autor: Grzegorz Bobrek
Recenzja gry Battlefield 4 - wkraczamy na pole walki nowej generacji
Battlefield 4 nie jest grą idealną, ale w swojej kategorii multiplayerowych strzelanin nie ma sobie równych.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- fantastyczny tryb multiplayer, nie do podrobienia przez konkurencję;
- ogrom zawartości: mnóstwo broni, dodatków, trybów, świetne mapy;
- rewelacyjna oprawa graficzna i dźwiękowa (nie licząc polskiego dubbingu w kampanii);
- masa drobnych zmian i dodatków: tryb dowódcy, obserwatora, ulepszona destrukcja otoczenia.
- błędy, błędy, błędy;
- nędzna kampania dla jednego gracza ze słabym dubbingiem;
- plutony dopiero w 2014 roku.
Rzucasz granat, a ten zapada się pod ziemię i nie wybucha. Czołg przechodzi przez teksturę, dostaje drgawek i zaklinowuje się. Karabin znika Ci w rękach, a strzał z tłumika na kilka sekund wyłącza dźwięk. Na sam koniec serwer zaczyna żabkować, gra wyrzuca Cię do menu i wybierasz partię dla 48 graczy zamiast dla 64. Ot tak, dla pewności, żeby zobaczyć mecz do końca. Jak ocenić grę, która przy takim natężeniu błędów i niedoskonałości sprawia frajdę większą niż jakakolwiek inna wojenna produkcja na rynku?
Battlefield 4 to pozycja, która nie bez przyczyny trafiła na celownik krytyków. Po rewelacyjnym multiplayerze w „trójce” twórcy zdecydowali się postawić kropkę nad i – przenieść serię w realia nowej generacji, z grafiką wyznaczającą nowe standardy, z fizyką i systemem destrukcji otoczenia niespotykanym u konkurencji. Z trybem dla wielu graczy, który ulepsza rozwiązania wprowadzone w 2011 roku. I jeszcze nie popełnić błędu miałkiej kampanii. EA DICE bardzo wysoko zawiesiło sobie poprzeczkę. Może za wysoko?
Nie mylą się ci, którzy twierdzą, że w Battlefieldzie 4 nie nastąpił taki skok, jaki miał miejsce między drugą a trzecią częścią. Jak na dłoni widać, i od czasu beta-testów każdy mógł się o tym przekonać na własnej skórze, że „czwórka” to przede wszystkim rozwinięcie mechanizmów sprzed dwóch lat. Trudno jednak narzekać, kiedy zmiany zaserwowane są z takim natężeniem, a sam multiplayer jest po brzegi wypełniony treścią.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to kompletnie przemodelowany system nagradzania żołnierzy. Od tej pory największą korzyść przynoszą działania drużynowe, w ramach jednego pięcioosobowego zespołu. Zamiast lichych dziesięciu procent, jak w Battlefieldzie 3, teraz możemy liczyć nawet na stuprocentową premię, gdy akcję wykonujemy z udziałem członków teamu. Co więcej, każde z takich działań przybliża nas do osiągnięcia kolejnych progów pakietu bojowego. Grupa współpracujących żołnierzy otrzymuje więc nie tylko wyraźnie większą liczbę punktów doświadczenia niż samotne wilki, ale też wymownie zyskuje na sile. Nie mniejszą zachętą do wysiłku i poświęceń jest spora nagroda za zwycięstwo w klasycznych trybach. I tak: wygrana w Podboju to dodatkowe 1500 punktów na koncie. Kiedy gracz o średnich umiejętnościach jest w stanie osiągnąć próg pięciu tysięcy za sam udział, widzimy, że baretka zwycięzcy faktycznie robi różnicę i wyraźnie daje kopa przy rozwoju profilu. Tutaj także nie obeszło się bez udanych przetasowań.