autor: Paweł Surowiec
Sniper: Ghost Warrior - recenzja gry
Zapewne już słyszeliście najświeższe plotki – Sniper: Ghost Warrior od City Interactive przebojem tegorocznego lata. Warto w nie wierzyć czy nie?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Powstało kilka filmów w przystępny i obrazowy sposób prezentujących uroki snajperskiego rzemiosła. Z tych wartych uwagi wypada wymienić choćby Snipera z Tomem Berengerem, całkiem niedawno zaś wątek podjął Shooter z Markiem Wahlbergiem w roli głównej. Jeszcze lepiej rzecz nakreślił w swoich wspomnieniach, zatytułowanych Natychmiastowa akcja, niejaki Andy McNab, były komandos SAS. A pisał on o takich wątpliwych atrakcjach, jak mozolne czołganie się z prędkością x-cm/h na pozycję, smarowanie ciała jakimś świństwem, by robale nie zjadły żywcem po drodze, i kolekcjonowanie w woreczkach ubocznych produktów przemiany materii.
Tymczasem, jeśli chodzi gry, to żadna z nich nawet nie otarła się o zagadnienie. Przy czym jedyną, która w najbardziej realistyczny i do tego atrakcyjny sposób przedstawiała sam moment celowania i oddawania strzału z karabinu wyborowego, była jakaś przeglądarkowa, garażowa produkcja. Nie pamiętam nawet, jak się nazywała.
City Interactive, polski producent, nie stawia na rzeczonym poletku pierwszych kroków – panowie wcześniej raczyli popełnić Snajpera: Sztukę zwyciężania. Po blisko 3 latach próbują odświeżyć temat grą Sniper Ghost Warrior. Z jakim skutkiem?
Wujek Sam znowu się złości
Nie czarujmy się – w grach akcji/FPS, do którego to gatunku należy także ta pozycja, fabuła jest zwykle jedynie pretekstem do niczym nieskrępowanej i dynamicznej nawalanki. Tutaj tym płaszczykiem jest konieczność zrobienia porządku z południowoamerykańską juntą wojskową, która gdzieś tam, w jakiejś bananowej republice, pragnie wejść w posiadanie broni atomowej. Tematyka jakby ostatnio na czasie i motyw również dobrze znany, bo wykorzystany wcześniej w przynajmniej kilkunastu innych produkcjach, w tym w Code of Honor 2: Conspiracy Island tych samych autorów. Najważniejsze jednak, że fabuła jest logicznie spójna, a bohaterami czyni kilku amerykańskich komandosów wysłanych przez Wuja Sama, by rozprawić się z brutalnym reżimem, na czele którego stoi generał kopcący kubańskie cygara. Autorom gry muszę jednak wytknąć la grande finale tej emocjonującej opowieści, a właściwie jego kompletny brak. Chyba że ich zamiarem było wywołanie u gracza uczucia niedosytu (brakiem zakończenia z prawdziwego zdarzenia), no to przynajmniej w moim przypadku sztuka ta w pełni się udała.
Kolejne epizody działań dzielnych wojaków przetykane są scenkami przerywnikowymi bardzo znośnej jakości. Wszystkie całkiem ładnie skręcone, z dobrą pracą kamery. Również angielskie głosy postaci to celny strzał – żołnierze przekazują sobie zwięzłe i akuratne informacje męskimi głosami, soczystym – jeśli trzeba – językiem, bez zbędnych emocji, z satysfakcjonującym zrozumieniem roli przez aktorów. Tak właśnie wyobrażam sobie komunikację bohaterów, którzy w wirtualnych CV pod hasłem zajęcie mogliby wpisać sobie: żołnierka.
Tony Halik byłby wniebowzięty
Wstawki filmowe prezentują stosunkowo wysoki poziom nie ze względu na wybitną fabułę (ta, jak pisałem, jest banalna), ale głównie z powodu grafiki, jaką można przy ich okazji podziwiać. Wizualia są – nie waham się użyć tego słowa – kapitalne! Wielu graczy porównuje je do tych serwowanych przez Crisisa – coś w tej paraleli jest, wziąwszy pod uwagę nie tylko piękno oprawy, ale także to, jakie te wodotryski graficzne mają wymagania sprzętowe. A te ostatnie są bez mała zerowe – gra śmiga jak rakieta, bez żadnych przycięć i wygląda świetnie nawet na kilkuletnich pecetach. Tak, grafika to bez wątpienia największy atut Snajpera. Mordować w takich sceneriach, w promieniach słońca czy w nocy, w deszczu czy delikatnej mgiełce, to czysta przyjemność! I rzeczywiście trup ściele się gęsto, ale znalazło się też w grze miejsce na pokazanie żywych przedstawicieli południowoamerykańskiej fauny, czyli zwierzaków, które dotychczas kojarzyłem głównie z Armed Assault 2. Obserwując wielgachnego aligatora wpełzającego do rzeki, po której płynąłem pontonem, poczułem się jak Tony Halik podczas jednej ze swoich wypraw do delty Amazonki.
Pretensje do autorów można mieć tylko o jedno. Skoro bohaterami swojego dzieła uczynili wojaków najnowocześniejszej armii świata, to mogliby chociaż zamontować im jakieś lepsze celowniki na pukawkach (kolimatory, holografy), mechaniczne pozostawiając giwerom wroga. Wszak celownik termowizyjny albo noktowizor byłby jeszcze jedną wspaniałą okazją do nałożenia na te śliczne widoki kolejnego filtra graficznego… Także eksplozje i ogień proszą się jeszcze o drobne poprawki. Malkontenci kwękają też na niektóre tekstury, w rozdzielczości rodem z Xboksa – na zbliżeniach. Należy jednak pamiętać, że pełno tu detali – nie wszystko można było pokryć fotorealistycznymi i ostrymi jak żyleta „tapetami”. Niemniej sądzę, że solidna premia za dobrze wykonaną pracę należy się artystom odpowiedzialnym za wizualną oprawę gry. Musieliby się nią jednak podzielić z kolegami z Techlandu, na którego silniku (Chrome Engine), konkretnie jego wersji z numerkiem 4, śmiga program. Całkiem sporo udało się bowiem z niego wycisnąć.