autor: Krzysztof Gonciarz
GC 2005 - Konsole w natarciu
Złota era konsol trwa, co widać po kolejnej w tym roku imprezie, na której to Sony, Microsoft i Nintendo rozdają karty. Kto, co i na jaką platformę – tylko u nas, prosto z Leipziger Messe.
Spis treści
- GC 2005 - Konsole w natarciu
- Atrakcje
- Stosunki Międzynarodowe
- NGC – Krótka partyjka w Mario Smash Football
- NGC – Krótka partyjka w Zelda: Twilight Princess
- PSP – Krótka partyjka w Pursuit Force
- PS2 – Krótka partyjka w Resident Evil 4
- PS2/X – Krótka partyjka w Starcraft: Ghost
- Małpie harce
- Wąż Kojimy, piłka Takatsuki
- Mainstreamowi królowie
Udział gier konsolowych na wszelkiego rodzaju branżowych targach rokrocznie zwiększa się i już teraz możemy mówić o zdecydowanej dominacji – przynajmniej w sferze ilościowej, jakość pozostaje wszak kategorią bardzo subiektywną. Patrząc na line-up największych firm produkujących gry, odnieść można wrażenie, że wszystko zaczyna kręcić się wokół coraz to nowszych platform telewizyjnych, na co PC-ty odpowiadają popularyzacją MMORPG. Rozgrywka na najwyższym marketingowym poziomie pomiędzy Sony a Microsoftem jest coraz gorętsza. Podczas gdy gigant z Redmond bardzo wyraźnie zaprezentował swe najnowsze dziecko – X’a 360 – Japończycy nabrali wody w usta i całą niemal konferencję prasową poświęcili swemu handheldowi, PSP. Pozostające we właściwej sobie niszy Nintendo broniło się przed hi-techowymi atakami Sony, nakręcając wszystkich na możliwości DS’a w zakresie multiplayera przez Wi-Fi (prezentowano też typowo japońskiego dziwoląga Nintendogs, kolejną wariację tamagotchi). Temat Nintendo Revolution również został przemilczany, a jedyną „nową” konsolą zaprezentowaną przez Ninny był Game Boy Micro – czyli nieco pomniejszony GBA (niestety, obejrzeć go można było tylko w gablotach). Wyraźnie odnieść można było wrażenie, że na rynku ‘dużych’ platform jest dla Nintendo coraz mniej miejsca, z czego sama firma dobrze zdaje sobie sprawę. Ponadto pierwszy raz w historii ma ona kieszonkowego konkurenta z prawdziwego zdarzenia. Centralna hala to imponująca konstrukcja, ale akcja toczyła się gdzie indziej.
Leipziger Messe, czyli słynne lipskie tereny wystawowe są tak duże, że odległości pomiędzy poszczególnymi halami i atrakcjami z czasem zaczynały dawać się we znaki. Dość powiedzieć, że przejście z jednego końca wystawy na drugi to swobodnie 10 minut szybkiego marszu bez zatrzymywania się po drodze. Nie, żeby było to coś bardzo złego – ale wbrew obiegowej opinii nasi zachodni sąsiedzi nie okazali się najsprawniejszymi z organizatorów, gdyż dostępny teren można było o wiele ekonomiczniej zagospodarować, ubijając standy bliżej siebie i umożliwiając tym samym bardziej skondensowane zwiedzanie. Nic to, dla chcącego nic trudnego, choć faktem jest, że w ciągu jednego dnia ciężko było zgłębić tajniki więcej niż 2-3 hal. Najlepszy dowód, że pewne polskie pisemko wysłało na plac boju aż 19 (słownie: dziewiętnastu) redaktorów. O cię florek! |