Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 25 września 2006, 13:58

autor: Krzysztof Łesyk

TGS 2006 - podsumowanie

Centrum prasowe powoli pustoszeje, dziennikarze z całego świata pakują sprzęt i kończy się darmowa kawa. Pisząc te słowa, czuję się jak korespondent wojenny – nikt co prawda do mnie nie strzela, ale zmęczenie daje się we znaki.

Targi, targi i po targach... Trzy dni szaleństwa, setki zdjęć i odkrycie, że moje ciało może się zginać w miejscach, które przedtem wydawały mi się nieruchome, jeżeli tylko przyłoży się odpowiednio dużą siłę. Centrum prasowe powoli pustoszeje, dziennikarze z całego świata pakują sprzęt i kończy się darmowa kawa. Pisząc te słowa, czuję się jak korespondent wojenny – nikt co prawda do mnie nie strzela, ale zmęczenie daje się we znaki.

Tegoroczne TGS były największymi w ich dziesięcioletniej historii. Tylko pierwszego dnia otwartego dla publiczności odwiedziło je 85 tysięcy osób. Cała impreza toczyła się w trzech wielkich halach – łączna powierzchnia wystawowa to około 54 tysiące metrów kwadratowych!

Tu jest napisane, że TGS 2006 odwiedziło blisko 200 tys. osób. Dokładnie 192.410 – nie licząc mnie. :)

Ze względu na to, że byłem na targach sam, nie udało mi się oczywiście zagrać w zbyt wiele gier. Ponadto wielogodzinne kolejki skutecznie odstraszały niecierpliwego z natury zrzędołaka skuteczniej, niż gdyby przy wejściu do stoiska uwiązany był wściekły doberman.

Zanim przejdę do opisu wrażeń z tytułów, w które udało mi się pograć, małe ostrzeżenie – opisy będą całkowicie subiektywne, opinie przedstawione w tym materiale są wyłącznie moje, zostaliście ostrzeżeni, a jak coś się nie będzie podobać, to proszę przenieść się do galerii z hostessami. Jeśli chodzi o moje growe upodobania, to wiedzcie, że lubię praktycznie wyłącznie cRPG i strategie. Mało tego – zręcznością i szybkością podejmowania decyzji definitywnie nie grzeszę, więc odpowiadają mi głównie pozycje turowe. Całkowicie nie trawię gier sportowych, wyścigów i symulacji – jeśli liczycie na jakieś informacje o tego typu pozycjach możecie przestać czytać już teraz, bo ich po prostu nie będzie. ;p

W tym roku na targach królowała nowa konsola Sony. Samo stanowisko SCEJ miało powierzchnię ponad 1700 metrów kwadratowych! Dodajcie do tego „peestrójki” na stoiskach każdego większego wydawcy i będziecie mieli obraz sytuacji. Xbox 360 był oczywiście silnie reprezentowany, ale stanowisko Microsoftu było dużo mniej widowiskowe – tak pod względem rozmiarów, jak oferowanych atrakcji. Trzeci wielki producent konsol nowej generacji zignorował targi prawie całkowicie – prezentowane było jedynie 6 tytułów na Wii, przy czym Nintendo nie miało nawet własnego stoiska.

Dla graczy spoza Japonii zaskoczeniem mogła być ogromna liczba gier na telefony komórkowe prezentowana na targach – więcej niż na wszystkie konsole nowej generacji razem wzięte! Komórkowe granie jest w Kraju Kwitnącej Wiśni niezmiernie popularne, mimo że za zdecydowaną większość gier pobierany jest miesięczny abonament, średnio od stu do trzystu kilku yenów. Opisów produktów z tej kategorii nie będzie – w Polsce i tak w nie nie pogracie, a po co macie się niepotrzebnie denerwować. ;)

Jako wierny miłośnik grania na PS2 najpierw rzuciłem się na stanowisko Sony – wielką czarną bryłę obitą sztucznym aksamitem. Gdyby nie wielki napis „Playstation 3” na samym środku, można by pomyśleć, że znalazłem się w Mekce. Pierwszą grą, w którą dane mi było pograć, było Resistance. Moje wrażenia nie nadają się do publikacji – nie byłem w stanie trafić żadnego wroga i gdy za trzecim razem mój dzielny bohater został zastrzelony przez pierwszych trzech przeciwników, zrezygnowany poszedłem szukać wrażeń gdzie indziej. Gra wygląda oczywiście ładnie, ale dla mnie bez myszy jest zupełnie niegrywalna.

