Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 8 stycznia 2002, 10:35

autor: Jacek Hałas

Return to Castle Wolfenstein - recenzja gry

Sequel legendarnej gry akcji, praktycznie pierwszego przedstawiciela gatunku FPS - Wolfenstein 3D. Akcja przenosi nas w czasy II Wojny Światowej, gdzie wcielamy się w postać agenta B.J. Blazkowicza.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Rok 1992 okazał się dla wielu graczy rokiem przełomowym. Wtedy to właśnie mało znana firma ID Software wypuściła na rynek grę (a najpierw obszerny, sześciopoziomowy shareware), która powaliła na kolana dosłownie każdego fana popularnych już wtedy shooterów. Mowa tu oczywiście o nieśmiertelnym Wolfensteinie 3D. Była to pierwsza gra, w której graliśmy w pełnym trójwymiarze! Wcielaliśmy się w rolę agenta Blazkowicza a naszym zadaniem była walka z nazistami. Gra posiadała bardzo prymitywną fabułę, musieliśmy po prostu zniwelować plany Niemców, którzy wykorzystując Wunderwaffe (był to minigun) planowali podbić cały świat. Pomimo tego, iż przez całą rozgrywkę poruszaliśmy się po jednolitych pomieszczeniach a świat gry był bardzo ograniczony (brak żadnych pochyłości!) gra cieszyła się ogromnym powiedzeniem i dzięki niej w krótkim czasie ID Software urósł do miana giganta a także mógł sobie pozwolić na tworzenie kolejnych projektów. W rok po premierze pierwszego Wolfa ukazała się jego kontynuacja – Spear of Destiny ale dopiero kolejne projekty ID – serie Doom oraz Quake swą popularnością dorównały (a niektóre nawet przewyższyły) pionierskiego Wolfensteina.

Kolejny przełom zapowiedziano kilkanaście miesięcy temu. ID Software zdecydowało powrócić do korzeni – wydać oficjalnego sequela Wolfensteina 3D! Gra była produkowana dosyć nietypowo albowiem ID Software sprawował jedynie pieczę nad jakością samej gry i podsuwał pomysły a tworzeniem nowego Wolfa zajmowały się aż dwa studia developerskie. Za tryb singleplayer odpowiedzialny jest Gray Matter, który do tej pory wsławił się kilkoma całkiem przyzwoitymi grami (m.in. znanym FPP-em „Kingpin”). Zabawę sieciową przygotowywał natomiast nowo powstały Nerve Software, team złożony z wielu znanych osobistości lecz nie posiadający jeszcze na swoim „koncie” żadnego tytułu.

I wreszcie stało się! Return to Castle Wolfenstein w końcu ujrzał światło dzienne! Przyjrzyjmy się więc mu bliżej! na początek przedstawię Wam tryb zabawy dla pojedynczego gracza gdyż przypuszczam, iż właśnie to od niego przeciętny Polak rozpocznie swą przygodę z tym FPP.

