Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 27 czerwca 2008, 12:48

autor: Jacek Hałas

Alone in the Dark - recenzja gry

Edward Carnby walczy z panoszącymi się po Central Parku potworami, a my w tym samym czasie walczymy ze sterowaniem. Oto koszmar, jaki zgotowało nam Eden Studios.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Od premiery poprzedniej odsłony cyklu Alone in the Dark minęło siedem lat. To szmat czasu, toteż nie dziwi przepaść technologiczna dzieląca The New Nightmare od najnowszych przygód Edwarda Carnby’ego. O ile usprawnienia na polu technicznym były czymś oczywistym, o tyle jakość zmian we właściwej rozgrywce do samego końca stanowiła wielką niewiadomą. Przekonajmy się, czym takim Alone in the Dark A.D. 2008 próbuje nas zaskoczyć, oraz jak wypada na tle swoich największych konkurentów.

Fabuła gry stanowi kompromis pomiędzy przysłowiowym wyłożeniem kawy na ławę, a ciągłym wodzeniem użytkownika za nos poprzez ujawnianie szczątkowych informacji na temat sytuacji, w jakiej się znalazł. Kolejne szczegóły w Alone in the Dark podawane są stopniowo, ale w dość obszernych porcjach. Główny bohater serii na szczęście nie zmienił się i jest nim wspomniany wcześniej Edward Carnby, prywatny detektyw, specjalizujący się w rozwiązywaniu spraw o podłożu paranormalnym. Dla osób, które pamiętają poprzednie odsłony sagi Alone in the Dark,pewnym zaskoczeniem mogą już się okazać początkowe poziomy gry. Okazuje się bowiem, że akcja toczy się w teraźniejszości, a nie w latach dwudziestych ubiegłego wieku.

Ustalenie przyczyn takiego stanu rzeczy paradoksalnie nie stanowi najpoważniejszego problemu dla cierpiącego na amnezję detektywa. Jego głównym utrapieniem staje się potężna demoniczna siła, uwolniona w wyniku działań kultystów, przez których Carnby był przetrzymywany. Tajemniczy twór wydaje się być niepokonany, dokonując ogromnych zniszczeń w Nowym Jorku, gdzie toczy się akcja gry. Zabawa w miarę szybko przenosi się do Central Parku, który zostaje właściwie całkowicie odizolowany od reszty świata. Zadaniem głównego bohatera staje się powstrzymanie sił zła, co oczywiście nie okaże się prostą sprawą. Wątek fabularny Alone in the Dark sprawia wrażenie przemyślanego, a kolejne cut-scenki stanowią doskonały pretekst do podejmowania ryzykownych działań. Mamy już więc jeden plusik na koncie Alone’a. Co dalej?

Polacy nie muszą już wstydzić się dziurawych dróg.

Najnowszy Alone in the Dark wyraźnie odstaje od konwencji klasycznego survival horroru, oferując solidną porcję akcji. Rozwiązanie to będzie miało swoich zwolenników jak i przeciwników. Ci pierwsi powinni pochwalić między innymi „filmowy” charakter rozgrywki. Wokół głównego bohatera dzieje się wiele ciekawych rzeczy, a on sam niejednokrotnie uchodzi z życiem z wielu niebezpiecznych akcji. Staje się to szczególnie widoczne w początkowej fazie rozgrywki, kiedy to należy wydostać się ze rozpadającego się wieżowca, unikając płomieni, zapadających się pięter czy odpadających kawałków tynku. Sympatycy stopniowego, bardziej stonowanego budowania klimatu grozy mogą poczuć się zniesmaczeni, a także zatęsknić za mrożącymi krew w żyłach scenami. Gra zaledwie w kilku miejscach potrafi solidniej wystraszyć i nie jest w stanie wytworzyć atmosfery zaszczucia. Wszystko to jednak kwestia osobistych preferencji. Nie ukrywam jednak, że wolałbym nieco cięższy klimat rozgrywki.

Zabawa podzielona jest na epizody, a każdy epizod składa się z kilku ściśle powiązanych ze sobą scen. Sporą ciekawostką jest dodanie menu umożliwiającego swobodne przeskakiwanie do kolejnych etapów. Przyznam szczerze, że początkowo sceptycznie podchodziłem do tej opcji, lecz faktycznie niektóre poziomy potrafią zaleźć nam za skórę i nie zdziwię się, jeśli komuś zachce się je pominąć. Ponadto zawsze można liczyć na znane z seriali telewizyjnych oraz z wydanej niedawno gry Lost: Via Domus streszczenia poprzednich rozdziałów. Jedynym wyjątkiem są trzy ostatnie poziomy, do których dostęp uzyskuje się dopiero po zniszczeniu kilkudziesięciu siedlisk zła oraz ukończeniu określonej liczby etapów. Gra mimo to nie sprawia wrażenia sztucznie wydłużanej.