Po porażce z bronią palną postanowiłem spróbować czegoś innego i udałem się do kącika gry L.A.I.R. – smoki, rycerze, zamki – to lubię! Niestety i tu spotkał mnie zawód, a właściwie dwa. Już w pierwszym segmencie dema – powietrzny slalom przez magiczne okręgi na swoim smoku, nadszarpnął moje nerwy. Sterowanie przy pomocy wychyleń pada było dla mnie koszmarnie niewygodne! Poczułem się trochę jak kaleka – na kilkanaście pierścieni przeleciałem może przez trzy, a i to bardziej dzięki przypadkowi niż umiejętnościom... W tym momencie zorientowałem się, że tak naprawdę nie chcę już kupić PS3 – grafika nie jest dla mnie aż tak ważna, a machanie kontrolerem zamiast mnie relaksować denerwuje.

Po lekcji pilotażu przyszła kolej na walkę powietrzną. Tu było trochę łatwiej, głównie dzięki funkcji lock-on automatycznie obracającej naszego smoka w kierunku wroga. Muszę przyznać, że ta część dema zrobiła na mnie wrażenie – po zbliżeniu się do wrogiej bestii możemy wytrącić ją z rytmu kilkoma bocznymi zderzeniami (przypomina to filmowe sceny pościgów samochodowych). Potem przychodzi czas na walkę smoków w zwarciu – w ruch idą pazury, ogony i ogniste oddechy. Finał potyczki rozgrywa się między „pilotami” – nasz bohater dokonuje małego abordażu i widowiskowo wysadza wrogiego rycerza z siodła i wysyła go na spotkanie matki ziemi. Po walce powietrznej czas na działania naziemne – w demie mieliśmy możliwość wzięcia udziału w bitwie o most. I tu kolejny zgrzyt – nasz smok oraz lokacja wyglądają ślicznie, ale już hordy żołnierzy, których przyjdzie nam smażyć żywcem, rozdeptywać i rozdzierać na strzępy pazurami wykonane są niechlujnie. Grałem na dobrej jakości ekranie HD, a mimo tego kontury mieczy były ząbkowane, detale zbroi niewidoczne, a do tego animacja nie więcej niż średnia. Szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś lepszego. Tak to jest jak się przereklamuje swój produkt panie Kutaragi...

Po dwóch rozczarowaniach postanowiłem odpocząć od grania i udać się na zamknięty pokaz Square Enix. Tylko godzina czekania w kolejce i wchodzimy do przestronnej sali kinowej z ogromnymi głośnikami. Tu zaczyna się cyrk – parę minut przypominania, że fotografowanie jest absolutnie i kategorycznie zabronione, co parę kroków pracownik Squenix czujnie wypatrujący, czy wszyscy na pewno pochowali telefony, aparaty i kamery po torbach i kieszeniach, na ekranie kolejne ostrzeżenie – za złamanie zakazu grozi konfiskata sprzętu i sprawa sądowa oraz przypiekanie żywcem i kastracja (no dobra, to ostatnie to moja fantazja, ale atmosfera na sali naprawdę była gęsta...). Zrezygnowany schowałem aparat do torby i przygotowałem się na mocne wrażenia – w końcu, jeśli tajemnice firmy są aż tak pilnie strzeżone, to zobaczymy coś wyjątkowego, prawda? Nieprawda. Square pokazał jedynie parę trailerów (między innymi kolejnych trzech gier z universum Final Fantasy 7 – ile można doić tę samą krowę?!) i szybko wygonił nas z sali, by móc pokrzyczeć na kolejną grupę gości. Jasne, trailer do FFXIII był śliczny, ale gameplay’a pokazał niewiele, a do ładniutkich trailerów firma zdążyła nas już przyzwyczaić. Eech, chyba najwyższy czas dać sobie spokój z PS3 i popstrykać zdjęcia hostessom...

