Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 9 marca 2005, 08:50

autor: Borys Zajączkowski

Wywiad z płk. Romanem Polko

Na zaproszenie Cenegi, płk Roman Polko bierze udział w polonizacji doskonale zapowiadającej się Close Combat: First to Fight. Pozostawiwszy politykę politykom, mieliśmy okazję porozmawiać z nim o relacjach pomiędzy grą a żołnierską rzeczywistością.

Pułkownik Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej Grom, postać barwna i kontrowersyjna, lecz nade wszystko świetny wojskowy, jakich chcielibyśmy mieć. Szkolił się zarówno w Polsce jak i w Stanach Zjednoczonych, gdzie ukończył między innymi kurs Rangers oraz testował system Land Warrior. Służył w Jugosławi i w Iraku.

Na zaproszenie Cenegi, polskiego wydawcy Close Combat: First to Fight, pułkownik Polko bierze udział w polonizacji tej doskonale zapowiadającej się gry. Pozostawiwszy politykę politykom, miałem okazję porozmawiać z pułkownikiem o relacjach pomiędzy grą a żołnierską rzeczywistością. Naszą rozmowę ująłem w ramy wypowiedzi pułkownika na kilka ważkich tematów, często odbiegających od istoty samej gry. Serdecznie zapraszam do lektury.

Close Combat

Gra jest mądrze zrobiona, błędy powodują rzeczywiste straty. Nie ma za wielu kruczków, dzięki którym można by oszukiwać – zapewne gracze takie znajdą, ale tak naprawdę byłoby to oszukiwanie samego siebie. Gra jest zbudowana na bazie rzeczywistych działań, doświadczeń – coraz częściej jest tak, że gry pomagają przygotować się do działania zespołowego. Człowiek poprzez grę poznaje, w jaki sposób powinno wszystko funkcjonować, zazębiać się w drużynie. Idea nauczania polega na tym, żeby uczyć ludzi przez zabawę. Tutaj przez zabawę uczy się typowych battle drills. Równie dobrze można by się tego nauczyć czytając różnego rodzaju podręczniki. Jednak szeregowi żołnierze raczej nie są środowiskiem, które bardzo lubi czytać dużo książek i skuteczniej do nich przemawiają obrazy, komiksy czy też gra.

Póki co, sądzę grę głównie na podstawie prezentujących ją filmów – a te są zrobione bardzo profesjonalnie. Pokazują podstawowe zasady działania, nie są to jakieś niesamowicie skomplikowane rzeczy, ale tak naprawdę wielu żołnierzy, z którymi miałem do czynienia nawet tych podstawowych zasad nie rozumie, nie do końca jest je w stanie opanować. Podczas ćwiczeń pokazowych, organizowanych dla różnego rodzaju obserwatorów widziałem żołnierzy, którzy nie potrafili wzajemnie się asekurować – to, co jest tutaj pokazane. Ponadto wszyscy patrzyli się, jak w słońce, w to miejsce, w którym jest akcja, zapominali o kryciu się na prawo, na lewo.

Kiedyś podczas marszu zatrzymałem jednego żołnierza ze środka ugrupowania – po cichu do niego podszedłem i nakazałem mu: „stój”. I nastąpiło zerwanie kontaktu w plutonie. Po pewnym czasie kazałem mu iść dalej – okazało się, że żołnierz już nie wie, gdzie ma iść, czyli był dowodzony jak za czasów LWP, nie miał świadomości misji, tylko jak baran podążał za przywódcą, za tym jedynym mądrym guru. Nie było teamworku żadnego. I to jest jeden aspekt. A drugi jest taki: byłem na kursie Rangers – tam, gdy został zerwany kontakt w drużynie, nie odpowiadał ten z tyłu, który nie nadążył, tylko ten z przodu, który na to pozwolił. Nie idzie się cały czas ze spuszczoną głową, powoli, patrząc w przód – trzeba się co pewien czas odwrócić, popatrzyć, co z boku jest, co z tyłu. Materiał z gry to pokazuje – pokazuje asekurację, pokazuje, na czym polega marsz ubezpieczony, przejście stref niebezpiecznych, a niestety – jeszcze raz to podkreślam – moje doświadczenie, nawet w elitarnych jednostkach, dowodzi, że pod względem nawet podstawowych battle drills jest jeszcze wiele do zrobienia.