Fabuła nowego Wolfa jest znacznie ciekawsza od jego poprzednika. Sama gra zaczyna się niezwykle interesująco. Znany już z poprzedniej części agent B.J. Blazkowicz, zatrudniony w organizacji o nazwie O.S.A. (Office of Secret Actions – jest to biuro zajmujące się zjawiskami paranormalnymi, takie alianckie Archiwum X :-)), wyruszył na kolejną niebezpieczną misję – ma zbadać okolice zamku Wolfenstein i wyjaśnić wzmożone zainteresowanie Niemców pobliskimi wykopaliskami. Niestety, wkrótce po rozpoczęciu swej misji zostaje on pojmany. Grę rozpoczynamy w więzieniu. Blazkowiczowi szczęśliwym zrządzeniem losu udaje się ogłuszyć jednego z żołnierzy. Startujemy więc w podobnym momencie jak miało to miejsce w poprzednim Wolfensteinie. Naszym pierwszym zadaniem jest ucieczka z zamku (na szczęście i tak do niego wrócimy!) a także zdobycie jakichkolwiek informacji o planach Niemców. Okazuje się mianowicie, iż są oni zainteresowani grobem, w którym pogrzebano Heinricha I. 1000 lat temu został on uwięziony przez jednego z magów. W 1943 roku naziści rozpoczynają prace mające na celu wskrzeszenie potwora (wszystko to oglądamy w świetnie zrealizowanym intrze). Oprócz powstrzymania Heinricha, Blazkowicz zapobiegnie także wielu innym eksperymentom, będziemy musieli na przykład uniemożliwić stworzenie armii Super Soldats czyli sztucznie ulepszanych żołnierzy a także zdobyć plany konstruowanych przez nazistów broni. Pomimo pozornej zawiłości stawianych nam celów akcja gry została ułożona w logiczny sens. W miarę pokonywania kolejnych etapów odkrywamy coraz to nowsze tajemnice i to zarówno poprzez oglądanie świetnie zrealizowanych filmików (powstały one na enginie gry) jak i czytanie porozrzucanych po całym świecie notatek (podobne rozwiązanie mogliśmy zobaczyć w No One Lives Forever).Świat gry znacznie zmienił się od czasów pierwszego Wolfensteina i nikogo z Was nie powinno to dziwić :-) Nie mam tu na myśli wyglądu gry czy też ilości dostępnych teraz czynności gdyż jest to oczywiste, iż dokonano tu niemałego przełomu (w końcu obie części gry dzieli wieloletnia przepaść...). Chodzi mi mianowicie o to, że sama gra rozgrywa się w zupełnie innych klimatach aczkolwiek początkowe etapy mogą Was co nieco zmylić. RTCW rozpoczyna się, jak już mówiłem, w tytułowym zamku i rzeczywiście, pierwszy rozdział gry to stary, dobry Wolf ale w nowym wydaniu. Co krok zauważamy podobieństwa, na ścianach dalej wiszą obrazy z wizerunkiem Hitlera, na korytarzach spotykamy „znajome” zbroje, w podobnych miejscach poukrywano również bardzo cenne sekrety. Przełom następuje wraz z rozpoczęciem drugiego rozdziału gry, w którym będziemy musieli przemierzać wioski, katakumby czy też podniszczone przez wojnę miasteczka. Co więcej, w niektórych miejscach trzeba się będzie skradać! Na całe szczęście działań w ukryciu wymagają zaledwie dwa poziomy a więc prawdziwi maniacy Wolfa jakoś to jeszcze przeboleją.