Zabierzcie mnie, k****, z tej gry!

Niestety, przyjemność obcowania z grą w niewyobrażalnym wręcz stopniu rujnowana jest przez tragiczne sterowanie postacią detektywa. Zastosowano tu dwa widoki, przy czym gra w większym stopniu zachęca do korzystania z widoku TPP. Problem w tym, że kamera nie znajduje się przez cały czas za plecami Carnby’ego, często radykalnie zmieniając swoją pozycję. Wprowadza to niepotrzebną dezorientację, znacznie utrudniając sprawne poruszanie się po okolicy. O ile w przypadku swobodnej i spokojnej eksploracji otoczenia nie jest to zbyt uciążliwe, o tyle podczas spotkań z potworami czy przy próbach wykonywania precyzyjnych skoków potrafi wprowadzić gracza w stan furii.

To jednak nie wszystko, albowiem spore zastrzeżenia można też mieć do samego sposobu poruszania się głównej postaci. Carnby wszystkie ruchy wykonuje z pewnym opóźnieniem i ślamazarnością. Brak tu natychmiastowych reakcji na wydawane polecenia. Nie pomagają nawet pewne ułatwienia, jak chociażby opcja dokonania szybkiego obrotu. Niewiele lepiej wypada tryb, w którym wydarzenia obserwuje się z perspektywy pierwszej osoby. Także i tu irytuje podejrzanie długi czas reakcji na wydane polecenia. Zauważą to szczególnie ci gracze, którzy na co dzień mają do czynienia z shooterami FPP.

Nie podoba mi się to, że na żaden z tych trybów nie można się ostatecznie zdecydować, a to dlatego, że niektóre akcje możliwe stają się wyłącznie z zastosowaniem ściśle określonego widoku. W przypadku walk z użyciem broni wręcz jest to TPP, a przy próbach użycia pistoletu czy gaśnicy – FPP. Posunięcie to jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe, szczególnie że w takich produkcjach jak Condemned problem ten w ogóle nie istnieje. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię – w pecetowej wersji Alone in the Dark zastosowano zbyt dużo odrębnych czynności – świetnym przykładem może być oddzielny przycisk służący do puszczania liny. Ogólnie cały mechanizm poruszania postacią i eksploracji okolicy sprawia wrażenie mocno niedopracowanego.

Jeszcze tylko 122 kliknięcia i Edward będzie gotowy do walki.

Walk z licznie występującymi przeciwnikami również nie można zaliczyć do kategorii miłych doznań. Pomysł był niezły, gorzej z wykonaniem. Używanie pistoletu jest jeszcze do przyjęcia, choć bohater trochę wolno się obraca, przez co trafienie szybciej poruszających się bestii nie jest łatwe. Zdecydowanie gorzej jest wtedy, gdy zechce użyć broni białej. Gra zakłada w tym przypadku wykorzystanie myszy, dzięki której odpowiednio układa się przedmiot w dłoniach. Problem w tym, że zajmuje to zbyt dużo czasu, a ponadto efekt końcowy często drastycznie odbiega od zamierzonego. Alone in the Dark przypomina pod tym względem starą zręcznościówkę Die by the Sword, w której również dążono do zrewolucjonizowania modelu walki, ale w rezultacie powstał średnio grywalny produkt.

Bestie występują w kilkunastu różnych odmianach, przede wszystkim jako mutacje ludzi, ptaków oraz przerośniętych robali. Cechą wspólną tych stworów jest to, że wrażliwe są jedynie lub głównie na ogień. Ma to swoje wady i zalety. To dobrze, że autorzy zechcieli urozmaicić nieco rozgrywkę, zmuszając gracza do używania szarych komórek, zamiast bezmyślnego opróżniania kolejnych magazynków. Pistolet staje się zresztą jedną z mniej pożytecznych broni, przydając się głównie do eksterminacji mniejszych potworów i rozwiązywania niektórych zagadek. Samą zabawę z ogniem niedostatecznie niestety dopracowano, a to dlatego, że szybko odkrywa się sprawdzone patenty na niemal każdego przeciwnika. Połączenie zapalniczki z dowolnym dezodorantem lub użycie palącego się krzesła pozwala bezstresowo przebrnąć przez wiele okupowanych przez potwory lokacji.

