Graliśmy w Assassin’s Creed: Syndicate – te same rozwiązania, te same problemy? - Strona 2
W Assassin’s Creed: Syndicate na tegorocznym gamescomie pograliśmy zaledwie pół godziny, ale to w zupełności wystarczyło, by wyciągnąć parę wniosków.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Assassin's Creed: Syndicate - Święci z Londynu
Te ostatnie są jednak w dużej mierze opcjonalne ze względu na jeden z nowych elementów. Mowa oczywiście o linie z hakiem, dzięki której Evie pokonywała najwyższe mury w przeciągu kilku sekund. Na szczęście nieuzasadnione okazały się obawy, że wynalazek ten zbytnio uprości rozgrywkę: gdy zwróciłem na siebie uwagę zbyt wielu strażników i próbowałem ratować się właśnie przy pomocy tego gadżetu, jedno trafienie sprowadziło mnie na ziemię, gdzie już czekał tłum przeciwników. W Syndicate takie sytuacje to niemalże wyrok śmierci, bo zgodnie z zapowiedziami twórców zmian doczekał się system walki. Ta jest teraz trudniejsza, głównie ze względu na szybkość wyprowadzania ciosów (starcia odbywają się bowiem na znacznie krótszy dystans) oraz chaos, jaki się z tym wiąże. Panna Frye nie skontruje więc każdego uderzenia, zaś atak od tyłu lub z boku może skutecznie wytrącić nas z rytmu i dać nieprzyjaciołom poważną przewagę. W tej sytuacji najsensowniejszą opcją wydaje się działanie z ukrycia, to jednak nie ewoluowało nadmiernie od czasu Unity i nadal jest bardzo umowne. Nieraz zdarzało mi się przemknąć niezauważonym w miejscach, w których wrogowie zdecydowanie powinni mnie dostrzec, a patrolujący ulice strażnicy pozostawali niewzruszeni wobec faktu, że ktoś właśnie przebiegł sprintem tuż za ich plecami. Pod względem poziomu trudności Syndicate nie stanowi, niestety, zbyt poważnego wyzwania, ale do tego seria zdążyła nas już przyzwyczaić.
Z elementów klasycznych dla Assassin’s Creed ponownie otrzymamy spore, otwarte lokacje, dające ogromną swobodę w wyborze sposobu wyeliminowania aktualnego celu. Za pierwszym razem, przyzwyczajając się z powrotem do mechaniki gry, wykonałem główne zadanie jak rzeźnik. Gdy jednak przyszedł czas na drugie podejście, skorzystałem z pomocy ukrytego na terenie twierdzy sojusznika, który przebrał się za strażnika i po wyeliminowaniu przeze mnie kilku przeszkadzających nam templariuszy doprowadził mnie jako swego więźnia do ofiary, gdzie dokończyłem dzieła. To interesująca nowinka – gdy jesteśmy prowadzeni jako zakładnik, musimy uważać na tempo swojego chodu i nie zbliżać się zbytnio do wrogów, którzy mogą zauważyć, że coś tu nie gra. Szkoda tylko, że każde z tych podejść można było zaliczyć tak naprawdę w mniej niż dziesięć minut. Oczywiście są dodatkowe zadania – znajdź przedmiot, wyeliminuj opcjonalny cel, przejdź etap, zabijając mniej niż pięć osób. Jeśli jednak skupić się na pannie Thorne, wizyta w Tower skończyła się zdecydowanie zbyt szybko. Gdyby przyrównać nowe Assassin’s Creed do widzianego dosłownie dwie godziny później Hitmana – bądź co bądź też gry o profesjonalnym zabójcy – i jego ogromnych przestrzeni oraz długich przygotowań do każdego zlecenia, dzieło studia Ubisoft Quebec wypada bardzo blado. Tym bardziej że Syndicate’owi towarzyszy szereg mniejszych i większych niedoróbek technicznych.