Fabuła nowego Wolfa jest znacznie ciekawsza od jego poprzednika. Sama gra zaczyna się niezwykle interesująco. Znany już z poprzedniej części agent B.J. Blazkowicz, zatrudniony w organizacji o nazwie O.S.A. (Office of Secret Actions – jest to biuro zajmujące się zjawiskami paranormalnymi, takie alianckie Archiwum X :-)), wyruszył na kolejną niebezpieczną misję – ma zbadać okolice zamku Wolfenstein i wyjaśnić wzmożone zainteresowanie Niemców pobliskimi wykopaliskami. Niestety, wkrótce po rozpoczęciu swej misji zostaje on pojmany. Grę rozpoczynamy w więzieniu. Blazkowiczowi szczęśliwym zrządzeniem losu udaje się ogłuszyć jednego z żołnierzy. Startujemy więc w podobnym momencie jak miało to miejsce w poprzednim Wolfensteinie. Naszym pierwszym zadaniem jest ucieczka z zamku (na szczęście i tak do niego wrócimy!) a także zdobycie jakichkolwiek informacji o planach Niemców. Okazuje się mianowicie, iż są oni zainteresowani grobem, w którym pogrzebano Heinricha I. 1000 lat temu został on uwięziony przez jednego z magów. W 1943 roku naziści rozpoczynają prace mające na celu wskrzeszenie potwora (wszystko to oglądamy w świetnie zrealizowanym intrze). Oprócz powstrzymania Heinricha, Blazkowicz zapobiegnie także wielu innym eksperymentom, będziemy musieli na przykład uniemożliwić stworzenie armii Super Soldats czyli sztucznie ulepszanych żołnierzy a także zdobyć plany konstruowanych przez nazistów broni. Pomimo pozornej zawiłości stawianych nam celów akcja gry została ułożona w logiczny sens. W miarę pokonywania kolejnych etapów odkrywamy coraz to nowsze tajemnice i to zarówno poprzez oglądanie świetnie zrealizowanych filmików (powstały one na enginie gry) jak i czytanie porozrzucanych po całym świecie notatek (podobne rozwiązanie mogliśmy zobaczyć w No One Lives Forever).Świat gry znacznie zmienił się od czasów pierwszego Wolfensteina i nikogo z Was nie powinno to dziwić :-) Nie mam tu na myśli wyglądu gry czy też ilości dostępnych teraz czynności gdyż jest to oczywiste, iż dokonano tu niemałego przełomu (w końcu obie części gry dzieli wieloletnia przepaść...). Chodzi mi mianowicie o to, że sama gra rozgrywa się w zupełnie innych klimatach aczkolwiek początkowe etapy mogą Was co nieco zmylić. RTCW rozpoczyna się, jak już mówiłem, w tytułowym zamku i rzeczywiście, pierwszy rozdział gry to stary, dobry Wolf ale w nowym wydaniu. Co krok zauważamy podobieństwa, na ścianach dalej wiszą obrazy z wizerunkiem Hitlera, na korytarzach spotykamy „znajome” zbroje, w podobnych miejscach poukrywano również bardzo cenne sekrety. Przełom następuje wraz z rozpoczęciem drugiego rozdziału gry, w którym będziemy musieli przemierzać wioski, katakumby czy też podniszczone przez wojnę miasteczka. Co więcej, w niektórych miejscach trzeba się będzie skradać! Na całe szczęście działań w ukryciu wymagają zaledwie dwa poziomy a więc prawdziwi maniacy Wolfa jakoś to jeszcze przeboleją.

Gra została podzielona na siedem bardzo zróżnicowanych rozdziałów. W trakcie gry odwiedzimy między innymi przepiękną bawarską wioskę, zejdziemy do mrocznych i usianych pułapkami katakumb, wyruszymy do mroźnej lecz atrakcyjnej wizualnie Norwegii, zajmiemy się sabotażem okupowanego lotniska i tamy, zbadamy podziemne bazy i laboratoria a nawet weźmiemy udział w szturmie na miasteczko zajmowane przez nazistów! Autorzy gry postarali się maksymalnie ją uatrakcyjnić. Już na pierwszy rzut oka lokacje wywołują pozytywne wrażenia. Poziomy są bardzo duże a jeśli dodatkowo zajmiemy się szukaniem sekretów to na ukończenie każdego z nich będziemy musieli poświęcić naprawdę sporo wolnego czasu. Niewątpliwie istotną atrakcją gry jest również możliwość niszczenia wielu elementów otoczenia (tablic, krzeseł, stołów, oprzyrządowania itd.), nie jest to wprawdzie GeoMod (Red Faction) ale jak na możliwości wykorzystanego engine’u jest i tak wspaniale. Szkoda tylko, że przez większość rozgrywki posuwamy się do przodu bez żadnych większych problemów (pomijając walki z przeciwnikami o czym nieco później), od czasu do czasu musimy tylko wcisnąć jakąś przekładnię, poszukać klucza, dotrzeć do określonego miejsca/osoby czy też unieruchomić zastawioną wcześniej pułapkę. Zauważalny jest również fakt, iż w ostatnich rozdziałach zdecydowanie zaczyna brakować sekretnych miejsc co może sugerować zwiększone tempo prac nad grą (a i tak ukazała się z dość dużym opóźnieniem...).

