Recenzja gry Need for Speed - wyścigi tylko dla ziomów
Po roku przerwy seria Need for Speed z piskiem opon ponownie wjeżdża do pogrążonego w mroku miasta. Auta prowadzą się jak marzenie, jednak tematykę nielegalnych wyścigów, konfliktów z policją i ostrej rywalizacji sprowadzono do filmu dla każdego odbiorcy.
- niezły model jazdy, który możemy dostosować do własnych upodobań;
- dość realistyczna jak na grę zręcznościową;
- spore możliwości gustownego tuningu;
- świetna grafika modeli aut i oświetlenia deszczowego miasta.
- brak wciągającej fabuły, bardzo słabe dialogi i gra aktorów;
- zmarnowany potencjał miasta, w którym niewiele można robić;
- mała ilość rodzajów wyścigów, brak drag race na 1/4 mili;
- rozłączanie z serwerami i utrata postępów w grze, parę technicznych gliczy.
Seria Need for Speed może pochwalić się naprawdę niezłym dorobkiem – ponad dwadzieścia lat na rynku, jeszcze więcej gier na różne platformy i film pełnometrażowy. Przy tak bogatym portfolio trudno za każdym razem zachować tę samą wysoką jakość, dlatego w historii cyklu zdarzały się zarówno wielkie hity, jak i produkcje dość przeciętne. Być może to wina rosnących wymagań odbiorców, być może kwestia pogoni za nowymi, czasem kiepskimi pomysłami zamiast ciągłego ulepszania tych dobrych i sprawdzonych. Need for Speed z lśniącego superauta zmieniło się w wiekowy, używany samochód z wytartą tapicerką, któremu coroczne wymiany oleju i klocków hamulcowych przestały już pomagać, a społeczność graczy coraz oporniej akceptowała badania techniczne. Electronic Arts, opuszczając jeden rok wydawniczy, zdecydowało się w końcu na nowiutki, lśniący model, czyli kompletny restart serii. Nowe Need for Speed, bez żadnego podtytułu, miało zebrać to, co najlepsze, z dotychczasowych gier i zauroczyć nas niczym zapach auta z salonu. Kiedy zasiądziemy za kiero... z padem do nowego NFS-a, istotnie – trochę ten zapach czuć, są wszelkie gadżety nowoczesnego wyposażenia, jednak im dłużej jeździłem, tym większe odnosiłem wrażenie, że ktoś cofnął licznik i zataił prawdziwy przebieg pojazdu.
#Szybcy #i #lajkujący
Zwiastuny i zapowiedzi wróżyły coś naprawdę wielkiego. Przerywniki filmowe z prawdziwymi aktorami, policyjne pościgi, miasto nocą, ogromne możliwości tuningu – czyżby połączono stare dobre Most Wanted z serią Underground? Czy dostaliśmy swoistą mieszankę jednych z najbardziej udanych części cyklu NFS? Niestety, nie do końca. To Need for Speed skrojone na miarę obecnych czasów, które z dawnych gier nie zapożyczyło całej esencji, a tylko ogólną koncepcję. Zapomnijmy o wciągającej historii, podziemnym kręgu nielegalnych wyścigów, antagonistach, którym trzeba pokazać ich miejsce w szeregu, czy wścibskich detektywach. Fabuła w nowym Need for Speed praktycznie nie istnieje, a nakręcone z wysiłkiem liczne scenki pełne są pustych dialogów i monologów. Zważywszy, że uczestniczymy w nich z perspektywy pierwszej osoby jako kompletnie niemy bohater, robi to dość dziwne wrażenie.
Filmowi aktorzy praktycznie cały czas tylko wzajemnie się nakręcają (a przy okazji i nas), jaki to każdy jest superodjazdowym cool ziomkiem, gratulują po wygranym wyścigu i zachwycają się celebrytami tuningowego światka. Z miejsca przychodzi na myśl porównanie do infantylnego lektora z serii Forza Horizon, który podziwiał każde nasze zwycięstwo i klepał po ramieniu, gdy przegraliśmy. Tu zamiast jednego lektora jest cała grupa luzaków, a każdy kolejny film z ich udziałem, to głównie przybijanie z nami żółwików, piątek i stwierdzanie oczywistych oczywistości. Różne sławy w postaci Kena Blocka czy Magnusa Walkera pełnią w zasadzie rolę dekoracji, która czasem przewinie się gdzieś w tle. Patrząc na to z innej strony – cutscenki w Need for Speed to w zasadzie bardzo udany filmowy obraz obecnych serwisów społecznościowych. Na początku gry zostajemy po prostu z marszu dodani do znajomych, a dalej jest już tylko wzajemne lajkowanie, snapowanie, szerowanie wieści, że gdzieś jest wyścig albo ktoś ważny jest w mieście, i ciągłe korzystanie ze smartfona, bo gdy już wyjedziemy na miasto w odpicowanej bryce, nie oznacza to spokoju od naszych ziomków. Będą dzwonić mniej więcej co trzy minuty z równie nieistotnymi wiadomościami, także w trakcie wyścigów. Będą pocieszać po przegranej, nawet jeśli telefonująca osoba była naszym jedynym przeciwnikiem w starciu! W Need for Speed po prostu nie można poczuć się słabym czy niedocenionym! Żółwik!