autor: Krzysztof Mielnik
ShellShock: Nam '67 - recenzja gry
Rzecz dzieje się w Wietnamie, w gorącym roku 67. Fabuła wciela nas w postać szeregowego żołnierza Armii Amerykańskiej, który rzucony w wir wojny otrzymał od Wuja Sama tylko jedno zadanie – zabijać jednocześnie nie dając się zabić.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Od czasu do czasu trafiają się w życiu momenty, podczas których zdajesz sobie sprawę, że zostałeś oszukany. Ewidentnie, perfidnie, bez pardonu. Dziewczyna mówi ci, że cię rzuca, bo nie podoba jej się kolor twoich skarpetek, liczby, które co losowanie obstawiałeś w toto-lotku wypadają w dniu, w którym akurat zabrakło ci kasy na kupon. Zawsze spóźniający się autobus odjeżdża dwie minuty przed czasem, kiedy właśnie miałeś jechać na rozmowę w sprawie pracy. W ciągu ostatniego tygodnia poczułem się w ten właśnie sposób oszukany przez Eidosa i jego najnowszą produkcję – Shellshock: Nam’67. Na grę czekałem długo wypatrując wszelkich wzmianek prasowych i zapowiedzi, oczekując produkcji wyznaczającej nowy standard w dziedzinie wojennych gier akcji, tymczasem zaś w me ręce trafiła produkcja przeciętna, posiadająca wiele niedoróbek i uproszczeń, średnio klimatyczna, odstająca od konkurencji...
Gra jest shooterem TPP osadzonym w Wietnamie, w gorącym roku 67, który stanowił preludium do kluczowych dla losu wojny wydarzeń wkrótce mających mieć miejsce.
Fabuła wciela nas w postać szeregowego żołnierza Armii Amerykańskiej, który rzucony w wir wojny otrzymał od Wuja Sama tylko jedno zadanie – zabijać jednocześnie nie dając się zabić. Rzecz nie jest w realizacji wcale tak trudna, jak by się mogło wydawać, jeśli uświadomimy sobie, że gra nawet na wyższych poziomach trudności pozwala na przyjęcie dość pokaźnej liczby kulek, nim odbije się to w znaczący sposób na kondycji podopiecznego. Sam ten fakt daje nam już jasność, że Shellshock symulatorem pola bitwy nie jest. Kolejne na to dowody?
Wojna w Wietnamie to nie zabawa dla indywidualistów – tutaj albo działasz w grupie, albo kończysz jako nawóz. Poza tym od zwykłego szeregowca do maszyny eliminującej Wietnamczyków niczym Rambo długa droga, toteż uroki azjatyckiej dżungli przychodzi nam zgłębiać wraz z całym oddziałem. Na początku myślisz sobie: „biedni chłopcy, połowa z nich nie dożyje pewno jutrzejszego poranka”, ale kiedy nadchodzi czas akcji i po serii wybuchów, wystrzałów i krzyków okazuje się, że twoja brygada wciąż czuje się dziarsko, na twarzy pojawia się już tylko uśmieszek politowania, a cała atmosfera grozy i niepewności bierze w łeb.
Gra nie daje nam możliwości prowadzenia rozgrywki w trybie multiplayer. Informacja ta newsem dnia rzecz jasna nie jest, gdyż od samego początku prac producenci powtarzali, że ich ambicją jest tak dopracować tryb single, by grający kończąc zabawę miał poczucie całkowitego spełnienia, ale... Ale wygląda na to, że prawda jest troszkę inna. Otóż architektura poziomów nie daje nam wiele luzu. Przemy naprzód wąskimi ścieżynkami, potem pojawia się nieco przestrzeni, znowu ciasnota... wszystko liniowe tak, że nie sposób tego ukryć. Trudno więc wyobrazić sobie multiplayerowe mapki – gdzie przestrzeń staje się wymogiem fundamentalnym – oparte na tym samym, ograniczonym silniku.