Już miałem zniesmaczony opuścić stanowisko PS3, ale postanowiłem dać Sony ostatnią szansę i spróbować czegoś całkowicie nowego – mowa o karciance Eye of Judgement. I tu w końcu miła niespodzianka – to gra, dzięki której odzyskałem wiarę w konsolę. W dużym skrócie rozrywka polega na umieszczaniu na planszy – pilnie obserwowanej przez specjalną kamerę – kart potworów i czarów oraz obserwowanie, jak dzięki nowatorskiej technologii budzą się one do życia w pełnym trójwymiarze i z dźwiękiem stereo. Grafika oczywiście przepiękna, pomysł nowatorski i zabawa przednia – jest coś niesamowitego w obserwowaniu, jak potwory z rysunków na kartonikach przeistaczają się w ruchome trójwymiarowe postacie. Dodatkowym bonusem jest tryb galerii, w którym karty możemy dowolnie obracać i przechylać, a wtedy ich odpowiedniki na ekranie powtarzają te ruchy – wrażenie jest niesamowite!

The Eye of Judgement, czyli Pogromcy dziewięciu pól.

Dodajcie do tego możliwość szturchnięcia postaci na ekranie palcem, na co reaguje ona w zależności od kierunku i rozmiaru ruchu atakiem, obroną lub jedynie ustąpieniem miejsca. Przez chwilę czułem się jak mały chłopczyk bawiący się plastikowymi żołnierzykami, udający dźwięki karabinów i wyobrażający sobie, że małe ludziki biegają, krzyczą i walczą. Dzięki Eye of Judgement możemy przeżyć te zabawy z piaskownicy jeszcze raz – wielkie brawa za pomysł i realizację. Po krótkiej dyskusji z developerem okazało się, że do gry będzie dołączane ponad 100 kart, z których sami będziemy mogli stworzyć talię. Na razie nie wiadomo, czy planowana jest sprzedaż dodatkowych kart w późniejszym terminie – ja podejrzewam, że to nieuniknione, bo co to za karcianka bez booster packów wysysających z biednego gracza cenną mamonę?

Po zabawie z konsolą Sony przyszedł czas na zajrzenie do konkurencji – stanowisko Xboxa 360 było białe, plastikowe i „ipodowate” – gdyby nie logo, można by pomyśleć, że zaprojektowali je ludzie z Apple’a. TU zdecydowałem się zagrać w dwie pozycje – pierwszą z nich była Lost Planet. Biorąc pada do ręki miałem spore wątpliwości, szczególnie po fiasku z Resistance, ale muszę powiedzieć, że w LP grało mi się całkiem przyjemnie – dalej miałem problemy ze sterowaniem, ale zdecydowanie mniejsze – i to mimo tego, że pad do XBoxa jest mi zupełnie obcy i musiałem co chwilę patrzeć na ręce. Więcej – udało mi się nawet zastrzelić dwóch wrogów w grze mulitplayer! (wiem, wiem, należy mi się order z ziemniaka). Dalej uważam, że rozkład pada Microsoftu jest niewygodny, ale mimo tego grało mi się bardzo przyjemnie – Lost Planet mogę polecić z czystym sercem (aczkolwiek ciężkim – byłem wiernym fanboy’em Sony przez długie lata).

Lost Planet.

Drugą grą na X-a, z którą postanowiłem się zmierzyć, była najnowsza odsłona cyklu Tenchu. Tu niespodzianek nie było – uwielbiam wszystkie poprzednie części, więc i ta spodobała mi się niezmiernie – może jestem psychopatą, ale skradanie się po dachach i zarzynanie niczego się nie spodziewających samurajów ma w sobie to coś. ;) Tutaj mój brak obycia z microsoftowym padem bardziej dał mi się we znaki – sterowanie jest dosyć skomplikowane, ale dzięki temu możemy naprawdę wiele – skradanie się, wychylanie zza ściany, wspinaczka, używanie liny z hakiem – lista jest naprawdę długa. Mimo, że zostałem kompletnie zmasakrowany przez pierwszego wroga, który wymagał otwartej walki, bawiłem się przednio – jeśli uda mi się zmodyfikować Dual Shocka tak, żeby działał z Xboxem, to chyba zaopatrzę się w nową konsolę Microsoftu.

