Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 27 listopada 2008, 13:20

autor: Katarzyna Jakubska

World of Warcraft: Wrath of the Lich King - recenzja gry

Wrath of the Lich King nie jest z pewnością takim przełomem jak niemal dwa lata temu The Burning Crusade. Niby wszystko jest na miejscu, niby grywalność jest bardzo wysoka, ale…

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Niespełna dwa lata zajęło Blizzardowi przygotowanie drugiego dodatku do World of Warcraft. Miliony graczy (według ostatnich szacunków ponad 11 milionów) z zapartym tchem oczekiwało Gwiazdki, która w tym roku przyszła 13 listopada.

To nie była zwykła premiera. W kraju tak odpornym na wszelkie imprezy okołogrowe jak Polska dystrybutor CD Projekt zorganizował nocną sprzedaż. A wraz z nią konkursy tańców i kostiumów na podstawie Warcrafta. Nie wiem, czy akcja ta wypaliła i ile sprzedano w nocy sztuk Wrath of the Lich King, ale na skalę światową jest to codzienność, natomiast jeśli chodzi o nasz kraj, to życzylibyśmy sobie więcej takich premier. Fani czekali na Wrath of the Lich King głównie z trzech powodów: podniesionego limitu poziomów do 80, kontynentu Northrend oraz klasy Death Knight. Northrend Blizzard umieścił tym razem nie za portalem prowadzącym gdzieś w pustkę, ale na północ od doskonale znanego Kalimdoru i Wschodnich Królestw.

WotLK to między innymi nowy kontynent z dziewięcioma krainami.

Dostać się tam można Zeppelinami (Horda) lub statkami (Przymierze). Wbrew podejrzeniom niektórych graczy Northrend nie jest całkowicie pokryty śniegiem i nie przypomina w całości Winterspring. Wśród dziewięciu krain jest między innymi zalesione, kojarzące się z klasycznym WoW-em Grizzly Hills oraz tropikalny obszar Sholazar Basin. Sercem kontynentu jest sanktuarium Dalaran, magokratyczne miasto należące do magów z Kirin Tor. Spełnia identyczną rolę jak Shattrath w poprzednim dodatku. Stąd można dostać się przez portale do stolic, tu także można wypocząć, kupić większość rzeczy oraz zapisać się na Areny i Battlegroundy. Wprowadzenie nowego kontynentu wiąże się z tym, że możemy nabić tam kolejne dziesięć poziomów. A przynajmniej robić nowe questy, bo na upartego punkty doświadczenia można też przez jakiś czas nabijać w Outlandach. Przykrą niespodzianką jest fakt, że większość Northrend trzeba najpierw pokonać na grzbiecie wierzchowca. Dopiero na 77 poziomie można kupić umiejętność latania nad Northrend i dopiero wtedy nasze latajki z TBC stają się zdolne do fruwania. Nowością jest Mount, który oprócz gracza przewozi… dwóch sprzedawców.

Miło jest ponownie zobaczyć pasek doświadczenia na ekranie, choć skok, jeśli chodzi o liczbę punktów potrzebnych do zdobycia 71 levelu, jest zatrważający. Na szczęście ilość xpeków za moby i questy jest też większa, więc osiągnięcie 80 poziomu nie zajmuje miesięcy. Ba, rekordzista grający Warlockiem przy wsparciu Priesta potrzebował zaledwie 27 godzin, ale ograniczał się tylko do tłuczenia szybko respawnujących się mobów. Mechanika questów nie zmieniła się tak drastycznie, jak to było w przypadku The Burning Crusade. Wtedy nowością były między innymi misje polegające na bombardowaniu oraz daily questy. We Wrath questy są – jakże by inaczej – ciekawe, ale przełomu nie ma.

Recenzja gry The Thaumaturge. Urzeka polskością, nuży gameplayem
Recenzja gry The Thaumaturge. Urzeka polskością, nuży gameplayem

Recenzja gry

The Thaumaturge ma niespecjalnie zajmujący gameplay, a wyglądem momentami przypomina pierwszego Wiedźmina, jednak pod tą warstwą kryje się naprawdę przyjemna gra, oferująca wiele smaczków i wyróżniająca się ciekawą fabułą.

Recenzja gry Final Fantasy VII Rebirth. Wielka, piękna, bezkompromisowa
Recenzja gry Final Fantasy VII Rebirth. Wielka, piękna, bezkompromisowa

Recenzja gry

Reguły zawsze były oczywiste – gry są albo krótkie i intensywne, albo długie i powtarzalne. Prosta zasada. Jednak Final Fantasy VII Rebirth przy całym swoim ogromie potrafi jakimś cudem zaskakiwać, angażować i ani myśli zwalniać przez dziesiątki godzin.

Recenzja gry Banishers: Ghosts of New Eden. Ni śmierć, ni budżet nie powstrzyma zakochanych
Recenzja gry Banishers: Ghosts of New Eden. Ni śmierć, ni budżet nie powstrzyma zakochanych

Recenzja gry

Sześć lat po wydaniu średniego Vampyra twórcy Life Is Strange znów celują w gatunek RPG. Tym razem poszło im znacznie lepiej. Banishers: Ghosts of New Eden udanie łączy rozgrywkę a la God of War z klimatem, jakiego nie powstydziłby się Wiedźmin.