Pora na kilka słów o przeciwnikach. Warto mianowicie zaznaczyć, iż nie przez całą rozgrywkę będziemy spotykać nazistów choć Ci nadal odgrywają dominującą rolę. Pierwsze, tradycyjne etapy gry to przede wszystkim walka z mało doświadczonymi szeregowcami. Nie są oni ani zbyt inteligentni (chociaż o tym za chwilę) ani zbyt mocno wyposażeni, tylko niektórzy posiadają niezbyt „przyjemne” dla nas zdolności (i wyposażenie) snajperskie. Niewielkim wyzwaniem dla agenta Blazkowicza będą również naukowcy pracujący na usługach Heinricha Himmlera, są oni z reguły bardzo kiepsko wyszkoleni i jedynym czym mogą nam zaszkodzić jest załączenie alarmu, który postawi na nogi całą bazę... Z czasem zaczynają pojawiać się niemieccy dowódcy, w tym przypadku walka może wyglądać dwojako: jeżeli nas nie zauważą to bez problemu zabijemy ich nawet przy użyciu noża ale jeśli nie uda się nam ich odpowiednio szybko zlikwidować to mogą narobić niemałego zamieszania (nie mówię już nawet o tym, że będzie ich wtedy o wiele trudniej ukatrupić...).

Kolejna grupa Niemców może już stanowić poważny problem dla naszego agenta. W czasie zabawy pojawiają się dwa elitarne oddziały nazistów. Pierwszy z nich to specjalny team złożony w całości z... kobiet. Walczą one naprawdę znakomicie, wykonują liczne uniki, współpracują ze sobą tak żeby jak najszybciej wyeliminować gracza. Od połowy gry pojawiają się także specjalnie wyszkoleni spadochroniarze. Ich największym atutem jest broń, to połączenie szybkostrzelnego karabinka i snajperki. Grupka spadochroniarzy może znacznie uprzykrzyć życie nawet świetnie wyszkolonemu graczowi. Kolejnym wyzwaniem podczas gry są żołnierze wyposażeni w karabiny Venom (to właśnie jedna z dwóch Wunderwaffe jakie pojawiają się w RTCW), miotacze ognia i wyrzutnie rakiet. Nie są oni zbyt mocno opancerzeni aczkolwiek bez umiejętności szybkiego i zdecydowanego strafe’owania (czyli uskakiwania na boki) mogą okazać się trudniejszym orzechem do zgryzienia nawet od oddziałów specjalnych... Najmocniejsze jednostki nazistów to natomiast Super Soldats, które może nie pojawiają się w dużych ilościach ale jeśli już do takiego spotkania dojdzie to na pewno walka nie będzie należała do najłatwiejszych (ani przyjemnych). To tyle jeżeli chodzi o Niemców. Oprócz tego w trakcie gry pojawiają się dosyć liczne zastępy... nieumarłych! Po raz pierwszy zetkniemy się z nimi podczas eksploracji katakumb a później w trakcie przemierzania tajnych niemieckich laboratoriów. Najprościej zabija się zombiaki, wystarczy tylko celować w głowę i po kilku chwilach delikwent wraca z powrotem na tamten świat. O wiele trudniej walczy się natomiast z rzucającymi czary szamanami zombie (wyrzucają z siebie dusze, które po zetknięciu z bohaterem wysysają energię!), osobnikami plującymi ogniem a także kościotrupkami. Te ostatnie wyposażono w miecz i tarczę. Problem polega na tym, że... zasłaniają się oni przed naszymi strzałami. Atakować trzeba więc dopiero wtedy gdy się odsłonią a robią to tylko podczas bliższego kontaktu z agentem Blazkowiczem... Podczas eksploracji laboratoriów spotkamy natomiast bardzo wredne i trudne do pokonania oddziały Loperów. Są to zmutowane jednostki, które skaczą na bardzo duże odległości i rażą naszego bohatera (w zasadzie nie tylko jego ale i wszystkich, którzy staną na ich drodze!) prądem.

Oprócz zwykłych przeciwników kilka razy w trakcie rozgrywki będziemy musieli pokonać bossa. Niestety, jedyną skuteczną taktyką podczas takiej walki okazuje się nieustanne ostrzeliwanie delikwenta (z najmocniejszej pukawki jaką aktualnie posiadamy). Oczywiście, trzeba jak najwięcej strafe’ować i szukać porozrzucanych apteczek ale o jakichś „sposobach” na prostsze załatwienie takiego osobnika możemy już zapomnieć...

