Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 27 marca 2003, 09:53

autor: Bolesław Wójtowicz

Tony Tough i Noc Pieczonych śCIEM - recenzja gry

Tony Tough and the Night of Roasted Moths to to dwuwymiarowa przygodówka nawiązująca grafiką do klasycznych pozycji tego gatunku. Komiksowe postacie, kolorowa sceneria i bajecznie łatwy interfejs „point & click” przypominają najlepsze produkcje LucasArts

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Void zaczyna marudzenie...

Wielkie rzeczy przychodzą znienacka. Prawda to, czy fałsz? Pewnie ilu graczy, tyle i odpowiedzi... Czasem bywa tak, że czekamy z utęsknieniem na jakiś tytuł, liczymy dni i tygodnie do czasu pojawienia się go w sprzedaży, zachęcani i motywowani do zakupu przez sprytną kampanię reklamową, a kiedy już będąc szczęśliwym posiadaczem gry zasiądziemy przed monitorem, zbyt często niestety okazuje się, że to nie to, na co tak długo czekaliśmy. Wymieniać tytuły? Chyba nie zachodzi taka potrzeba, gdyż lista byłaby zbyt długa, a i tak każdy z graczy zapewne dopisałby jeszcze kilka innych. Chociażby ostatnia “nierealna” wpadka... Dlatego ja osobiście wolę być mile zaskakiwanym, niż niemile rozczarowywanym... Lubię, kiedy jakiś tytuł pojawia się niespodzianie, wydany przez niewielką firmę, bez tego całego szumu medialnego i znienacka powala na kolana konkurencję. Pamiętacie jak to było z “Najdłuższą Podróżą”? Znikąd na sam szczyt... Iście amerykański sen... Zresztą w tym przypadku również można mnożyć tytuły takich perełek, które pojawiły się nagle i już na zawsze pozostały w pamięci graczy. A wydaje mi się, że również i “Tony Tough” będzie takim tytułem, o którym jeszcze długo będą mówić miłośnicy gier przygodowych...

Dlaczego tak uważam? Ano przyjrzyjmy się uważnie dziełu, jakie wydane zostało pod szyldem mało znanej w światku graczy włoskiej firmy “Prograph Research”, a które to dla polskiego odbiorcy przysposobił “Techland”.

Void pisze nie na temat...

Utrzymanie jak najdłużej tajemnicy to podstawa każdej dobrej powieści detektywistycznej. Im lepszy jej autor, tym później czytelnik domyśli się, że za morderstwem i tak stoi lokaj. Bo wszak zawsze to lokaj jest... Ups, wróćmy do “adremu”, jak to mawiał pewien polityk. Wyjaśnienie owej tajemniczej zagadki, którą czytelnik próbuje sam znaleźć wraz z głównym bohaterem powieści, nie powinno się pojawić wcześniej niż na kilku ostatnich stronach. Trzymanie czytelnika w napięciu, bawienie się z nim w kotka i myszkę, podsuwanie fałszywych tropów i podejrzanych osobników, wikłanie wątków, to elementy bez jakich żaden miłośnik literatury kryminalnej nie wyobraża sobie dobrej powieści z tego gatunku. Dlaczego o tym wspominam?

Ano dlatego, że od dłuższego czasu, a niektórzy w redakcji uważają, że już od zbyt długiego, bawię się przygodami nieco ekscentrycznego detektywa o imieniu Tony. Jego historia zaczyna się równie tajemniczo, a potem...

Void zaczyna pisać na temat... opornie mu to idzie...

Uruchamiając grę spodziewamy się zazwyczaj filmu, którego celem jest wprowadzenie nas w wątek fabularny, jak również w klimat wydarzeń, jakich za chwilę staniemy się uczestnikiem. Podobnie, ale też i zupełnie inaczej, sprawa ma się w przypadku “Tony’ego Tough”. Podobnie, gdyż rzeczywiście zostaniemy znakomicie wciągnięci w klimat Halloween, tej jakże szczególnej nocy w roku, inaczej ponieważ tak naprawdę, by poznać sens historyjki o zemście sąsiada z dynią na głowie musimy dojść do samego końca gry. Przyznam, że ja osobiście wolę takie rozwiązanie, lekkie niedopowiedzenia, niż gdy intro wykłada całą kawę na ławę, a mnie pozostanie jedynie uzupełnić całość kilkoma drobiazgami ukrytymi w fabule...

