Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 25 marca 2005, 11:41

autor: Krzysztof Gonciarz

Playboy: The Mansion - recenzja gry na PC

Wcielając się w rolę historycznego założyciela najsłynniejszego erotycznego czasopisma na świecie, zbudujemy trwałe fundamenty pod wypełnione luksusami, hedonistyczne życie. Takie przynajmniej były założenia gry. A co z nich wyszło?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Może popełniam jakąś wyjątkową, kulturową gafę, ale szczerze przyznam, że nigdy się nie zastanawiałem nad tym, kto wymyślił Playboya. Luźno kojarzyłem jedynie wizerunek człowieka w bordowym szlafroku i jego „sexy parties” dla VIP-ów, motyw tajemniczej jaskini miłości i rozwiązłego trybu życia. Ogólne pojęcie miałem, ale konkretnej osoby nie kojarzyłem. Najwyraźniej, Mr Hugh Heffner poczuł się zirytowany ignorancją i niewiedzą młodszych pokoleń i postanowił dobitnie zamanifestować nam to, kim jest. Tak, teraz po premierze Playboy: The Mansion nikt nie zadaje już takich pytań, każdy wie kim jest popularny Hef. I chyba tylko o to chodziło, jako że gra sama w sobie do historii raczej nie przejdzie.

Wcielając się w rolę historycznego założyciela najsłynniejszego erotycznego czasopisma na świecie, zbudujemy trwałe fundamenty pod wypełnione luksusami, hedonistyczne życie. W cyklu dwunastu misji zadbamy o wypromowanie i utrzymanie jak najlepszego wizerunku Playboya na rynku, rozbudujemy naszą słynną posiadłość, nawiążemy liczne znajomości w kręgu VIP-ów, a także zaangażujemy się w związki emocjonalne z niejedną piękną kobietą. Generalnie czeka nas wszystko to, co kojarzy nam się z byciem playboyem z prawdziwego zdarzenia. Tak miało to wyglądać według zapowiedzi autorów gry. Zamiast kąpieli w jakuzzi, czeka nas jednak zimny prysznic.

Animowany ekran tytułowy zwiastuje dobrą zabawę. Niestety, czar szybko pryska.

Życie Heffnera przedstawione w grze dostosowano do dość prostego schematu rozgrywki, przez co całość ma momentami wręcz groteskowy wydźwięk. Pełniący funkcję redaktora naczelnego pisma bohater, obowiązkowo ubrany w legendarną piżamę (na szczęście „ubranek na zmianę” dla niego mamy dość szeroki wybór), nie ma zbyt skomplikowanej roli. Wystarczy spojrzeć ponad graficzną nakładkę, boleśnie stylizowaną na The Sims, by zobaczyć grę ze wszech miar niewymagającą. Błędne koło prezentuje się tutaj następująco: wynajmujemy dziennikarzy, fotografów, modelki, króliczki i kogo tam jeszcze, nawiązujemy kontakty z VIP-ami, robimy z nimi wywiady, załatwiamy publikacje ich felietonów, co ostatecznie prowadzi do wydania kolejnego numeru. Za zarobione pieniądze wynajmujemy lepszą kadrę oraz rozbudowujemy posiadłość tak, by przyciągnęła ona bardziej znane osobistości. Gazeta staje się coraz lepsza, my mamy coraz więcej kasy, a nasz tryb życia robi się coraz bardziej hedonistyczny. I to w zasadzie tyle. Mimo początkowego zainteresowania, zaczynamy pogrążać się w otchłani nudy i bezcelowości.

Playboy: The Mansion nie jest jednak pozycją całkowicie skazaną na niebyt. Nie wolno nam zapomnieć, że w pewnym sensie mamy do czynienia z grą erotyczną. „W pewnym sensie?” – zapytacie. A owszem, pieprzne elementy tego tytułu giną niestety pomiędzy warstwą decyzyjno-neosimsową. Ich obecność jest jednak zauważalna i, co zrozumiałe, podnosi zdecydowanie atrakcyjność gry w oczach pewnego (męskiego?) audytorium.

