Recenzja gry Overwatch – Blizzard pozamiatał
Oto najważniejsze pytanie końca maja: czy warto dać 170 zł za FPS-a Blizzarda? Oj tak, bo Overwatch rządzi!
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- pierwszorzędna komiksowa oprawa graficzna;
- przemyślane i efektowne mapy;
- ciekawe typy broni, z których świetnie się strzela;
- doskonała zabawa z przyjaciółmi...
- ...i sporo frajdy w grze solo;
- dbałość o szczegóły (m.in. masa easter eggów);
- atrakcyjne uniwersum, a w nim 21 wyrazistych postaci;
- towarzyszące grze animacje na poziomie filmów Pixara;
- doskonała optymalizacja.
- w Polsce – wysoka cena;
- system progresji wymaga rozbudowy.
Gigant znany jako Blizzard właśnie się przebudził. Po spóźnionej reakcji na rozkwit rynku gier MOBA amerykańska firma znów dyktuje warunki. Pierwsza udana produkcja z gatunku bohaterskich strzelanek ma ogromne szanse zdobyć to, czym już może pochwalić się League of Legends – pozycję niedoścignionego lidera, bezkonkurencyjnego w swojej kategorii – a także wszystkie związane z tym „perki”: ogromną popularność, tysiące widzów na e-sportowych turniejach i... krociowe zyski. Już dzisiaj Overwatch to jeden z najoryginalniejszych FPS-ów ostatnich lat, który na tle innych gier z gatunku wyróżnia się dopracowaną mechaniką rozgrywki, postaciami z krwi i kości oraz efektowną komiksową oprawą graficzną.
Overwatch to pierwsza od siedemnastu lat nowa marka Blizzarda. Amerykańskie studio nie bez przyczyny ma na całym świecie rzesze zagorzałych fanów – znane jest bowiem z wypuszczania niemal samych hitów. Jego pierwsza strzelanka również nie zawodzi. Szykujcie więc klawiatury, myszki i ewentualnie pady – nowy król sieciowych FPS-ów właśnie rozsiada się na tronie i szybko z niego nie zejdzie.
Potęga prostoty
Overwatch powstał jako dzieło zespołu, który przez lata pracował nad nieudanym i ostatecznie zarzuconym projektem ambitnego MMO o tytule Titan. Blizzard unika tego tematu, ale wiemy, że w pracach nad nowym FPS-em wykorzystano elementy skasowanej gry. Overwatch jest więc w pewnym sensie zmartwychwstałym tytanem.
Najpopularniejsze gry sieciowe mają jeden wspólny mianownik: prostotę. League of Legends to jedna mapa i jeden tryb. Hearthstone jest łatwą do opanowania karcianką. W World of Tanks w kółko strzelamy do wrogich czołgów w tych samych lokacjach. Nie oznacza to jednak, że są to produkcje banalne czy szybko się nudzące. Ich zasady są proste, ale osiągnięcie w nich mistrzostwa okazuje się już wielkim wyzwaniem, które motywuje do stałego powracania do danego tytułu. Overwatch stanowi kolejny po Hearthstonie dowód na to, jak dobrze Blizzard odrobił zadanie domowe. Amerykanie przygotowali produkt maksymalnie okrojony z niepotrzebnych dodatków. Wymownie kontrastuje to z wydanym niedawno Battlebornem, którego twórcy, starając się zrobić grę dla wszystkich (jest i singiel, i co-op, i kilka trybów multi), zrobili grę dla... nikogo.
Na czym polega prostota pierwszej strzelanki Blizzarda? Overwatch to sieciowy FPS, w którym dwie sześcioosobowe drużyny rywalizują w kilku podobnych do siebie trybach rozgrywki. W trakcie trwającego średnio 10 minut meczu gracze wybierają (i w dowolnym momencie zmieniają) jedną z 21 postaci, z których każda dysponuje unikatowymi rodzajami broni i umiejętności. Całość nastawiona jest na współpracę drużyny i sprawdza się najlepiej, gdy zabawie wspólnie oddaje się grupa znajomych. I to tyle – wystarczyło 61 wyrazów, by opisać mechanikę Overwatcha. Dowodów na to, że Blizzard docenił potęgę prostoty, jest więcej – od nazw wszystkich animacji towarzyszących grze (zawsze jeden wyraz), przez kilka tylko trybów rozgrywki, po zapadające w pamięć imiona i pseudonimy bohaterów.