Po obejrzeniu tego, jak wspomniałem wcześniej, tajemniczego filmu, warto chwilę, zanim zanurzymy się w gąszcz zagadek i łamigłówek, poświęcić na zapoznanie z opcjami, jakie oferuje nam menu główne. Co prawda nie mamy tu możliwości dostosowywania rozdzielczości do własnych potrzeb, a raczej wytrzymałości naszego sprzętu, czy też uruchamiania najnowszych bajerów jakie oferują nam karty dźwiękowe, jednakże jest kilka drobiazgów, które ułatwią i uprzyjemnią nam dalszą grę. Mam tu na myśli włączanie napisów, przezroczystość przedmiotów, ukrywanie zawartości kieszeni detektywa, a nawet (hohoho) wygładzanie konturów postaci. Ale najważniejszym elementem na który powinno się, moim skromnym zdaniem, zwrócić uwagę, jest opcja wyboru poziomu trudności gry. Tak, tak, radzę nad tym dobrze się zastanowić, o ile nie chcecie później siedzieć przed monitorem z poradnikiem w ręku. Poziom zatytułowany “Trudna” potrafi zniechęcić wszystkich początkujących amatorów gier przygodowych, a i kilku weteranom wyrwie parę godzin z życiorysu. Zagadki w tej grze są nie tylko zdecydowanie trudne, ale i na dodatek zakręcone jak.. jak coś, co jest zakręcone. Zresztą... jeszcze o tym wspomnę... później...

Void zbliża się do sedna... o ile trafi...

Co? Jednak poziom trudny kusi? Dobrze, zobaczmy, co tam nam będzie się działo. Ruszamy więc wraz z małym wzrostem, a ogromnym duchem detektywem w mroki nocy ostatniego dnia października.

Trzydzieści lat życia minęło Tony’emu błyskawicznie. Jeszcze szybciej całe dziesięć lat pracy w Agencji Detektywistycznej “Wallen&Wallen”. Nigdy na nic się nie skarżył, zawsze był chętny do podejmowania się kolejnych spraw, na nic nie narzekał. Ani na to, że jego biuro jest na najniższym piętrze i z okna, czy raczej kratki wentylacyjnej, ciągle widzi jedynie buty przechodniów, ani na to, że zagadki jakie powierzane są mu do rozwikłania wywołują uśmiech politowania u innych detektywów.

Przyzwyczaił się po tylu latach do tego wszystkiego: kół w zbożu, latających spodków, obcych w talerzu.... i tych wszystkich innych, dziwnych dla zwykłego szarego człowieka rzeczy. Ale kiedy pojawiła się sprawa tajemniczego balonogłowego złodzieja, który kradł cukierki niewinnym dzieciom, Tony od razy zrozumiał... To jest to, ta sprawa, która pozwoli mu wreszcie nie tylko uzyskać należną pozycję w Agencji, ale także odkryć wielki spisek zagrażający całej ludzkości. Zdaniem naszego detektywa kradzież słodyczy to jedynie przykrywka dla wielkiej inwazji Obcych planujących opanowanie Ziemi. I to właśnie on udowodni całemu światu, że miał rację ostrzegając od wielu już lat przed mającą nastąpić lada dzień katastrofą. I zetrze te głupkowate uśmiechy z twarzy innych pracowników Agencji... Przygotowania do rozpoczęcia tej życiowej misji nie zajęły detektywowi zbyt dużo czasu i śledztwo zapewne potoczyłoby się błyskawicznie, gdyby nie zaginięcie wiernego... psa(?), Pantaloniarza. Tony nie miał teraz innego wyjścia jak podążyć na ratunek swojemu przyjacielowi śladem pozostawionym przez porywacza... A my wraz z nim...

Zapowiada się ciekawie? A juści...

Void zaczyna się zachwycać... powolutku...