Inna rzecz to podział sektorów ognia. Amerykanie bardzo dobrze to rozwiązują, mają do pomocy w szkoleniu system MILES. U nas jest to system Czantoria. Są to czujniki rozmieszczone na umundurowaniu czy na hełmie, powodujące, że gdy ktoś (przeciwnik czy siły własne) skieruje broń w moim kierunku i strzeli ślepymi nabojami, idzie impuls i pokazuje, że zostałem trafiony. Natomiast dość popatrzeć na pokazy okazyjnie robione, na których biegnie żołnierz i sieje nabojami na wszystkie strony – tak jak to robią ośmioletnie dzieci bawiące się w wojsko. Jest w grze to wszystko uwzględnione, gracz uczy się i skuteczności, i tego, żeby nie zginąć od ognia własnej drużyny. Takich przypadków było bardzo dużo w czasie II Wojny Światowej, zdarzały się i później mimo lepszej komunikacji – chodzi o ten podział sektorów ognia, tu na poziomie czterech ludzi, ale przekłada się to na wyższe poziomy. Gra uczy myślenia taktycznego i elastycznego reagowania. Podstawą dla nich jest znajomość standardowych procedur i umiejętność wspólnego działania. Niestety w praktyce radosna improwizacja wciąż panuje nad ustabilizowanym profesjonalizmem.

Land Warrior i współczesne pole walki

Gry komputerowe mają obecnie dużo wspólnego nie tylko z trenażerami dla wojska, ale i ze współczesnym polem działania. Land Warrior to system oparty na komputerze, jednym z oczu można obserwować otoczenie, monitorek na drugim pokazuje mapę terenu – sztuka polega na tym, by umieć to w głowie doprowadzić do takiej perfekcji, aby realizując zadanie potrafić to zlać w jedną całość. Niestety nie każdy ma takie zdolności. Dzięki temu systemowi mogę widzieć innych członków drużyny, mogę przełączyć widok na kamerę z karabinu – na tym właśnie polega Land Warrior, początkowo mechanicznie celowałem z oka, ale mając kamerę podłączoną do broni, nie musiałem tego robić. Jedynym mankamentem systemów elektronicznych dla współczesnego żołnierza jest problem zasilania. Nawet spotkałem się z takim pomysłem, który na razie traktuję w kategoriach humorystycznych, żeby wmontować swego rodzaju dynamo w podeszwę buta, które pracowałoby podczas marszu czy biegu i ładowało baterie.

Zresztą cóż tu dużo mówić o przydatności trenażerów – jak się pilotów szkoli w tej chwili? Bez trenażera w zasadzie pilota się nie da wyszkolić. Coraz częściej zwykłego żołnierza czy operatora w ten sposób przygotowuje się do działań. Tu jeszcze jedną rzecz warto zauważyć: bardzo często, co mnie dosyć mocno irytuje, słyszy się, że mamy super żołnierzy i jakby mieli taki sprzęt jak Amerykanie, to byliby absolutnie cudowni. Przy współczesnym nasyceniu techniką wyposażenia, które ma na stanie żołnierz, równie dobrze można by powiedzieć, że mamy wspaniałego informatyka, a jakby chłop jeszcze dostał fest komputer, to już w ogóle...

Bez sprzętu się nie da walczyć. Weźmy choćby środki noktowizyjne. Ostatnio słychać: naszych wyposażyli w nie w Iraku. A przecież każdy, kto miał choćby odrobinę z tym doświadczenia, wie, że jeśli w goglach noktowizyjnych nie spędziło się minimum dwóch miesięcy na intensywnych nocnych ćwiczeniach, to się nic nie zrobi. W ciągu 23 lat służby w jednostkach specjalnych i aeromoblinych nie zobaczyłem polskiego pilota, któryby latał na noktowizji. Natomiast będąc w Stanach, na kursie Pathfinder – naprowadzania śmigłowców – chciałem sobie zrobić zdjęcia z ćwiczeń, tylko nie wziąłem jednego pod uwagę – że to będą wszystko działania w nocy, wszystko na pełnej noktowizji, rejony lądowisk zaznaczaliśmy łamanymi światłami chemicznymi. No, raz się zdarzyło, że naprowadzaliśmy śmigłowce w dzień.

Wersje dla wojska, wersje dla graczy

To, że przygotowywane są specjalne wersje gier dla wojska w żadnym wypadku nie jest chwytem marketingowym – jest to element szkolenia. Nie mówię, że na komputerze nauczy się żołnierza, poprzez grę, wszystkiego. Ale jeżeli ktoś uczył się na przykład języka angielskiego, to wie, że trzeba korzystać ze wszystkich środków dydaktycznych, jakie są dostępne. Gra jest jednym z takich środków, który pomaga ludzi przygotować do działań czy zrozumieć taktykę tego działania. Jest to o tyle fajne, że nauka przebiega przez zabawę, więc ludzie szybciej chłoną wiedzę. Jednemu gra da więcej, drugiemu mniej, oczywiście.