Pierwszym wartym wzmianki motywem jest możliwość (a w zasadzie konieczność) robienia sesji fotograficznych najmowanym przez nas modelkom. Element ten robi bardzo dobre wrażenie wizualne, przy czym nie mam tu na myśli tylko wyglądu polygonowych króliczków (którym notabene daleko do wampirzyc z Bloodlines – wiedziałem, wiedziałem, że prędko ich nie zdetronizują!), ale całokształt „akcji” toczącej się na ekranie. Błysk fleszy, wybrana przez nas muzyka, posiadłość oglądana z widoku FPP, wszystko to robi bardzo pozytywne wrażenie i jest jednym z najfajniejszych elementów tej gry. Na dłuższą metę niesmak wkrada się niestety także i tutaj, jako że wachlarz zachowań modelek w czasie sesji jest stały i de facto króliczki różnią się od siebie tylko wyglądem. Te same gesty, te same ruchy, wszystko to samo, tylko inna fryzura (stroje ustalamy własnoręcznie). Smutne? Niestety, bardzo. Niemniej straszny jest fakt, że jakość robionych przez nas zdjęć (kadru, otoczenia, pozycji modelki) nijak się ma do późniejszych wyników sprzedaży, wszystko zależy tylko od „parametrów” fotografowanego dziewczęcia.

Gra oferuje spore archiwum oryginalnych, playboy’owych materiałów.

Poza sesjami zdjęciowymi (które, chcąc nie chcąc, robić będziemy, jako że nowe zdjęcia są konieczne do wydania każdego kolejnego numeru), gra przesycona jest „playboyową” atmosferą lekkiej, wysmakowanej erotyki, co wychodzi jej na zdrowie. Urządzamy przyjęcie, zapraszamy kilka szych (obu płci), z głośników lecą wybrane przez nas, możliwie wyzywające rytmy, a my wczuwamy się w rolę gospodarza i mistrza „smoltoku” (innymi słowy: gadki-szmatki). Każdą rozmowę z przedstawicielką płci niewojennej sprowadzić możemy na płaszczyznę flirtu, co zaowocować może małym „make-outem” na uboczu.

Tu dochodzimy do kolejnej kontrowersyjnej kwestii, czyli, kolokwialnie mówiąc, „golizny”. Trzeba to powiedzieć jasno i wyraźnie – „górę” zobaczyć można już po 5 minutach gry, „dołu” wirtualni kochankowie nie odsłaniają nawet w trakcie uprawiania seksu. No i mamy jasność. Nie twierdzę bynajmniej, że pozostaje uczucie niedosytu, ale odnoszę wrażenie, że lepszym rozwiązaniem byłaby cenzura w stylu Simsów. A tak, wygląda to po prostu... dziwnie. Ogólnie możemy pokusić się o stwierdzenie, że erotyzm Playboya został potraktowany dość po macoszemu. Wiem, ciężko w to uwierzyć. Sam sposób cyfrowej reprezentacji seksualnego „tete-a-tete” w tej grze także pozostawia spore wątpliwości i wygląda na jakiś marny dowcip. Jakieś śmichy-chichy, jakieś ochocze skakanie po sobie. Nie, żebym był szczególnie niewyżyty, ale, rany, przecież to gra na licencji Playboya! Co jest, kurde? I tak ma ograniczenie wiekowe 18+, więc w czym rzecz?

Jak już napisałem wcześniej, całość gry skupiona została wokół konieczności wydawania kolejnych numerów najpopularniejszego na świecie magazynu dla panów. Mechanizm, według którego proces ten następuje jest dość prosty. Przed wydaniem numeru dostajemy listę materiałów, które musimy zdobyć („To Do List”). Do każdego numeru przygotować musimy felieton, wywiad, rozkładówkę oraz zdjęcie na okładkę. Ze zdjęciami sprawa jest oczywista, po prostu wynajmujemy odpowiednie „pracownice” i proponujemy im sesje zdjęciowe (konieczny jest także fotograf, pomimo, że zdjęcia robimy osobiście). Teksty otrzymujemy zarówno od najętych przez nas dziennikarzy, jak i zainteresowanych publikacjami VIP-ów (wywiad wymaga oczywiście udziału obydwu grup osób). W dobieraniu tematyki musimy kierować się oczekiwaniami czytelników oraz możliwościami twórczymi naszych pismaków, którzy także mają swoje mocne i słabe strony. Być może brzmi to groźnie, ale w istocie cały system produkcji gazety jest tak prosty, że nawet przy minimalnym zaangażowaniu i „wejściu” w tematykę gry uda nam się nad wszystkim zapanować. Niestety, cała ekonomiczna strona Playboya jest tylko średnim pomysłem na to, jak utrzymać z góry założone elementy gry (zdjęcia, przyjęcia itp.) w kupie, na jako takim poziomie spójności.