Całość gry została przez autorów podzielona na trzy integralne części, z których tak naprawdę akcja rozgrywająca się w Agencji “Wallen&Wallen” jest jedynie przygrywką do mających dopiero nastąpić wydarzeń i wprawką umysłową przed czekającymi nas zagadkami. Później, zgodnie ze starą zasadą, która uczy nas, że im dalej w las tym więcej drzew, zaczyna się robić coraz ciekawiej i zarazem trudniej. Kiedy dostaniemy się do Parku Rozrywki powrót do budynku Agencji stanie się już raczej niemożliwy. Tak samo będzie po przedostaniu się do Zamku. Dzięki temu nie musimy biegać w poszukiwaniu rozwiązania zagadek po całym mieście, ale jednocześnie nasza swoboda zostanie ograniczona do jednego miejsca. Ale też właśnie w ten sposób uzyskamy pewność, że rozwiązania konkretnej zagadki należy poszukać w tej, a nie w innej lokacji. Przyznam, że jest to dosyć wygodne, gdyż i tak przy rozwiązywaniu zagadek wędrówek czeka nas niemało, a jak zapewne pamiętacie w wielu grach przygodowych konieczność przemierzania kilkunastu miejsc w celu wzięcia jakiegoś przedmiotu, którego wcześniej tam nie było lub go przeoczyliśmy powodowała, że zgrzytaniom zębami nie było końca. Pozwala to również skupić się na rozmowach z napotkanymi postaciami i rozwiązywaniu zagadek, zamiast chodzeniu tam, gdzie wcale iść nie chcemy. Sporym ułatwieniem w tychże wędrówkach jest mapa jaką w swoim podręcznym notatniku rysuje w miarę poznawania nowych miejsc Tony, gdyż przemieszczanie się wówczas, to kwestia jednego kliknięcia. Jak dla mnie, lenia totalnego, jest to spora wygoda...

 

Void pozwala sobie na dywagacje...

Jednakże najważniejszym elementem tej gry, elementem, który zdecydowanie wyróżnia ją z tłumu wielu innych wydawanych na całym świecie, jest grafika. Nie tak dawno temu wydawało się już, że gry charakteryzujące się ręcznie rysowaną grafiką odchodzą do lamusa, stopniowo acz nieubłaganie wypierane przez 3D. Podobnie rzecz się miała z systemem sterowania zwanym z angielska “point’n’click”. Przeciwnicy argumentowali, że to już niemodne, że nie ma tylu bajerów, że trzeci wymiar to jest to...

Jednakże starszym graczom na samo wspomnienie takich tytułów jak “Day of the Tentacle”, “Monkey Island” czy też “Broken Sword”, łezka w oku jeszcze nieraz się zakręci... I kiedy wydawało się, że pozostaną im tylko wspomnienia, nagle zaczęły pojawiać się gry, które zachwycały graczy wspaniałą oprawą graficzną, świadczącą o niesamowitym talencie jej autorów i umiejętności posługiwania się ołówkiem i pędzlem. Wspomnę tu chociażby o oczekiwanej z utęsknieniem przez graczy znad Wisły grze pod tytułem “Runaway”. Może wreszcie doczekamy... A jak na razie jest “Tony Tough”...

Void, przywołany do porządku, zachwyca się już na całego...

Oprawa graficzna... Wspaniała, znakomicie rysowana, podkreślająca humor jakim skrzy się ta gra. Tony, detektyw, co tu zresztą kryć, nie najwyższych lotów, ubrany w typowy strój przedstawiciela tej profesji, wzorowany zapewne na klasycznych ubiorach niejakiego Sama Spade’a, podąża śladem różowego tapira, mając za cel rozwiązanie zagadki złodzieja kradnącego cukierki dzieciom. Czyż wyobrażacie sobie coś bardziej absurdalnego?! Ale dzięki temu, już sama fabuła narzuca moim zdaniem pewne rozwiązania graficzne i w ten sposób pozwala poszaleć artystom odpowiedzialnym za oprawę graficzną. I ci to w pełni wykorzystują. Bogactwo kolorów, chciałoby się wręcz powiedzieć feeria barw, a także znakomicie narysowane, dobroduszne wydawałoby się postaci, które spotykamy w grze... I ta przesłodzona, cukierkowata całość zetknięta z kryminalną aferą... Absurd posunięty do granic... absurdu? Jestem wielbicielem gier rysowanych ręcznie, odrzuca mnie nieudolne 3D, dlatego też autorzy grafiki w “Tony’m Tough” mają u mnie dużego plusa... z wykrzyknikiem.