Nie brakuje na szczęście fajniejszych projektów potworów. Najciekawsza wydaje się być szybko przemieszczająca się czarna maź, która jest w stanie w mgnieniu oka złapać i pożreć swoją ofiarę. Twór ten wrażliwy jest jedynie na światło, co wymusza konieczność sprawnego operowania między innymi latarką. Ciekawym przeciwnikiem jest także istota wytwarzająca szczeliny w ścianach budynków. Próba powstrzymania takiej bestii poprzez jej podpalenie niejednokrotnie kończy się fiaskiem. W grze występują również klasycznie wykonani bossowie, aczkolwiek zazwyczaj nie stanowią większego wyzwania.

Najpierw praca, później fajrant. OK, zapamięta się.

Alone in the Dark jest produktem stawiającym na bardzo dużą interakcję z otoczeniem i widać to niemal na każdym kroku. Podobało mi się to, że wiele obiektów byłem w stanie podnieść lub zniszczyć. Jest to zresztą wymagane do rozwiązania różnorakich zagadek. Początkowo miałem pewne pretensje do autorów za to, że zrezygnowali z łamigłówek wzorowanych na klasycznych przygodówkach. Szybko zdołałem się jednak przekonać do nowych rozwiązań. W opisywanej grze niemal wszystkie zagadki opierają się na BEZPOŚREDNIEJ interakcji z otoczeniem. Jednym z moich faworytów jest zabawa polegająca na przeniesieniu kilku ciał do tylnej części zawieszonego nad przepaścią autobusu w celu zapewnienia sobie odpowiedniego balansu. Paradoksalnie, logicznie skonstruowane zagadki, polegające choćby na wyjmowaniu kabla z wody z użyciem bosaka, wielu osobom przysporzą zapewne nieco kłopotów. Należy jednak pochwalić twórców za dużą pomysłowość. Szkoda tylko, że w dalszej fazie rozgrywki z podobnymi wyzwaniami ma się do czynienia coraz rzadziej.

Z interaktywnością otoczenia bezpośrednio powiązana jest kwestia podnoszenia i używania przedmiotów. Survival horrory przyzwyczaiły już nas to tego, że zazwyczaj dysponuje się inwentarzem o ograniczonej pojemności i nie inaczej jest w tym przypadku. Alone in the Dark oferuje dość innowacyjny sposób organizacji inwentarza, polegający na bezpośrednim zaglądaniu do kieszeni kurtki głównego bohatera. To dobrze, że dysponuje się tu ograniczoną liczbą slotów, w rezultacie czego nie raz mniej użytecznych obiektów z ciężkim sercem należy się pozbyć.

Problemy pojawiają się jeszcze przed powiększeniem swojego inwentarza o nową zdobycz. Przedmiotom oglądanym w świecie gry brakuje nazw, co staje się uciążliwe w początkowej fazie rozgrywki, gdy nie kojarzy się ich jeszcze z wyglądu. Niełatwo też „wyłowić” obiekt spośród kilku innych, leżących obok siebie. Nawigacja po kieszeniach kurtki sama w sobie nie jest szczególnie uciążliwa, ale zastosowano tu niepotrzebne utrudnienie, polegające na tym, że czas nie ulega wtedy zatrzymaniu. Wybranie pojedynczego obiektu nie jest jeszcze problemem, ale próby wymieszania za sobą różnych składników (w odpowiedniej kolejności!) niepotrzebnie tylko denerwują. Nie pomaga nawet opcja przypisania sobie czterech skrótów do ulubionych kombinacji przedmiotów. Żeby było śmieszniej, w przypadku używania telefonu komórkowego problem znika – czas staje wtedy w miejscu. Panowie producenci, powinniście być bardziej konsekwentni.

Przepraszam, którędy na pole golfowe?

Kolejne poziomy stanowią zestawienie zamkniętych pomieszczeń i wąskich korytarzy z otwartymi przestrzeniami, gdzie można wykazać się nieco większą inwencją. W tym drugim przypadku na znaczeniu przybierają poziomy, w trakcie rozgrywania których wykorzystuje się różnorakie środki transportu. Niestety, jakość wykonania scen z udziałem pojazdów jest godna pożałowania. Aż dziw bierze, że to gra autorów wyśmienitego Test Drive Unlimited. Zastosowany w Alone in the Dark model jazdyjest nijaki. Sterowanie autem jest strasznie toporne i nie sprawia w ogóle przyjemności. Niewielkim pocieszeniem wydaje się być to, że po kabinie można się do woli rozglądać, otwierać schowki, a nawet włączyć radio. Z samochodami związanych jest kilka poziomów opartych na uczestnictwie w pościgach. Przerywniki te są jednak bardzo irytujące, a to dlatego, że pomyślne ich ukończenie możliwe staje się dopiero wtedy, gdy bezbłędnie zapamiętało się całą trasę.