Image każdej pracownicy możemy szczegółowo dopracować.

Kluczowym elementem życia każdego szanującego się playboya jest utrzymywanie jak najlepszych kontaktów z ludźmi, noszenie plastikowego uśmiechu i zalotnego spojrzenia, bycie alfą i omegą udanego życia towarzyskiego. Musimy być trendy, funky, jazzy, groovy – czy jak to się tam teraz jeszcze nazywa. W produkcji Cyberlore Studios towarzyskiego spełnienia upatrywać będziemy w rozmowach z NPC-ami zapraszanymi na regularnie organizowane przez nas przyjęcia. Procedura jest prosta: wchodzimy do stosownego menu, wybieramy opcję organizacji przyjęcia, po czym ustalamy najbardziej podstawowe parametry (przyjęcie dzienne/nocne, rodzaj obowiązującego ubioru). Następnym krokiem jest dobór obsady, czyli sproszenie całej śmietanki wyższych sfer: biznesmenów, aktorów, modeli, sportowców, polityków, Otylii Jędrzejczak i Michała Żebrowskiego.

„Akcja” w trakcie samego przyjęcia ogranicza się już do zagadywania poszczególnych osób. W naszej kompetencji leży wybór stylu, w jakim się porozumiewamy (np. formalny uścisk dłoni bądź tradycyjny „niedźwiedź”) oraz podejmowanej tematyki. Rozmowę sprowadzić możemy na płaszczyznę przyjacielską, biznesową bądź uczuciową (w przypadku kobiet). Każde z tych rozwiązań ma oczywiście swoje plusy, zarówno w kwestiach finansowych, jak i większych możliwości pozyskiwania ciekawych materiałów (np. artykuł traktujący o polityce napisany przez polityka wzbudzi duże zainteresowanie czytelników, nie mówiąc już o rozbieranym zdjęciu znanej aktorki). Wszystko ślicznie, tylko po zorganizowaniu trzech-czterech przyjęć zaczynamy zauważać, że w zasadzie wciąż powtarzamy do znudzenia te same czynności. Rozmowy są schematyczne (wypowiedzi postaci słyszymy w znanej z Simsów formie „bełkotu”), a pozyskiwanie nowych przyjaciół/kobiet banalnie proste. Tym samym znów wracamy do punktu wyjścia w postaci schematyczności rozgrywki. I tak już pozostanie, jako że nie ma w tej grze elementu, który ustrzegłby się tej zarazy.

Redakcyjna impreza Gry-OnLine.

Playboy: The Mansion to gra okraszona jednym z fajniejszych soundtracków w historii. Szok? Ano szok. Gdybym miał jednak zestawić swoją pierwszą dziesiątkę Computer Game OST-ów, papa Heffner miałby duże szanse na załapanie się do niej (miejcie jednak na uwadze, że soundtracki do gier z natury nie są wypełnione zbyt górnolotną muzyką, poziom tego typu listy nijak miałby się więc do zestawień „konwencjonalnych” płyt). W trakcie samej gry serwowany nam styl muzyczny ustalamy poprzez operowanie sprzętem nagłośnieniowym, znajdującym się od samego początku w posiadłości. Różnorodność oferowanych propozycji jest prawie tak imponująca, jak jakość samych utworów, do których swoją drogą możemy się dobrać także bezpośrednio z poziomu systemu operacyjnego, jako że znajdują się w katalogu z grą w formacie MP3. Dla każdego coś miłego. Mamy tu idealnie pasującą do gry składankę fusion jazzową, serwującą nam atrakcyjne, ciepłe, „sexy” brzmienia. Pod groźnie brzmiącą nazwą kategorii „Techno” zbrodniczo ukryto odrobinę spokojnego trip-hopu z nu-jazzowymi akcentami, jeden z najjaśniejszych punktów całej kompilacji. Rozstrzał gatunków, którymi możemy się raczyć w trakcie gry zahacza także o porcję pogodnego, college-rockowego grania (tu już jest słabiej), industrialu oraz całkiem chwytliwego, czarnego hip-hopu. Miłą niespodzianką jest 12-trackowa kategoria „Flamenco fusion” z romantycznymi, iberyjskimi rytmami, trzymającymi fason w zestawieniu z „seksowną” atmosferą na ekranie. Jest tu czego posłuchać. Posiadaczom gry szczerze polecam przejrzenie katalogu z mp3 instalowanego wraz z grą. Rzadko się zdarza, by tak dostarczona nam muzyka nadawała się do puszczenia w celach, powiedzmy, melomańskich.

