Recenzja gry Persona 5 – mocne uderzenie RPG
Ofensywa świetnych gier na konsole firmy Sony trwa w najlepsze. Persona 5 kontynuuje ten trend, tym razem dostarczając radości fanom japońskich RPG-ów… i przyćmiewając niedawny sukces Final Fantasy XV.
Recenzja powstała na bazie wersji PS4.
- wciągająca historia z udziałem ciekawych postaci;
- świetnie podkreślająca klimat oprawa dźwiękowa;
- długa zabawa na ok. 80–100 godzin;
- zaskakująco dobry angielski dubbing;
- różnorodne lochy, pełne sekretów i prostych, acz satysfakcjonujących zagadek;
- projekt postaci i interfejsu idealnie wpisuje się w komiksową konwencję;
- dobre wyważenie między komediowymi wstawkami a dramatycznymi scenami;
- sporo rzeczy do roboty poza ratowaniem świata i poznawaniem głównej historii;
- uzależniający charakter gry i świetne starcia z bossami.
- toporna mechanika skradania się, która okazjonalnie potrafi zirytować;
- tempo akcji w pierwszych godzinach może uśpić niektórych graczy.
Pod koniec ery PlayStation 2 na tę osławioną platformę trafiły dwie gry z cyklu Persona, należące do niszowego uniwersum Shin Megami Tensei. Mimo prostej grafiki i odpychającej dla wielu stylistyki anime produkcje Atlusa zostały docenione za wciągającą „rolplejową” mechanikę i ciekawe historie, zbierając pochwały od recenzentów i zyskując szacunek fanów gatunku. Nie zważając na to, że zainteresowanie marką na przestrzeni lat podsycały spin-offy oraz serialowe i filmowe adaptacje, japoński Atlus kazał graczom strasznie długo czekać na kolejną pełnoprawną odsłonę serii. Persona 5 udowadnia jednak, że warto było uzbroić się w cierpliwość, bo kolejna gra z cyklu udanie rozwija założenia poprzedniczek i oferuje uzależniającą jRPG-ową zabawę na najwyższym poziomie, która wystarczy na dziesiątki godzin.
Kartkówki, randki i ploteczki
Jak przystało na serię Persona, akcja „piątki” toczy się we współczesnych realiach, skupiając na perypetiach posiadaczy tytułowych istot. W grze wcielamy się w enigmatycznego licealistę, który na jeden rok szkolny przenosi się do zatłoczonego Tokio. Nasz bohater szybko poszerza swój krąg znajomych i razem z nimi odkrywa tajemniczą aplikację na smartfony, która pozwala przenosić się do tzw. metaverse – alternatywnego wymiaru, gdzie ludzka podświadomość staje się rzeczywistością. Z pomocą person, projekcji psychiki, które gracz zbiera i rozwija niczym w serii Pokemon, nastoletni buntownicy łączą siły i stawiają sobie za cel naprawę świata, zamierzając kraść zmaterializowane żądze zdeprawowanych dorosłych.
Historia wydaje się początkowo dość absurdalna, jakby wyjęta z naiwnego anime, ale gracz szybko zdaje sobie sprawę, że zawiera ona sporo dojrzałych wątków, które zwracają naszą uwagę na problemy współczesnego społeczeństwa. Po powolnym początku pełna świetnie wymyślonych postaci fabuła nabiera tempa, a intryga i niespodziewane zwroty akcji sprawiają, że nie możemy oderwać się od przygód naszej nastoletniej ferajny. Tak jak w poprzednich grach scenarzyści starają się zachować równowagę między szkolną komedią a życiowymi dramatami, jednak ze względu na mroczniejszy ton opowieści „piątce” bliżej do depresyjnej Persony 3 niż zakrawającej momentami na sitcom części czwartej – co niezmiernie mnie cieszy.
Japońska seria wyróżnia się na rynku tym, że oprócz standardowego dla gatunku biegania po lochach i polowania na lepszy sprzęt kładzie duży nacisk na relacje z innymi bohaterami, realizowane w formie rozłożonych na cały rok szkolny zadań pobocznych. W Personie 5 minigra w zarządzanie czasem wolnym bohatera jest jeszcze trudniejsza, a to za sprawą rozwinięcia tegoż elementu zabawy. Bohaterowie drugoplanowi i potencjalne obiekty zainteresowań nie są już tylko ciekawą odskocznią i sposobem na tworzenie silniejszych person. W „piątce” stali się oni pełnoprawnymi uczestnikami naszych przestępczych wyczynów, oferując z czasem np. zniżki w sklepach, unikatowe przedmioty czy niedostępne w inny sposób zdolności.

Kolejna Persona stanowi świetną okazję, by zapoznać się z marką, bo „piątka” to najbardziej rozbudowana i najbardziej przystępna odsłona cyklu. Cyfra „5” w tytule może jednak odstraszać, szczególnie jeśli nie w smak nam archaizmy z pierwszych dwóch części, pochodzących z ery PSX. Ale bez obaw – kolejne gry opowiadają zamknięte i niezwiązane ze sobą historie. Jedyne odniesienia do poprzedniczek, na jakie trafiamy w Personie 5, to kilka drobnych smaczków i easter eggów, które wyłapią tylko najbardziej spostrzegawczy z fanów.
Jako ktoś, kto nieraz musiał cofać się o kilka godzin w Personie 4, bo za dużo czasu przeznaczył na randkowanie zamiast na „grindowanie”, w nowej grze z cyklu miałem jeszcze większy dylemat, czy inwestować w życie towarzyskie, czy też spędzać czas wolny, ubijając kolejne maszkary – zwłaszcza że nowe zdolności potrafią być nieocenioną pomocą. Przykładowo przy jednym z późniejszych bossów przed frustrującym zgonem w ostatniej turze uratowało mnie zaklęcie odblokowane dwa tygodnie wcześniej podczas pozornie nieistotnego wyjścia na zakupy. Stratedzy planujący przejście gry na wyższym poziomie trudności będą mieć sporo zabawy z zarządzeniem czasem i tworzeniem idealnego arsenału z zebranych nagród.