Pod względem wizualnym Alone in the Dark wypada bardzo dobrze. Moją uwagę przykuły przede wszystkim wyśmienicie wykonane i nieźle animowane modele biorących udział w przygodzie postaci. Z przyjemnością oglądałem także wyświetlane głównie pomiędzy kolejnymi misjami scenki przerywnikowe. Ładnie oddano grę cieni oraz ogień, z którym z racji specyfiki napotykanych potworów, ma się do czynienia wyjątkowo często. Nieznacznie gorzej prezentuje się kwestia fizyki otoczenia. Ciała zabitych przeciwników oraz ukatrupionych przez potwory niewinnych osób rozkładają się zbyt nienaturalnie. Używanym lub niszczonym przedmiotom zdarza się ponadto zaklinować lub zachować w nietypowy sposób. Pecetowa wersja gry cechuje się stosunkowo wysokimi wymaganiami sprzętowymi, które z racji zastosowanych „fajerwerków” wydają się być jednak uzasadnione.

Nie bawimy się już w berka?

Polskiej wersji gry daleko do ideału. Doczepić muszę się do dziwnie przetłumaczonych nazw niektórych etapów, a także braku polskich określeń na podpowiedzi dotyczące wykonywanych akcji (np. left button zamiast lewego przycisku myszy). Głos Edwarda Carnby’ego (Robert Gonera) wypada jeszcze dość przekonująco, ale już dla reszty „aktorów” była to najwyraźniej pierwsza przygoda z udźwiękowieniem gry komputerowej. Bardzo słabo wypadła towarzysząca głównemu bohaterowi Sara. Pragnęłoby się, żeby odzywała się ona możliwie jak najrzadziej. Wielu graczom mogą przeszkadzać dość licznie występujące przekleństwa. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że w taki właśnie sposób starano się zatuszować pewne niedoskonałości scenariusza. Pozostałe odgłosy dobiegające z otoczenia są ok, podobnie jak muzyka, o ile tylko komuś nie przeszkadza obecność chórku w niemal każdym utworze.

Alone in the Dark jest stosunkowo słabą grą. Widać pewne przebłyski geniuszu, lecz niestety dobre pomysły pogrzebane zostały przede wszystkim przez fatalnie zaprojektowane sterowanie. W rezultacie człowiek niepotrzebnie się irytuje, zamiast czerpać przyjemność z zabawy. Problemy, o których wspomniałem w recenzji, są niestety zbyt poważne, żebym był skłonny tę grę komuś polecić. Zagorzali miłośnicy gatunku odnajdą tu kilka ciekawych patentów, ale i oni muszą mieć na uwadze liczne niedoskonałości. Pozostali gracze powinni natomiast omijać ten produkt z daleka, szczególnie że dobrych gier na rynku jest w bród.

Jacek „Stranger” Hałas

PLUSY:

  • ładna grafika;
  • fajnie zrealizowana interakcja z otoczeniem;
  • niezły pomysł na rozwiązanie inwentarza głównego bohatera;
  • ciekawy wątek fabularny (w tym drobne smaczki dla fanów poprzednich części serii).

MINUSY:

  • FATALNE sterowanie;
  • przekombinowane pojedynki z potworami;
  • utrudniona obsługa inwentarza z racji zachowania upływu czasu;
  • słabe sekwencje z wykorzystaniem pojazdów;
  • niska jakość polskiej wersji (w szczególności dubbing);
  • wysokie wymagania sprzętowe.

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Alone in the Dark - recenzja gry
Alone in the Dark - recenzja gry

Recenzja gry

Edward Carnby walczy z panoszącymi się po Central Parku potworami, a my w tym samym czasie walczymy ze sterowaniem. Oto koszmar, jaki zgotowało nam Eden Studios.

Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku
Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku

Recenzja gry

Czy to się mogło udać? Czy mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi The Inquisitor na motywach cyklu o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary mógł ostatecznie okazać się porządną grą? Niestety nie mam dobrych wieści.

Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema
Recenzja gry Niezwyciężony - godny hołd dla Stanisława Lema

Recenzja gry

Stanisław Lem długo – za długo – czekał na swój czas w świecie gier wideo. Myślę, że byłby rad widząc, jak polskie studio Starward Industries przeniosło jego Niezwyciężonego do interaktywnego medium. Co nie musi oznaczać, że to wybitna gra.