Podobnie rzecz się ma z drugim, niezwykle istotnym elementem gry, czyli ścieżką dźwiękową i innymi tego typu efektami, które zazwyczaj koją lub ranią nasze uszy. W tym wypadku raczej możemy mówić o tym pierwszym... Przyznam, że nie jestem jakoś szczególnie utalentowany muzycznie, chociaż słoń na ucho raczej mi nie nadepnął. Mówiąc konkretniej, odróżniam disco z pola od fugi Bacha, czyli spełniam normę Unii Europejskiej. Dlatego też wydaje mi się, że kiedy mogę stwierdzić, iż muzyka zawarta w jakiejś grze przypadła mi do gustu, to ta opinia będzie pokrywała się przynajmniej w części z opinią większości graczy. A tak jest również w przypadku “Tony’ego”...

Muzyczka jest dla ucha przyjemna, w każdym razie nie przeszkadza w zabawie, a to już coś, zaś efekty dźwiękowe są... ojej, co tu owijać w bawełnę, takie jak być powinny... Drzwi skrzypią, woda pluszcze, ptaki ćwierkają, psy szczekają, karawana jedzie dalej...

Interfejs, było nie było element równie ważny i ułatwiający lub utrudniający nam rozgrywkę, tym razem jest najprostszy z możliwych. Sterowanie myszą (wszak to point’n’click), zmieniające się, zabawne ikony gdy możemy wykonać jakąś czynność, ogromna kieszeń oraz system zapisywania gry w dowolnym momencie, spowodowały, że moim zachwytom nie było końca. Autorzy najwyraźniej wyszli z założenia, że skoro już mądrzy ludzie wymyślili coś bardzo prostego w sterowaniu i jednocześnie efektywnego, to po... diabła to zmieniać? Ech, szkoda, że inni tak nie myślą...

Void bije się w piersi... tym razem własne...

Tak, muszę się do czegoś przyznać. I nie będzie to dla mnie łatwe... Wspomniałem już, i to chyba kilka razy, że “Tony Tough” to gra, która dla początkującego może wydawać się dosyć trudna. Stara jak świat metoda używania wszystkiego na wszystkim powoduje, że jedynie bardzo doświadczeni gracze będą umieli bezbłędnie wychwycić tok rozumowania autorów gry. A i to nie zawsze się uda... i do tego właśnie muszę się przyznać. Ja, który niejedną sztuczną szczękę już zjadłem na grach przygodowych, który większość zagadek w grach rozwiązuje z szybkością światła (a co, nie mogę się pochwalić przy okazji?), tym razem utknąłem... I tak bym tkwił zapewne jeszcze dosyć długo, gdyby nie pewien małolat, smarkacz przebrzydły, który spoglądając niewinnymi swymi oczkami na ekran, rzucił od niechcenia: “przecież to tak trza zrobić”. I kiedy już miałem przywołać go do porządku za niszczenie piękna polskiego języka, kiedy... Miał rację... skubany... W życiu bym się nie domyślił...

Wiem, wiem, zaraz odezwą się tacy, którzy stwierdzą, że to niemożliwe, że to zbyt łatwa gra... Jasne, ale ja pozwolę sobie być innego zdania i chciałbym przestrzec wszystkich, którzy postanowią od razu rzucić się na głęboką wodę: korzystanie z poradników to nie żaden wstyd, ale lepiej, skoro jest taka możliwość, spróbować poziomu łatwiejszego niż kończyć grę z solucją na kolanach lub nie ukończyć jej wcale. A szkoda by było, bo to naprawdę dobra i wymagająca pomyślunku gra... Za to potem jaka satysfakcja z jej samodzielnego ukończenia...

Void chwali... wyjątkowo nie siebie samego...

