autor: Michał "Meehow" Jodłowski
Recenzja gry Deus Ex: Rozłam ludzkości - gorszy bliźniak Buntu ludzkości
Stworzenie sequela przewyższającego pierwowzór to niezwykle trudne zadanie. W przypadku Rozłamu ludzkości udało się to częściowo. O ile do rozgrywki trudno się przyczepić, tak warstwa fabularna pozostawia nieco do życzenia.
- znajoma mechanika w ulepszonym wydaniu;
- można grać i jak w rasową skradankę, i jak w strzelankę;
- bardzo ładna oprawa audiowizualna;
- sporo odwołań do innych produkcji z tego samego uniwersum;
- Jensen w formie;
- starzy znajomi;
- ciekawe zadania poboczne;
- zasadniczo dobry wątek główny...
- ... z rozczarowującym finałem, który następuje zbyt wcześnie;
- bonusowa misja wycięta z kampanii;
- tylko jeden i to niezbyt wymagający boss w całej grze.
W ostatnim czasie żaden szum wokół gry nie nakręcił mnie tak jak ten, który firma Square Enix wywołała przy okazji premiery najnowszego Deus Ex. Rozłam ludzkości otrzymał świetne zwiastuny i inne klimatyczne materiały promocyjne, zwiększając moje pragnienie poznania dalszych losów Adama Jensena. Tworzenie takiego hype’u, to jednak broń obosieczna – podnosi bowiem oczekiwania gracza. Wziąwszy pod uwagę fakt, że Deus Ex: Bunt ludzkości jako takie wysoko ustawiło poprzeczkę, studio Eidos Montreal miało przed sobą nie lada zadanie. Z całą pewnością mowa o jednej z najważniejszych premier tego roku, ale czy nierówna walka Adama Jensena z największą i najniebezpieczniejszą lożą masońską świata spełnia pokładane w niej nadzieje?
Czas wszczepokalipsy
Jak wiemy, swego rodzaju nowemu renesansowi i przekraczaniu śmiertelnych ograniczeń dzięki technologii położył kres jeden tragiczny dzień w 2027 roku, kiedy to ludzie z wszczepami postradali zmysły i zamordowali bądź okaleczyli miliony bliźnich na skutek awarii implantów, będącej z kolei efektem spisku najmożniejszych masonów świata. Media, pozostające pod kontrolą stronników tzw. Nowego Porządku Świata, zdążyły powiedzieć mieszkańcom dystopicznej wizji Ziemi, co ci mają myśleć na temat wyżej wspomnianego katastrofalnego zdarzenia i osób, które własnymi rękoma, choć nie z własnej woli, dokonały dzieła zniszczenia. Rozpoczął się mechaniczny apartheid. Komuś bardzo zależy na tym, aby poza nawias społeczeństwa wypchnąć tych, którzy z tego czy innego powodu ulepszyli bądź okaleczyli (w zależności od podejścia do tego zjawiska) swoje ciało wszczepami. Tak mniej więcej przedstawia się duszna, ciężka atmosfera Rozłamu ludzkości. W owym bagnie po uszy tkwi Adam Jensen, były szef ochrony korporacji Sarif Industries, obecnie agent Interpolu i wtyczka grupy hakerskiej Juggernaut Collective, przede wszystkim jednak człowiek, którego połowa ciała zastąpiona została wszczepami.
Znakomitą część przygody spędzamy w czeskiej Pradze. Klimat wspomnianego wyżej mechanicznego apartheidu jest odczuwalny na każdym niemal kroku. W pewnych punktach zdarza się, że zatrzymuje nas policja celem wylegitymowania – oprócz miejsc uwarunkowanych fabularnie dzieje się tak również wtedy, gdy nie zastosujemy się do segregacji w praskim metrze i wsiądziemy do wagonu dla „naturalnych”. W tym konkretnym przypadku cieszą takie detale, jak ukradkowe spojrzenia spode łba posyłane Jensenowi przez rzeczonych „naturalnych” pasażerów na filmiku wyświetlanym podczas ładowania danej dzielnicy miasta. Antywszczepowe nastroje widoczne są wszędzie: łatwo zauważyć obelżywe graffiti, usłyszeć niepochlebne słowa czy być świadkiem przesadnie brutalnej interwencji policyjnej (czasami odnosiłem wrażenie, że połowa mieszkańców Pragi to policjanci). Uroku niezbyt optymistycznej wizji stolicy Czech dodaje fakt, że projektanci nowego Deus Ex po raz kolejny serwują liczne okazje do osłuchania się z językiem obcym, tym razem dość bliskim naszego własnego czeskim. Słowem, Rozłamowi ludzkości bez dwóch zdań nie można odmówić zwiększającej immersję atmosfery, zupełnie innej od tej, do której przyzwyczaił nas Bunt ludzkości.