Bardzo często pytano mnie o selekcję do Gromu. To nie jest tak, że facet narodził się w wieku 18 lat, nagle zaczął się przygotowywać i trafił do Gromu. Muszą być pewne predyspozycje, umiejętności czy też chęci, które w toku dorastania pojawiały się w człowieku. Ktoś interesował się walką wręcz, lubił się wspinać, lubił nurkować – poprzez tego typu aktywność jego charakter tak się ukształtował, że rzeczywiście jest to dobry materiał na żołnierza. Również taka gra może dużo uświadomić. Ktoś popatrzy na nią i powie, że mu się to w ogóle nie podoba – bo to głupie, bo chodzą i strzelają – i to jest dobrze, gdyż może powstrzymać przypadkowe osoby przed wybieraniem się do wojska. Z pewnością jest niesamowita różnica między grą a filmem sensacyjnym, w którym jeden bohater z tonami amunicji po kieszeniach rozwala wszystkich. Tutaj jest to wyraźnie ukazane, że frontalny atak żołnierza, który nie działa w zespole, jest z góry skazany na niepowodzenie.

Przyznam, że wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, czy doskonałość w jakiejś grze militarnej mogłaby stanowić atut przy ubieganiu się do jednostki. Na pewno to, że ktoś bardzo dobrze gra w jakąś grę nie jest brane przy rekrutacji pod uwagę. Z drugiej strony za taką grę nie biorą się przypadkowi ludzie – najczęściej jest to jeden z elementów ich zainteresowań: ktoś się interesuje sportem, lubi pobiegać, poćwiczyć i poskakać, a przy tym sprawdzić się w grze. Jeżeli poprzez tę grę poznał taktykę, łatwiej i lepiej odpowie na proste pytania – wie, że karabin maszynowy daje zaporę ogniową, wie, że przechodząc przez odkryty teren należy rzucić granat dymny, wie, że nie można chodzić środkiem drogi, wie, że trzeba poruszać się tak, by zmniejszać liczbę kierunków, z których może się być narażonym na ogień przeciwnika, wie, jak wykorzystać ukształtowanie terenu. Wie również, jak się zgrać z inną osobą – nikt nie ma iluś tam par oczu. Jednak to, czy się będzie nadawał, czy nie, zależy od tego, jak będzie tę wiedzę umiał przełożyć na rzeczywiste życie, a to się oczywiście nie każdemu udaje. Mamy, dla przykładu, wspaniałych naukowców, którzy potrafią napisać wspaniałe dzieła, później zostają premierami, ministrami i okazuje się, że nie potrafią przełożyć tego wszystkiego na praktykę.

Zupełnie inny jest odbiór tego, że ktoś ginie na ekranie, a tego, gdy ktoś jest ranny, coś się dzieje naprawdę. Idąc dalej, zupełnie inny jest odbiór przez żołnierzy tego, że ktoś ginie lub jest ranny w innej jednostce, a tego, gdy ginie kolega. Dlatego gra stanowi źródło takiej podstawowej wiedzy. Natomiast dla tych, którzy mieli już z wojskiem trochę do czynienia, może być źródłem fajnej zabawy, mogą przetestować nie tyle siebie, co samą grę.

Taktyka a psychika

Close Combat nie jest prostą strzelanką – uczy pewnej zręczności, ale przede wszystkim uczy myślenia. Jeżeli gracz obierze dobrą taktykę, wykaże się pomysłowością i będzie myślał o innych, bo to on jest dowódcą grupy, będzie dobrze. Jeśli będzie myślał tylko o sobie, jest skazany na porażkę – jest to tak jak w życiu i gra to pokazuje. Takie są początki taktycznego myślenia, tak się rodzą późniejsi stratedzy. Tu jest taktyka na małym szczeblu, lecz jeśli się ją poszerza, wynosi na wyższy poziom, również w oparciu o historię, rodzi się strategia.

Wielu żołnierzy – i to nie tylko z zasadniczej służby, ale i zawodowych – gdy się zapyta o podstawowe działania, nie będą wiedzieć. Chociażby, w jaki sposób wyobrażają sobie manewr oskrzydlenia – oczywiste, że może przebiegać z lewej albo z prawej, a przecież oskrzydlenie jest również z tyłu, z dołu, z góry. Największym problemem jest przygotowanie ludzi do działań w terenie zurbanizowanym – ta gra akurat odnosi się do tego.

Obraz w grze jest bardzo fajny, bardzo realny – to już nie są ciężkie do strawienia widoki i animacje – jednak wciąż dużo zależy od indywidualnej wyobraźni. Jeśli w grę gra ktoś, kto myśli poważnie o zawodzie żołnierza, komandosa czy sił specjalnych, inaczej się do tego nastawia – dla niego nie jest to tylko gra, mając wyobraźnię widzi straty, widzi, jak można zginąć, że poprzez błędy komuś coś się dzieje. Być może w jakimś stopniu to go czegoś nauczy, a nawet uodporni. Aspekt psychologiczny, stres muszą być wprowadzane podczas rzeczywistych ćwiczeń – w Wojsku Polskim przez źle rozumiany humanizm czynnik stresu w bardzo małym stopniu występuje podczas treningów. Może gdy będziemy mieli armię zawodową, uda się wprowadzić system, w którym człowiek wstępujący dobrowolnie na służbę będzie mógł być poddawany choćby kursom typu Rangers, gdzie stres jest podstawą ich prowadzenia.

