nail'd - recenzja gry
Zamiast Warhounda i drugiej części Chrome’a otrzymaliśmy wyścigówkę nail’d. Czy powinniśmy być wdzięczni Techlandowi za zmianę strategii wydawniczej?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Ogłoszenie przez Techland w kwietniu bieżącego roku planów wydania nail'da spotkało się z dość chłodnym przyjęciem ze strony wielu graczy. Nie było to pod żadnym pozorem podyktowane obawami odnośnie obranej tematyki, gdyż rodzimy producent niejednokrotnie udowodnił, że potrafi tworzyć całkiem udane gry wyścigowe. Problem polegał na tym, że informacja ta dość niefortunnie zbiegła się w czasie z powiadomieniem o wstrzymaniu produkcji dwóch innych tytułów – Chrome’a 2 oraz Warhounda. Minęło kilka miesięcy i gotowa gra wylądowała na sklepowych półkach. Jak nail’d wypada na tle swoich najpoważniejszych konkurentów – doskonałego Pure’a oraz serii MX vs. ATV?
Finalny werdykt, wbrew pozorom, można wydać już po kilku godzinach intensywnego grania, gdyż nail’d jest typem produkcji, która bardzo szybko odkrywa przed nami wszystkie karty i później niczym specjalnym już nie zaskakuje. W nail’dzie bierzemy udział w zawodach rozgrywanych między innymi na leśnych dróżkach oraz zdradliwych górskich traktach, w których jednocześnie ścigają się quady i motocykle crossowe. Gra nie faworyzuje żadnej z tych grup, pozwalając na dodatek na dobór środka transportu wedle własnych upodobań, a nie odgórnych wymagań poszczególnych tras. Jeżeli ktoś jednak ma nadzieję, że różnice w zachowaniu się maszyn dwu- i czterokołowych są znaczące, to się przeliczy. Oczywiście, motocykle są ciut szybsze i łatwiej z nich spaść, ale to w zasadzie wszystko. Można spokojnie przyjąć, że dostępnymi w grze maszynami jeździ się w zbliżony sposób i że każda z grup ma równe szanse na odnoszenie zwycięstw.
Jeszcze bardziej przeliczą się ci gracze, którzy spodziewali się, że Techland, wzorem swoich poprzednich tytułów wyścigowych, postawi na symulacyjny model rozgrywki. Powiedzieć, że nail’d to wyścigi o zręcznościowym zabarwieniu, to za mało. Fani produkcji, w których realizm pojawia się nawet w szczątkowej formie, nie mają tu czego szukać. Sympatycy rozwiązań całkowicie ignorujących obowiązujące prawa fizyki mile się z kolei zaskoczą. W mojej ocenie gra doskonale wywiązuje się z obranej przez producentów bardzo arkadowej ścieżki. A jak wyglądają same wyścigi? Myślę, że spokojnie mogę się w tym miejscu zgodzić z autorami gry, określającymi swoje dzieło mianem rollercoastera na kółkach. To, co niemal od razu rzuca się w oczy, to iście szaleńcze tempo zabawy. Już w niecałe dwie sekundy po starcie wszyscy zawodnicy pędzą na złamanie karku i taki stan utrzymuje się aż do osiągnięcia przez nich linii mety. Bardziej od poznania zalet i wad poszczególnych maszyn czy wypracowania odpowiedniej techniki jazdy w nail’dzie liczy się dobry refleks, spostrzegawczość i zdolność do szybkiego podejmowania trafnych decyzji. Całość w bardzo dużym stopniu przypomina serię Wipeout, tyle że tu oprócz wijących się w różne strony tras mamy także kilkudziesięciostopniowe spady i liczne skocznie. Miejsc, w których można się wybić w powietrze, jest w grze całe mnóstwo, a kolejne przeloty trwają niekiedy nawet kilka sekund. Wszystko to powoduje, że średnio około 20 procent każdego wyścigu spędza się właśnie w... powietrzu!