Na zakończenie warto wspomnieć o polonizacji gry. Należę do tych wybrańców, którzy mieli rzadką okazję zapoznać się zarówno z grą w języku angielskim, jak i polskim. Dzięki temu mam lepszy punkt odniesienia... Zazwyczaj w tym miejscu, u innych recenzentów, zaczyna się litania. A bo to nasi zepsuli, a w oryginale to dopiero brzmi, a ci aktorzy jacyś tacy do...

Przyznam, że i mnie zdarzyło się kilka razy przejechać po łapserdakach, którzy nie przyłożyli się do swojej pracy racząc graczy produktem, którego lokalizacja stała na poziomie... że tak się wyrażę... Nieważne, oszczędzę już tych słów, bo dzieci to mogą jeszcze przeczytać i będą kłopoty... Tym razem jest inaczej. Grę przetłumaczono, a wierzcie mi że to nie łatwe, w sposób wręcz bliski doskonałości, z zachowaniem całego humoru jakim jest ona przesycona. Podobnie udało się dobrać głosy i pomimo, że tu można mieć kilka zastrzeżeń, to jednak muszę stwierdzić, że polscy aktorzy zdecydowanie przyłożyli się do swojej pracy. A znudzony, manieryczny głos Tony’ego... zwala z nóg... Dobra robota, panie i panowie...

A o kilku wpadkach... to tak przy okazji... na osobności...

Void nieuchronnie zbliża się do końca...

Przygodówek ci u nas wciąż jak na lekarstwo. Jeszcze za wcześnie, by mówić, że ten gatunek uległ ponownemu rozkwitowi... Ale mimo iż jedna jaskółka wiosny nie czyni, to przynajmniej pozwala zapomnieć o zimie... “Tony Tough” to gra bardzo, ale to bardzo dobra i warta wydanych na nią pieniędzy. Każdy, kto zdecyduje się wyruszyć wraz z małym detektywem na poszukiwania tajemniczego złodzieja nie będzie czuł się rozczarowany. Intrygująca, trzymająca do samego końca w napięciu fabuła, znakomity, iście montypythonowski humor, świetna oprawa graficzna i dźwiękowa, trudne, wymagające sporego wysiłku intelektualnego zagadki, jak również stojąca na naprawdę przyzwoitym poziomie lokalizacja powodują, że z czystym sumieniem mogę tę grę polecić każdemu: i początkującemu w świecie przygodówek, jak i staremu wydze.

Ja w każdym bądź razie wiem, że już za chwilę znów zanurzę się w mroki październikowej nocy, powrócę do Parku Rozrywki, Tunelu Miłości i Zamku, jeszcze raz pokonam wszystkie przeszkody, by ocalić świat, by zapobiec inwazji obcych...

Bo Obcy są wśród nas... i walka z nimi jest obowiązkiem każdego prawdziwego detektywa... I ciebie, i mnie, i wszystkich, którzy mają odwagę... by stanąć... i zawołać...

O rety, co się ze mną porobiło, to wszystko przez Tony’ego... to jego wina...

Void skończył... reszta jest milczeniem...

VOID

Tony Tough i Noc Pieczonych śCIEM - recenzja gry
Tony Tough i Noc Pieczonych śCIEM - recenzja gry

Recenzja gry

Tony Tough and the Night of Roasted Moths to to dwuwymiarowa przygodówka nawiązująca grafiką do klasycznych pozycji tego gatunku. Komiksowe postacie, kolorowa sceneria i bajecznie łatwy interfejs „point & click” przypominają najlepsze produkcje LucasArts

Recenzja gry Indika - ta gra ma drugie, trzecie i czwarte dno refleksji nad religią i posłuszeństwem
Recenzja gry Indika - ta gra ma drugie, trzecie i czwarte dno refleksji nad religią i posłuszeństwem

Recenzja gry

Indika od rosyjskich twórców ze studia Odd Meter na pierwszy rzut oka wydaje się chaotycznym zlepkiem nieprzystających do siebie elementów. Zapewniam was jednak, że w tym szaleństwie jest metoda.

Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku
Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku

Recenzja gry

Czy to się mogło udać? Czy mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi The Inquisitor na motywach cyklu o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary mógł ostatecznie okazać się porządną grą? Niestety nie mam dobrych wieści.