autor: Szymon Liebert
Graliśmy w Rise of the Tomb Raider - Lary Croft wizyta w Syrii - Strona 2
Na kilka tygodni przed premierą mogliśmy spędzić kilka godzin z grą Rise of the Tomb Raider. Wniosek jest prosty: Lara Croft dojrzewa i nie boi się nowych wyzwań.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Rise of the Tomb Raider - pojedynek z Uncharted 4 będzie trudny
Lara uczy się języków i pływania
Lara Croft, to znaczy ta Lara, której historię poznajemy od 2013 roku, w Rise of the Tomb Raider odbywa kolejną wielką podróż – nie tylko w kontekście geograficznym, ale też archeologicznym, osobowościowym i... genealogicznym. We wstępie, uzupełnionym retrospekcjami z poszukiwań syryjskiej świątyni i wydarzeniami z londyńskiej rezydencji rodzinnej, dowiadujemy się, że bohaterka pragnie zrealizować niedokończony „projekt” swojego ojca, do którego przekonała się przecież w toku poprzedniej gry. Żeby nie zdradzać zbyt wiele, powiem tylko, że Croft senior wpadł na trop pradawnego artefaktu, rzekomo dającego posiadaczowi dostęp do mocy ostatecznej – pozwalającej pokonać śmierć. Młoda Lara, jak mniemam poszukująca własnej tożsamości, koniecznie chce dowieść, że jej tatuś miał rację. W tej części gry dziewczyna wyraża poważne zainteresowanie tematami archeologicznymi, starając się je zgłębić, co odzwierciedlają nowe mechaniki rozgrywki. Wystarczy znaleźć przykładowy mural z jakże pięknym hasłem „Lenin żył, Lenin żyje, Lenin będzie żył”, by poprawić władanie językiem rosyjskim. Ta terenowa „szkółka językowa”, dzięki której nauczymy się też wirtualnie chociażby greki, pozwala odkrywać dodatkowe sekrety.
W syryjskiej części gry, gdzie Lara szuka tak zwanej „świątyni proroka”, autorzy popisują się nowymi pomysłami, o które ponoć prosili fani. Przechodząc stosunkowo nieskomplikowaną sekwencję, musiałem unikać różnego rodzaju pułapek i rozwiązywać zagadki związane z wodą – na przykład wypełniać cieczą pomieszczenia, by przemieścić się wyżej. Lara Croft nie boi się zanurkować, by przedostać się przez podwodne tunele. Powrót tego klasycznego dla serii elementu niewątpliwie stanowi miły akcent, tym bardziej że wykonano go raczej dobrze. Podczas kilku godzin spędzonych z grą taplałem się wielokrotnie, rozwiązując coraz to wymyślniejsze zagadki, i ani razu nie czułem się znużony czy zmęczony taką formą zabawy. Wspomniane pułapki w pierwszym zwiedzanym „grobowcu” były łatwe do wypatrzenia. Później autorzy ukrywają je nieco bardziej. W razie wdepnięcia w jedną z nich zwykle mamy moment na ratunek – trzeba wtedy strzelić w odpowiedni element podtrzymujący nadlatujące ostrza albo po prostu uskoczyć. Dzięki takim zagrywkom udało się stworzyć klimacik „bezczeszczenia” starożytnych świątyń, zwłaszcza że często musimy też przeciskać się przez wąskie przesmyki, pełne szkieletów czy np. skorpionów.
Skradanie, polowanie, zabijanie
W syryjskiej świątyni Lara trafia na tajemniczą organizację Trinity, która również poszukuje rzekomo potężnego, pradawnego skarbu. Atmosfera się zagęszcza, padają strzały, wiekowe mury się walą i... wracamy do mroźnej Syberii tylko po to, by ponieść porażkę, stracić wszystko i wylądować pośrodku lasu. Tu zaczyna się właściwa zabawa, to znaczy walka o przetrwanie. Lara rozbija obóz i rusza na polowanie. Rise of the Tomb Raider traktuje ten aspekt w sposób lekki – nie chodzi o zaspokajanie głodu czy wznoszenie szałasu jak w grze Rust, tylko o zbieranie surowców do ulepszania sprzętu i nabijanie doświadczenia. W pierwszym, samouczkowym etapie z otwartą lokacją i swobodą działania robimy to, by móc stanąć do walki z niedźwiedziem. Przygotowując się do powalenia bestii, można nazbierać trochę grzybów i wystrugać sobie zatrute strzały. Z ciekawości spróbowałem pominąć podpowiedź, by podtruwać misia, i stanąłem do walki bezpośredniej. Trochę to trwało, ale udało się – grizzly padł w swojej własnej jaskini od wielu, wielu strzał i ciosów czekanem. Nie grałem na najwyższym poziomie trudności, więc domyślam się, że osoby szukające wyzwania będą mogły znacznie bardziej „pomęczyć się z tematem”.