filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 25 marca 2018, 14:30

autor: Filip Grabski

Recenzja filmu Pacific Rim: Rebelia – wyraźnie gorsza kontynuacja

Czysto rozrywkowe filmy, gdzie wielkie cyfrowe kreacje walczą z innymi cyfrowymi kreacjami są potrzebne i są fajne. Taki był Pacific Rim z 2013. Kontynuacja pokazuje, że nie zawsze warto wracać do już opowiedzianych historii, bo efekty nikogo nie powalą.

PLUSY:
  1. kilka fajnych scen;
  2. wartka akcja i dobre tempo opowieści;
  3. twórcy starają się zrobić coś innego niż w „jedynce”, ale...
MINUSY:
  1. ...ze starań tych niewiele wychodzi;
  2. każdy element filmu jest słabszy niż w „jedynce”;
  3. zbytnie wyluzowanie i zdziecinnienie i tak już luźnej i dziecinnej historii.

Kiedyś wszystko było lepsze. Guma balonowa bardziej smakowała, lody mocniej chłodziły, lato było dłuższe, a energii mieliśmy więcej. Podobne odczucia można odnieść do filmów. „Kiedyś” oznacza rok 2013, a „film” to pełna efektów opowieść o wielkich robotach walących po mordach wielkie potwory. Pacific Rim w reżyserii (od niedawna oscarowego) Guillermo del Toro to produkcja, która w oczach bardziej powściągliwego widza zasługuje na ocenę w okolicach 7/10. Ja wyszedłem jednak z kina tak zachwycony, że bezwstydnie przyznałem jej mocną jak rakietowo napędzany sierpowy „dziewiątkę”. Byłem więc przekonany, że kontynuacja do tej poprzeczki nawet nie doskoczy. Ale czy film Pacific Rim: Rebelia od razu trzeba stawiać na równi z sequelami Transformersów, czy może kryje się tu choć trochę zabawy?

Dzięki temu jaegerowi jest ciekawie. - 2018-03-25
Dzięki temu jaegerowi jest ciekawie.

Dzięki popularności w Chinach pierwszy film finansowo wyszedł na plus, można więc było myśleć o dalszym ciągu. Guillermo del Toro kombinował, nagabywał, ściskał ręce ważnych osób i zbierał internetowe lajki, aż sequel dostał zielone światło. A potem z niego zrezygnował i zajął się Kształtem wody (i była to słuszna decyzja), choć zostawił swój ślad w postaci fabularnych założeń. W efekcie Pacific Rim: Rebelia jest dziełem zdecydowanie innym od poprzedniej części, starającym się jednocześnie zdobyć nową widownię i zadowolić fanów obrazu z 2013 roku. Jako miłośnik „jedynki” zostałem połechtany, ale tylko trochę...

W świecie filmu minęło 10 lat. Wielgachnych monstrów nie widać, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by rozwijać technologię jaegerów. Humanoidalnych maszyn jest teraz więcej, są szybsze i lepsze, ale wielka chińska korporacja twierdzi, że to przestarzałe rozwiązanie. Czas na drony – wytwarzane taśmowo roboty pilotowane zdalnie z centrum dowodzenia. Klasyka. Znacie to. Będzie zderzenie na linii: analogowo – cyfrowo.

Ona zbuntowana, on zupełnie nie jak ojciec – razem ocalą świat. - 2018-03-25
Ona zbuntowana, on zupełnie nie jak ojciec – razem ocalą świat.

Jeśli chodzi o bohaterów uwikłanych w nową przygodę, starą gwardię reprezentują Mako Mori (obecnie wielka szycha w światowej radzie) oraz dwóch naukowców granych przez Charliego Daya i Burna Gormana. Reszta to świeżaki: zbytnio wyluzowany syn swojego bohaterskiego ojca (Jake Pentecost w interpretacji Johna Boyegi), równie sztywny, co piękny pan pilot (Scott Eastwood, który chyba nigdy nie dorówna ojcu), banda wkurzających dzieciaków (rekrutów) z genialną nastolatką na czele, która zbudowała własnego minijaegera, piękna szefowa wspomnianej korporacji i marszałek całego wojska. Ważne jest to, że wszyscy są atrakcyjni, wszyscy chcą zabłysnąć i wszyscy mają choć trochę do roboty. A roboty z tymi robotami jest cała masa.

Wielkie i silne, a całość i tak wygląda trochę jak plastikowe modele na makiecie miasta... - 2018-03-25
Wielkie i silne, a całość i tak wygląda trochę jak plastikowe modele na makiecie miasta...