Jednym z tych elementów, które wprost zmuszają do kupna opisywanej gry jest w tym przypadku znakomita, wybitna, cudowna sztuczna (prawie ludzka :-)) inteligencja przeciwników. Widać to od samego początku zabawy. Już nawet zwykli żołnierze nie pchają się nam prosto pod lufę tylko uskakują za ściany, biegną po posiłki a nawet, przygotujcie się na szok, odrzucają ciskane w ich stronę granaty!!! Takiego czegoś nie zobaczycie w żadnej innej grze. Oczywiście, czym dalej tym będzie trudniej. Szczególnym wyzwaniem jest na przykład walka z oddziałami specjalnymi, musimy uważać na nasze tyły gdyż przeciwnik szuka możliwie jak najlepszej metody uśmiercenia prowadzonego bohatera, powinniśmy być także przygotowani na to, iż naziści mają w zwyczaju wykorzystywanie elementów otoczenia. Nie dość, że chowają się za ścianami i innymi, większymi przedmiotami to potrafią skryć się nawet za powalonym wcześniej stołem i prowadzić jedynie bardzo ostrożną wymianę ognia.

W RTCW nie ma także miejsca na tak niedorzeczne sytuacje jak chociażby te z Soldier of Fortune, kiedy to bezproblemowo mogliśmy zabijać przeciwników a ich koledzy w ogóle na to nie reagowali. Komputer zachowuje się spokojnie dopóki nas nie widzi (i nie słyszy!) ale gdy zaczną dziać się podejrzane rzeczy strażnicy uważniej patrolują okolicę a w krytycznych sytuacjach biorą nogi za pas i lecą włączyć alarm (ewentualnie obudzić kolegów z oddziału :-)). Dzięki wysokiemu AI możemy chociażby przez chwilę zapomnieć, że naszym przeciwnikiem jest tylko (albo i aż) komputer. Jest to niewątpliwie bardzo miłe posunięcie w stronę tych, którzy nie mają możliwości zasmakowania rozgrywek w trybie multiplayer...Żaden porządny FPP nie może obejść się bez rozbudowanego i ciekawego arsenału. Na szczęście w RTCW mamy do wyboru kilkanaście przeróżnych rodzajów broni a więc nie ma takiej możliwości żeby nie wybrać czegoś dla siebie :-) Grę rozpoczynamy skromnie, z marniutkim, dziewięciomilimetrowym Lugerem w ręku. Ta broń jak i jej aliancki odpowiednik – Colt – może zaledwie „popieścić” co lepiej wyposażonych przeciwników. Zabawa zaczyna się dopiero wtedy gdy do naszych łapek wpadnie broń maszynowa. Będziemy mieli tu do czynienia z kilkoma różnymi pukawkami. Na początek polecam nazistowskiego MP40 (celny, szybkostrzelny no i nie trzeba martwić się o brak amunicji :-)), dalej Thompson Guna (broń aliancka) a na koniec wyciszonego Stena. Ten ostatni jest wprost wymarzonym narzędziem zagłady w rękach gracza preferującego styl walki z ukrycia. Kolejna grupa broni to karabiny snajperskie. I podobnie jak wyżej tak i tu będziemy mieli do dyspozycji kilka zróżnicowanych modeli. Rozpoczynamy od bardzo słabiutkiego Mausera, dopiero później dołączy do niego znacznie lepszy egzemplarz wyposażony m.in. w celownik optyczny a na samym końcu w nasze łapki wpadnie Garand – niezwykle celny a na dodatek z tłumikiem. W tej dynamicznej grze nie mogło także zabraknąć modeli skierowanych dla osobników preferujących styl walki a’la Rambo. Przy odrobinie szczęścia będzie można zdobyć na przykład Panzerfausta, bardzo dobrego na bossów i superżołnierzy. Na deser pozostawiłem Wunderwaffe czyli dwie odmiany „cudownej” broni nazistów. Venom Gun to nic innego jak minigun znany jeszcze z pierwszego Wolfensteina. Nowy model cechuje się zwiększoną siłą ognia, niestety odbywa się to kosztem stopniowego nagrzewania broni (szczególnie podczas zabawy multiplayer). I wreszcie najmocniejsza broń z całej gry – przenośne działko Tesla, które z radością „popieści” każdego wroga prądem. Wszystkie wyżej wymienione modele broni pojawiają się w trybie singleplayer, podczas zabawy w Sieci do niektórych z nich nie będziemy mieli dostępu. Tak jest w przypadku działka Tesla czy też kilku broni snajperskich. Niektóre z mocniejszych giwerek zostały także specjalnie osłabione (np. Venom Gun). Miało to zapewne na celu wyrównanie szans grających, o tym czy było to dobre posunięcie czy nie zadecydujcie już sami :-) Ciekawostką są również porozrzucane po świecie gry stacjonarne karabiny maszynowe MG42, które w niejednej sytuacji uratują skórę naszego bohatera.