Czy jest sens pisać cokolwiek o oprawie graficznej gry? Popatrzcie na screeny, sami wiecie, co mam na myśli. Zrzynka z The Sims jest tak perfidna, że autorzy powinni zapłacić za prawa autorskie. Za brak oryginalności zasługuje studio developerskie na chłostę, jednak należy obiektywnie przyznać, że ich dzieło nie wygląda brzydko. Grafika jest estetyczna, choć niewiele ponad to. Jak pisałem wcześniej, cyfrowe niewiasty są „wyrzeźbione” z ilości polygonów wystarczającej, by krągłości były krągłościami. Nie jest to szczyt osiągnięć techniki, ale w połączeniu z całkiem wierną animacją, modele postaci są jednym z jaśniejszych punktów strony wizualnej. Szkoda tylko, że jest ich naprawdę niewiele. Zabawny jest też fakt, że wygląd danej osoby tak naprawdę nijak się ma do pełnionej przez nią funkcji. Te same, różniące się czysto kosmetycznie modele wykorzystane są np. jako modele, fotografowie, czy politycy. Trochę to drażniące na dłuższą metę. Gwoździem do trumny okazują się być wszędobylskie przekłamania graficzne i bugi w enginie, które prowadzą do różnych absurdów, takich jak „kobieta całująca się z powietrzem”, bo jej partner odszedł kilka kroków dalej. Hańba.

Sorry, guys, screena topless nie będzie. ;-)

Zawsze przy okazji pojawienia się na rynku głośno reklamowanej gry erotycznej rodzi się dyskusja na temat potencjalnych nabywców owego tytułu. Nie trzeba być zbytnio obeznanym w temacie by stwierdzić, że hitu z Playboy: The Mansion nie będzie. Taka z tego gra erotyczna, jak ze mnie playboy. A jeśli nie erotyczna to jaka? Ekonomiczna? Simsopodobna symulacja życia? Buah, bez żartów. To wszystko po prostu nie trzyma się kupy. Nie polecam nawet spragnionym szału nagich ciał młodzieńcom. Lepiej już sobie posurfujcie po internecie, wierzcie mi.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

ZALETY:

  • ciekawy soundtrack (ten w grze, nie mylić z osobnym wydawnictwem, które prezentuje już niezbyt wysoki poziom);
  • hmm... kobiety? seks? „Playboy”? ciężko powiedzieć...

WADY:

  • schematyczność, nuda;
  • określenie „gra erotyczna” jest mocno na wyrost.
Playboy: The Mansion - recenzja gry
Playboy: The Mansion - recenzja gry

Recenzja gry

Wcielamy się w postać szefa Playboya. Nasze zadanie jest proste, pokierować wydawnictwem tak, aby stało się ono jak najbardziej znane i popularne. Jedno trzeba przyznać – takich gier ekonomicznych mamy na konsolę PlayStation 2 bardzo mało.

Playboy: The Mansion - recenzja gry na PC
Playboy: The Mansion - recenzja gry na PC

Recenzja gry

Wcielając się w rolę historycznego założyciela najsłynniejszego erotycznego czasopisma na świecie, zbudujemy trwałe fundamenty pod wypełnione luksusami, hedonistyczne życie. Takie przynajmniej były założenia gry. A co z nich wyszło?

Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne
Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne

Recenzja gry

Laysara: Summit Kingdom jest doskonałą pozycją dla graczy, którzy uwielbiają logistyczne przeszkody stające na drodze do budowy miasta idealnego. Polskie studio Quite OK Games zdecydowanie wie, co robi, oby tylko Early Access okazał się dla niego łaskawy.