Po wrażeniach z grami nowej generacji przyszedł czas na zabawę z moją starą przyjaciółką Playstation 2. Pierwsze stoisko, które zwróciło moją uwagę to budka firmy Irem, producentów gry Bumpy Trot – jednej ze znakomitych, niedocenionych gier. Stojąc w kolejce mogłem podziwiać wielkiego kroczącego robota ustawionego przed stoiskiem. W takich właśnie maszynach, zwanych trotmobilami, spędzaliśmy większość czasu w Bumpy Trot i nie zmieni się to w drugiej części serii – dalej będzie to dziwne połączenie symulacji mechów, gry muzycznej i otwartego RPG z kreskówkową grafiką. Demo drugiej części było niestety bardzo krótkie – mogliśmy uzbroić i przemalować naszą maszynę, a potem powalczyć z wrogimi trotmobilami w zimowej scenerii. W Bumpy Trot grałem długo i namiętnie, więc i drugą część kupię z pewnością.

Elvandia Story – w tworzeniu wciągających bajek do grania Japończycy są niezrównani.

Ostatnia gra, z którą przyszło mi się zmierzyć to produkcja, której poza Japonią raczej nie zobaczymy – urokliwa strategia pod tytułem Elvandia Story. Stworzona została przez firmę Spike – tę od Tomb Raider Legend na handheldy. Pozycja ta została zaprojektowana jako wprowadzenie w świat gier strategicznych dla graczy początkujących lub takich, którzy do tej pory preferowali inne gatunki komputerowej rozrywki. Mimo tego, że rozgrywka jest prosta, żeby nie powiedzieć banalna, Elvandia Story ma w sobie to coś, co przykuło mnie do monitora na dłużej niż jakakolwiek inna pozycja na targach (i tym czymś nie był brak kolejek i stanowisko w rogu hali). Być może to ciekawa grafika – kreskówkowa, ale taka „miękka”. Może to poziom trudności – jest łatwo, ale nie za łatwo czy nudno. Nie potrafię określić tego dokładnie, ale to kolejna z gier mających w sobie to „coś” – wydana zostanie w Japonii w styczniu przyszłego roku i zaraz potem zawita w mojej kolekcji.

Nie jest to styl grafiki jaki kojarzymy z PS2.

Targi Tokyo Game Show to jednak nie tylko gry. W mniej uczęszczanych zakątkach można było obejrzeć nowe technologie związane z szeroko pojętą komputerową rozrywką i pobawić się prototypami komputerowych czy konsolowych peryferiów. Pierwszym stoiskiem z tej kategorii, które odwiedziłem, była maleńka budka korporacji Immersion – tej samej, która pozwała Sony do sądu za wykorzystanie technologii force feedback, na którą mają patent. Jako fanboy Sony nie byłem do tej firmy nastawiony zbyt przychylnie, ale jako dziennikarz czułem się zobowiązany do próby obiektywnego podejścia do sprawy. Nie żałuję odwiedzin na stanowisku Immersion – ich technologia na prawdę robi wrażenie. Przyzwyczajony do niemrawych wibracji mojego Dual Shocka, które najczęściej wyłączałem po paru minutach grania nie byłem przygotowany na miłe niespodzianki. Te jednak przyszły – Immersion oferuje dużo większy wachlarz odczuć, o czym dane było mi się przekonać grając w Jedi Knight Academy na Xboxie przy użyciu zmodyfikowanego kontrolera (na razie nie ma go w sprzedaży). Wrażenia były niesamowite – gdy postać na ekranie trzymała miecz świetlny, pad cały czas delikatnie wibrował, zsynchronizowany z charakterystycznym bzyczeniem. Przy zadawaniu ciosów wibracje stawały się silniejsze, by zniknąć podczas rzutów bronią. Każda broń zachowywała się inaczej – kusza wookie, blaster strzelający seriami, wyrzutnia granatów – wibracje pada były dużo bardziej zróżnicowane i dopasowane do gry, niż te, które tak denerwowały mnie do tej pory.