Return to Castle Wolfenstein spośród całej reszty gier FPP wyróżnia się jeszcze pod jednym względem – zastosowanego engine’u. Gra działa na znacznie ulepszonym silniku Quake III: Arena. O jego potędze mogliśmy się już kilka razy przekonać (np. podczas gry w Heavy Metal F.A.K.K. 2 czy też ST Voyager: Elite Force) ale to co pokazali producenci recenzowanej gry przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Już na pierwszy rzut oka zauważamy przeogromną szczegółowość obiektów, co więcej, wiele z nich wygląda ładnie także z bliska (nie musimy „podziwiać” żadnych rozmytych tekstur) a lwią część tych obiektów można także zniszczyć (niektórymi się nawet rzuca, np. krzesłami!). Poziomy w grze są bardzo rozległe i przemyślane pod względem architektonicznym. W niektórych sytuacjach trzeba wykazywać się sprytem, w innych zaś zręcznością palców. Najlepiej prezentują się chyba jednak nasi przeciwnicy, ich modele są bardzo dokładne, podobnie jak cienie (po nich możemy na przykład zauważyć stojącego za ścianą przeciwnika!). Animacja wszystkich postaci także dorównuje całej reszcie, widzimy takie szczegóły jak ruchy warg podczas rozmowy. Przeciwnicy świetnie wykonują wszelakie uniki czy skoki, nieco słabiej padają po celnej serii z naszej broni. Oprawa dźwiękowa pozostaje troszeczkę w cieniu całej reszty. Co prawda utwory muzyczne są ciekawe i zmieniają się wraz z tym co widzimy na ekranie ale zbyt szybko o nich zapominamy. O wiele ciekawiej prezentują się natomiast wszelakie odgłosy. Nasi przeciwnicy doskonale krzyczą, jęczą (w tym przypadku szczególnie wyróżniają się zombiaki i kościotrupy!), doskonale oddano wystrzały z broni, efekt rykoszetowania pocisków czy też sample towarzyszące potężnym eksplozjom.

Obiecałem wcześniej napisać co nieco o multiplayerze, ten w RTCW z pewnością zasługuje na uwagę. A oto jak przedstawia się cała sprawa. Rozgrywka w sieci polega na starciach pomiędzy dwoma drużynami: Aliantów oraz Niemców. Każda z drużyn wystawia do walki cztery rodzaje postaci, każdą o innej profesji. Mamy więc żołnierza, który bezproblemowo poradzi sobie z każdym modelem broni, inżyniera, który jest ekspertem od materiałów wybuchowych i napraw (może reperować zepsute stanowiska maszynowe), medyka, który jak łatwo się można domyślić na stałe zajmuje się leczeniem wszystkich członków drużyny oraz porucznika, który jest najbardziej uniwersalną ze wszystkich postaci, przez większość gry zajmuje się on zaopatrywaniem w amunicję pozostałych członków drużyny ale i sam może obsługiwać np. wyciszonego Sten Guna. Autorzy udostępnili nam osiem plansz do rozgrywek multiplayer ale to tylko początek, już teraz w sieci można znaleźć dziesiątki nowych map, w większości profesjonalnie wykonanych. Producenci przygotowali już nawet specjalny edytor dla tworzących pojedyncze mapki bądź też całe mody. Standardowo do wyboru mamy trzy rodzaje rozgrywki: checkpoint, objective (do wykonania są przeróżne zadania) oraz stopwatch. Ciekawie rozwiązano także system punktacji za zabijanych przeciwników. Najwięcej uzyskamy za wysadzenie przeciwnika w powietrze bądź też za zlikwidowanie kuriera przenoszącego cenne dokumenty.

