Recenzja gry Call of Duty: Infinite Warfare - niezła kampania w cieniu problemów
Call of Duty: Infinite Warfare oferuje zaskakująco dobrego singla w kosmicznych klimatach i sprawdzone, szybkie multi, które jednak powoli zaczyna zjadać swój własny ogon. Największą bolączką są jednak problemy z pecetową edycją gry.
- dla fanów serii – więcej tego samego;
- efektowna i wartka kampania dla jednego gracza, która...
- ...oferuje kilka dodatkowych godzin zabawy dzięki misjom pobocznym;
- niezły projekt większości lokacji – zarówno w kampanii, jak i w multi;
- bardziej dojrzała stylistyka niż w Black Ops III;
- solidny multiplayer z masą zawartości do odblokowania;
- przyzwoity tryb zombies z fajną muzyką z lat 80.;
- polski dubbing.
- dla znudzonych serią – znowu to samo;
- obok niezłych projektów map trafiają się też przeciętne i wręcz brzydkie;
- silnik z roku na rok robi się coraz bardziej archaiczny;
- problemy z optymalizacją na PC.
Minione miesiące to istny raj dla miłośników strzelanek. Z jednej strony otrzymali nastawione na rozgrywkę dla jednego gracza pozycje takie jak Doom i Shadow Warrior 2, a z drugiej sieciowe hity w postaci Overwatcha, Battlefielda 1 czy Titanfalla 2. Fani FPS-ów mają nie lada zagwozdkę – chwycić za pistolety pulsacyjne Smugi czy prosty karabin brytyjskiego piechura? Żeby nie było łatwo, w puli wylądowała właśnie nowa strzelanina. A mówiąc ściślej – nowa-stara, gdyż Call of Duty zmienia się powoli, a ponadto w kierunku krytykowanym przez graczy – i to ostanie okazuje się obecnie największym problemem cyklu, bo choć Infinite Warfare to produkcja przyzwoita, znudzenie graczy futurystycznymi klimatami zwiastuje coraz poważniejsze kłopoty najpopularniejszej bodaj serii FPS-ów.
Do tej pory Call of Duty co roku trafiało pod miliony strzech, Activision czuło się więc rozgrzeszone – gry może i są krytykowane, ale świetnie się sprzedają, czyli nie jest źle. Zabierające nas w kosmos Infinite Warfare zebrało masę negatywnych opinii, a film promujący ten tytuł należy do czołówki najgorzej ocenianych materiałów na YouTubie. Na wstępnie trzeba podkreślić jedno: krytyka, która szybko przerodziła się w lawinę hejtu, jest bez znaczenia w przypadku niezłej kampanii singleplayerowej, odbija się jednak negatywnie na sieciowych rozgrywkach. Zanosi się na to, że przyzwoita odsłona serii sprzeda się gorzej od słabszych Ghostów. Paradoks, ale Activision pracowało na tę katastrofę już od dawna. Rok 2016 to prawdopodobnie zamknięcie pewnej epoki – cykl czekają gruntowne zmiany... albo koniec popularności.
Battlestar of Duty
Infinite Warfare jako pierwsza odsłona cyklu na poważnie wystrzeliwuje serię w kosmos, a całości – zarówno singlowi, jak i multi – wychodzi to na dobre. Kombinowanie z futurystyczną wizją przyszłości, w stylu Advanced Warfare czy Black Ops III, otwarło przed twórcami nowe możliwości, jednak wydawało się sztuczne, a momentami wręcz głupkowate. Najnowsza odsłona nie przekreśla lekkiego stylu poprzedniczek, ale robi mały krok w kierunku hard science fiction, odchodząc w ten sposób częściowo od komiksowej stylistyki Black Ops III. Futurystyczna broń czy teleportacja mniej dziwią, kiedy korzystamy z nich na Marsie, walcząc z wrogimi robotami. A więc kosmos – na plus.
Kampania dla jednego gracza zapowiadała się całkiem nieźle. Twórcy – jak zwykle – zatrudnili znanych aktorów, tym razem z Davidem Harewoodem z Homelanda czy Kitem Haringtonem z Gry o tron na czele (tak, to ten, który niczego nie wie). Na szczęście efektowne trailery nie zwodziły – akcja, niczym u Hitchcocka, rozpoczyna się od trzęsienia ziemi, a potem jest już tylko lepiej. W skrócie, by nie zdradzić zbyt wiele, powiem tak: ludzkość podzieliła się na dwa fronty – Kosmiczny Sojusz Narodów Zjednoczonych, czyli demokratyczną federację z Ziemią na czele, oraz militarystyczny Front Obrony Kolonii z główną siedzibą na Marsie. Szybko doszło do rywalizacji między tymi obozami.
Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy agresorzy z Czerwonej Planety atakują ziemskie statki podczas uroczystości jubileuszowych i niszczą niemal całą flotę. My wcielamy się w kapitana Nicka Reyesa, siadamy za sterami jednego z dwóch ostatnich kosmicznych okrętów wojennych i w brawurowych akcjach z giwerą w dłoni musimy pokonać szalonego wroga i nie pozwolić mu zniszczyć lub zniewolić Ziemi. Skojarzenia z Battlestar Galactiką czy Mass Effectem są jak najbardziej na miejscu – twórcy wzorowali się bowiem, na czym popadło. W takim naśladownictwie nie ma jednak niczego złego, jeśli jest mądrze i subtelnie zrobione, a w przypadku Infinite Warfare okazało się korzystne.