Wrażenie nawet większe od gry zrobił na mnie jednak stojący obok wibrujący panel dotykowy. Na ekranie wyświetlone były rzędy przycisków, do każdego z nich przypisane inne wrażenia dotykowe – jedne leciutko klikały, inne wysyłały serie pulsujących impulsów, jeszcze inne sprawiały wrażenie, jakby ktoś uderzył pięścią w monitor – trudno opisać to słowami, ale uwierzcie – uczucie jest niesamowite.

Po miłej niespodziance, od Immersion udałem się na stoisko kanadyjskiej firmy ATI. Poza standardowymi kartami graficznymi był tu prezentowany nowy produkt, który wejdzie na rynek japoński w przyszłym roku – chip 3D do telefonów! Nawet mnie, żyjącemu w Japonii od kilku lat i wydawałoby się przyzwyczajonemu do komórkowych gadżetów, opadła szczęka. Grafika na małych telefonicznych ekranikach zapierała dech w piersiach. Płynność, ostrość i stopień skomplikowania był porównywalny z PSP – nie żartuję, naprawdę wyglądało to podobnie! Miałem okazję pobawić się w tech-demo – grę TPP polegającą na prowadzeniu bohaterki przez różne środowiska. Postać była duża i wyraźna, tekstury ostre i żywe a teren urozmaicony – od plaży po las. Nigdy przedtem nie widziałem tak rewelacyjnej grafiki na telefonie – obawiam się, że bez względu na cenę kupię pierwszy model komórki z logo ATI, jaki wpadnie mi w oko. :)

Jako ostatnie odwiedziłem stoisko firmy Sandio Tech, gdzie prezentowana była mysz komputerowa nowej generacji, która już niedługo pojawi się na sklepowych półkach w Japonii pod marką Elecom. Nowością w tym gryzoniu są trzy mini-joysticki – jeden między przyciskami tam, gdzie w myszach zwykle znajduje się rolka, dwa po bokach. Dzięki tym trzem kontrolerom możemy kontrolować ruch w przestrzeni 3D bez użycia żadnych dodatkowych urządzeń – możliwa jest rotacja i ruch w każdej płaszczyźnie. Test nowatorskiego gryzonia przeprowadziłem bawiąc się aplikacją Google Earth – w wygodny sposób mogłem obracać i przesuwać mapę, a także zbliżać ją i oddalać. Nie gram w symulatory lotu, ale ta mysz najprawdopodobniej sprawdzałaby się w nich znakomicie. Poza tym myślę, że ułatwi pracę projektantom 3D – wreszcie nie będzie trzeba pomagać sobie klawiaturą!

TGS to olbrzymia impreza, oczywiste więc jest, że opisałem jedynie jej maleńki wycinek. Mógłbym długo jeszcze pisać o wielu rzeczach – o poprzebieranych za postacie z gier graczach, o specjalnych szkołach dla twórców komputerowej rozrywki, o wszechobecnych hostessach... Ba, jestem przekonany, że mógłbym nawet poświęcić stronę czy dwie recenzjom potraw serwowanych w Makuhari Messe i okolicach. ;) To wszystko pozostanie jednak moją słodką tajemnicą – coś w końcu trzeba zostawić dla wyobraźni, prawda? Targi skończyły się wczoraj, a ja już czekam z niecierpliwością na następne – możecie być pewni, że się na nich zjawię i jeśli będzie taka potrzeba znowu popstrykam parę fotek i pozrzędzę trochę...

Krzysztof „Tofu” Łesyk

TGS 2006 - fotorelacja cz. 4
TGS 2006 - fotorelacja cz. 4

Dziś ostatnia część naszej fotorelacji z Tokyo – nieco krótsza, gdyż co było do sfotografowania, sfotografowane zostało, niemniej cztery tuziny miłych dla oka fotek serdecznie Waszej uwadze polecamy.

TGS 2006 - fotorelacja cz. 3
TGS 2006 - fotorelacja cz. 3

Tokyo Game Show trwa w najlepsze. Dziś hale otwarte zostały dla szerokiej publiczności, a dziennikarze zostali dosłownie zadeptani.

TGS 2006 - fotorelacja cz. 2

Tokijskie targi gier komputerowych – wersja 2006 – wystartowały. Impreza to cokolwiek dla nas, Europejczyków, odległa i dystansowo, i merytorycznie. :-) Niemniej postanowiliśmy przełamać lody i udać się do tokijskiej Makuharu Messe.