Produkcja duetu Gray Matter/Nerve Soft nie ustrzegła się niestety przed kilkoma małymi błędami. Przede wszystkim, mam zastrzeżenia co do słabo zrównoważonego poziomu trudności. Przez większość rozgrywki jest stanowczo zbyt łatwo (nawet gdy mamy za przeciwników oddziały specjalne) a z kolei podczas walk z bossami nieziemsko trudno. Już nawet pierwszy z nich, kościotrupek plujący ogniem (miniboss :-)), może stanowić zbyt duże wyzwanie dla przeciętnego gracza (za mało miejsca do walki, konieczność nieustannego strafe’owania). Szkoda również, że autorzy nie zastosowali w grze systemu podziału ciała na strefy (a’la Soldier of Fortune). Nie jestem zbyt wymagający ale jeżeli widzi się sytuację, w której zwykła osoba (bez hełmu ani żadnego pancerza) po celnym strzale w głowę dalej biega jak gdyby nic się nie stało to już przesada :-)

I na koniec kilka słów o wymaganiach RTCW. Gra, przynajmniej teoretycznie, powinna ruszyć na przeciętnym Pentiumie II. Niestety, aby w pełni cieszyć się rozgrywką potrzebny jest co najmniej Pentium III 500MHz a już najlepiej jakiś Duron lub jeden z nowszych Celeronów. Gra w pełni rozwija skrzydła dopiero na najnowszych modelach GeForce’ów chociaż jeżeli ktoś nie jest wymagający pod względem grafiki może pokusić się o jej odpalenie nawet na Rivie TNT2 M64. Warto też zaznaczyć, iż gra „nie lubi” niektórych kart graficznych a w szczególności tych z rodziny VooDoo (nawet najnowszych modeli). RTCW potrzebuje także około 700MB wolnego miejsca na twardym dysku. Ci zaś, którzy zechcą zasmakować rozgrywek multiplayer muszą również pamiętać o tym, iż podczas zabaw sieciowych wymagania gry rosną o kilkadziesiąt procent, poza tym do pełni szczęścia potrzebne jest łącze ISDN lub coś jeszcze lepszego.

Return to Castle Wolfenstein to moim zdaniem bardzo udany sequel. Zarówno tryb singleplayer jak i jego sieciowy odpowiednik prezentują się na najwyższym poziomie. Gra jest niezwykle dopracowana, próżno szukać w niej jakichś błędów technicznych czy też poważniejszych bugów. Producentom udało się stworzyć grę, która w tym samym stopniu zadowoli fanów rozgrywek sieciowych jak i tych, którzy wolą (bądź też nie mają innego wyjścia) samotną zabawę i odkrywanie przedstawionej fabuły. Może się jednak okazać, iż gra nie trafi do domostw zbyt wielu Polaków albowiem w naszym kraju kosztuje aż 169zł a to za dużo, nawet jak na produkt tej klasy...

Jacek „Stranger” Hałas

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Return to Castle Wolfenstein - recenzja gry
Return to Castle Wolfenstein - recenzja gry

Recenzja gry

Sequel legendarnej gry akcji, praktycznie pierwszego przedstawiciela gatunku FPS - Wolfenstein 3D. Akcja przenosi nas w czasy II Wojny Światowej, gdzie wcielamy się w postać agenta B.J. Blazkowicza.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.