty: World at War.

Po oszołomieniu wywołanym prezentacją kampanii skierowaliśmy się do drugiego pokoju, gdzie czekało na nas dwanaście stanowisk z odpalonym trybem wieloosobowym. Od razu wyznam, że sieciowe potyczki w serii Call of Duty traktuję jako zło konieczne, dlatego nie będę się mądrzyć, próbując oceniać ich jakość, zwłaszcza że kompletnie nie śledzę ich rozwoju. Sprawdziliśmy w akcji trzy dostępne multiplayerowe opcje i za każdym razem bawiłem się dobrze, ba, w trybie team deathmatch udało mi się nawet zakończyć zmagania z najlepszym dorobkiem punktowym.

Najbardziej przypadł mi jednak do gustu wariant, w którym jedna drużyna musiała zrealizować kilka określonych celów – zabezpieczyć skład amunicji, odbudować most, eskortować czołg itd., a w tym czasie druga usiłowała jej za wszelką cenę przeszkodzić. Wątpię, żeby po premierze cieszył się on równie wielką popularnością jak TDM czy dominacja, nie da się jednak ukryć, że stanowi ciekawe uzupełnienie klasycznych patentów na wzajemne mordowanie się w internecie.

Zapowiada się epicka kampania!

Jeśli przed targami E3 odczuwałem jakiś cień niepokoju o to, czy eksperyment o nazwie „powrót do przeszłości” w Call of Duty się uda, po dzisiejszej prezentacji nie mam absolutnie żadnych obaw. Call of Duty: WWII jest dokładnie tym, na co czekałem, i gra z automatu trafia na moją listę jesiennych zakupów. Świadomość, że już za kilka miesięcy dostaniemy jedną z najlepszych kampanii w dziejach CoD-a, a na deser pobawimy się trybem multiplayer (hardkorowi fani w kolejności odwrotnej), nastraja bardzo optymistycznie. Zakładając oczywiście, że krótki fragment kampanii był reprezentatywny dla całości, ale tego nie da się w takich przypadkach stwierdzić. Nigdy.

ZASTRZEŻENIE

Wyjazd autora tekstu na targi E3 opłaciliśmy we własnym zakresie.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat, do 2023 pełnił funkcję redaktora naczelnego. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Call of Duty: WWII

Call of Duty: WWII