W Marines, dla przykładu, tak się robi z rekrutami, że łamie się całkowicie ich indywidualność i poniekąd buduje się ich od nowa, ucząc zespołowego działania i myślenia kategoriami wojskowymi. Jeśli ktoś pasjonuje się wojskiem poprzez gry, ale też książki czy filmy, być może to przejście będzie dla niego płynniejsze, może nie trzeba będzie go łamać, tylko wykorzystać to, co już przyswoił, zrozumiał wcześniej. Ale na pewno gra nie zastąpi rzeczywistych działań – Close Combat jest po prostu fajny, bawi, a może być przy okazji i pewną szkołą.

Przemoc

Nie chcę niczego dyskredytować, ale weźmy taką grę jak Wolfenstein – chodziło się po pomieszczeniach i strzelało, nawet specjalnie nie trzeba się było wysilać, tylko ten guzik ze strzelaniem mieć wciśnięty, wszyscy padali jeden po drugim, krew po ścianach. Przemoc sama w sobie. Mamy również bardzo dużo filmów fabularnych, tak zwanych sensacyjnych, które tak naprawdę nie mają ani wątku sensacji, tylko pokazują przemoc. W Close Combat, jak i na wojnie, jest przemoc, ale po pierwsze nacisk jest położony na umiejętność logicznego i zespołowego działania; po drugie nie jest to żaden podręcznik dla potencjalnych terrorystów, bo i działania podejmowane są w duchu słusznej sprawy – akurat Amerykanie bardzo mocno starają się wychowywać swoje społeczeństwo i poprzez kult flagi, i poprzez kult właśnie wojska. Służba wojskowa zawsze była podstawą, na której można było budować przywiązanie do własnej ojczyzny i uczucia patriotyczne.

Żałuję, że polscy producenci nie podejmują takich działań, by stworzyć podobną grę związaną z polskimi jednostkami. Budujemy poczucie dumy narodowej na wizerunku Adama Małysza i w związku z tym co roku powstają gry na nim bazujące. Tymczasem bez względu na uwarunkowania polityczne, takie czy inne, powinniśmy być dumni z żołnierzy, którzy gotowi są poświęcać własne zdrowie i życie służbie ojczyźnie, bo oni tak to odbierają. Większość z nich, szczególnie tych najlepiej wyszkolonych, mogłoby zarabiać te same lub większe pieniądze realizując się w takich firmach jak chociażby Black Water czy inne, które są nastawione przede wszystkim na zarabianie.

Z innej strony, widziałem grające dzieciaki, które mój syn odwiedza, które uczą się jazdy samochodem po chodnikach, robiąc sobie konkurencje, kto więcej ludzi rozjedzie. Mamy dużo różnych gier, Close Combat przynajmniej czegoś uczy i na to jest nacisk położony – nie na brutalność, ale na logiczne myślenie, taktykę działanie zespołowe – nie ma szans, żeby przejść dalej, jeśli się tego nie osiągnie. Niekoniecznie to, co jest wojskowe, od razu musi być brutalne.

Ile żyć ma żołnierz?

Pod względem wyszkolenia medycznego czy paramedycznego, chociażby żołnierze jednostki, którą dowodziłem naprawdę są elitą i wielu lekarzy było zaskoczonych umiejętnością udzielania sobie wzajemnej pomocy przez tych ludzi i jej profesjonalizmem. Bierze się to przede wszystkim z realnego myślenia o przyszłych zadaniach – oni wiedzą, że mogą być ranni i dlatego się szkolą. Również w Stanach Zjednoczonych nie przypominam sobie ćwiczeń, w których nie byłby wprowadzony ten element, że trzeba komuś udzielić pomocy i żeby nie był realizowany on pod okiem paramedyka. Potrafią sobie ludzie udzielać pomocy.

Jeżeli się ma taką świadomość, że ranny nie zostanie nigdy pozostawiony na polu walki chce się w takiej armii bardziej służyć i człowiek jest zdolny do większych poświęceń. Kalkuluje się w warunkach wojskowych, że jeśli jednostka poniesie 30 procent strat, a jako straty są liczeni wszyscy, którzy nie są zdolni do walki, taka jednostka nie jest już zdolna do prowadzenia działań.

Z pułkownikiem Romanem Polko rozmawiał Borys Zajączkowski.

Close Combat: First to Fight

Close Combat: First to Fight