Rebelia różni się w zasadzie w każdym aspekcie od swojego wielkiego (a jak) poprzednika. Dlatego najpierw łatwiej będzie zaznaczyć elementy wspólne. Tak, wielkie roboty tłuką po mordach wielkie potwory. Tak, jest miejsce na płomienną przemowę (tym razem poprzedzoną tekstem „nie jestem moim tatą, więc nie wygłoszę żarliwej przemowy”). Tak, są zwroty akcji. Tak, znowu sytuacja wydaje się beznadziejna, ale dzięki kreatywnym (i nieodpowiedzialnym) pomysłom udaje się coś z tym zrobić. I to wszystko wypada zaliczyć na plus. Gorzej z nowościami, których jest tu sporo.

Nowe Pacific Rim ma masę zawartości. Dostajemy mnóstwo bohaterów, wiele wątków, kilka zwrotów akcji, a film bardzo stara się przebić oryginał. No i w tym wszystkim zabrakło duszy. Nowe postacie są w najlepszym razie poprawne. Nowe jaegery są nijakie. Nowe kaiju też są dużo mniej charakterystyczne od poprzednich, a na dodatek jest ich strasznie mało. Film skacze po scenach, miejscach i twarzach, a wszyscy i tak czekają tylko na jedno. Na znane z Godzilli: „let them fight”. A potem wszystko się jakoś zbyt szybko kończy.

Jedna z nowych twarzy – bezwzględna szefowa. - 2018-03-25
Jedna z nowych twarzy – bezwzględna szefowa.

Jednym z podstawowych założeń nowego filmu jest to, że walki mają być bardziej ludzkie i przypominać kung-fu. Poza tym pokażmy wszystko za dnia, żeby było lepiej widać. Doceniam chęć zrobienia czegoś innego – tutaj jest mnóstwo takich rzeczy, m.in. zaskakujący złoczyńca czy dużo luźniejszy charakter całości – ale wszystkie te starania sprowadzają się do jednego: Rebelia jest wyraźnie gorsza od Pacific Rim.

Cyfrowe kolosy straciły swoją wagę i „fizyczność” – walki są efektowne, pokazane z wszystkimi detalami w długich ujęciach – ale żadna nie robi takiego wrażenia jak okładanie kaiju statkiem po głowie w „jedynce”. Dość powiedzieć, że najlepszym starciem wcale nie jest to z cyklu „robot kontra robal”. Do tego dochodzi klimat typu: „hej, yo, jesteśmy luźni”. To jest taka otoczka w stylu współczesnego MTV, która może spodoba się młodszym widzom, ale po mnie spłynęła. Jest zresztą w filmie sekwencja naprawiania i zbrojenia jaegerów jako żywo przypominająca to, co telewizyjni montażyści robili na potrzeby programu MTV Cribs. I to nie jest komplement.

Kostiumy pilotów też jakieś takie nijakie... - 2018-03-25
Kostiumy pilotów też jakieś takie nijakie...

Pacific Rim: Rebelia to film trochę niepotrzebny. Zrobili go ludzie mający w pamięci chiński sukces z 2013 roku, więc teraz wszystko jest skierowane w stronę tej części światowej publiczności. Prawie cała akcja toczy się w Chinach, Azjaci to połowa obsady i sporo mówi się w języku mandaryńskim. Co do zasady, to nie mam z tym problemu, przynajmniej jest oddech po setnym zniszczeniu Nowego Jorku, ale czuć w tym straszne wyrachowanie producentów.

Drugi target stanowią nastolatki. A ja nie jestem Chińczykiem, zaś nastu lat nie mam już od lat nastu. Z tego też powodu doceniam tylko starania, dobre tempo, kilka naprawdę fajnych scen i fakt, że mimo wszystko Rebelia zapewniła mi niecałe dwie godziny względnej rozrywki. Ten sam widz, który dałby Pacific Rim ocenę 7 na 10, teraz w najlepszym razie dałby „meh plus”. Ode mnie film debiutującego Stevena S. DeKnighta (który sprawdził się jako współtwórca netflixowego Daredevila) otrzymuje taką lekko naciąganą szóstkę. Bo mogło być dużo gorzej.

Filip Grabski

Filip Grabski

Z GRYOnline.pl współpracuje od marca 2008 roku. Zaczynał od pisania newsów, potem przeszedł do publicystyki i przy okazji tworzył treści dla serwisu Gameplay.pl. Obecnie przede wszystkim projektuje grafiki widoczne na stronie głównej (i nie tylko) oraz opiekuje się ciekawostkami filmowymi dla Filmomaniaka. Od 1994 roku z pełną świadomością zaczął użytkować pecety, czemu pozostaje wierny do dzisiaj. Prywatnie ojciec, mąż, podcaster (od 8 lat współtworzy Podcast Hammerzeit) i miłośnik konsumowania popkultury, zarówno tej wizualnej (na dobry film i serial zawsze znajdzie czas), jak i dźwiękowej (szczególnie, gdy brzmi ona jak gitara elektryczna).

więcej