
Gears of War: Reloaded Recenzja gry
Recenzja Gears of War Reloaded. W moich wspomnieniach tak właśnie wyglądał oryginał w 2006 roku
Gears of War powraca, ale po raz pierwszy trafia na konsole PlayStation 5. Dla graczy będzie to niczym podróż do roku 2006, bo to właśnie zapewnia Gears of War Reloaded.
Recenzja powstała na bazie wersji PS5.
Microsoft nie żartował, zaczynając akcję „This Is an Xbox”, i w końcu Xboxem stało się nawet PlayStation 5. Na konsoli Sony wylądowało Gears of War Reloaded, a ja miałem okazję przypomnieć sobie, jak dobrze trzyma się gameplay tej kultowej strzelanki. Natomiast gracze nieznający serii mogą się w końcu przekonać, o co tyle zachodu z Marcusem Feniksem i jego ekipą.
Jak na prawdziwy remaster przystało, Gears of War Reloaded wygląda lepiej niż Ultimate Edition, a wspominam tytuł z 2015 roku, gdyż to do niego najbliżej nowej wersji – także i tu piąty akt został rozszerzony o pięć dodatkowych rozdziałów, które były nieobecne w konsolowym oryginale. Niestety Reloaded doskwierają też bolączki poprzednich wydań, co miejscami irytuje, zwłaszcza gdy gramy na wyższym poziomie trudności.
Ta sama historia opowiedziana trzeci raz
Czym konkretnie jest Gears of War Reloaded? To drugie odświeżenie pierwszej części serii. Ponownie wcielamy się w Marcusa Feniksa, który zostaje zwolniony z więzienia, gdzie odsiadywał wyrok za coś, o czym wiedzą inne postacie w grze, ale czego sam gracz pozostaje nieświadomy (zostaje to wyjaśnione dopiero w kolejnych częściach „Gearsów”). Nie wiemy też, czym jest E-Day, od którego minęło 14 lat.
Podoba mi się ten zabieg, lubię pewną tajemnicę w budowaniu świata. Zostajemy od razu rzuceni w akcję gry, nie wiemy, co się dzieje dookoła, Marcus też nie jest na bieżąco z sytuacją. Po prostu dostaje uzbrojenie i misję do wykonania. Po drodze wszystko, co może nie pójść z planem, oczywiście z planem nie idzie i bohaterowie muszą ciągle improwizować. Nasza grupa także się zmienia i ostatecznie do Marcusa i Doma z oryginalnej drużyny Delta dołączają Cole i Baird z drużyny Alfa. Ratowaliśmy ich, żeby odzyskać kluczowy dla powodzenia misji rezonator (a przynajmniej tak się wydawało).
Gracz w teorii nigdy nie jest tu sam. Zawsze towarzyszy nam przynajmniej jedna postać kierowana przez komputer (lub drugiego gracza, jeśli mamy kolegę do grania). Nieustannie łączymy się także przez radio z centralą lub pozostałymi towarzyszami – świetnie wykorzystuje to kontroler DualSense, bo głośnik zamontowany w padzie odpowiada za odtwarzanie radia, co daje bardzo przyjemne odczucie, jakby to do mnie mówiono; ja jestem w tym momencie Marcusem. A kto nie chciałby być mrukliwym żołnierzem z ciętym językiem, który w dzieciństwie wpadł do kociołka z anadrolem (do którego wpadli też jego koledzy)? Adaptacyjne spusty także są wykorzystywane przez grę, a my w opcjach możemy wyłączyć obie funkcje.
Cała akcja Gears of War Reloaded odbywa się w trakcie jednej doby. Historia jest kameralna, nie ma tu ogromnych bitew, a my staramy się przemknąć niezauważeni – przynajmniej w teorii, bo w końcu o strzelanie tutaj chodzi. Gra jest dość mroczna, chociaż do horroru jej daleko. To po prostu brutalny świat zniszczony przez dekady wojny, gdzie pokój był obecny tylko przez chwilę.
Osoby nieznające angielskiego nie muszą się martwić, że nie zrozumieją, co się dzieje. Jest polska lokalizacja napisów, więc wszystkie dialogi przeczytamy w rodzimym języku. W kilku miejscach zauważyłem jedynie, że nazwy rozdziałów są czasami po polsku, a czasami po angielsku. Na szczęście rozmowy bohaterów są zawsze przetłumaczone.
Masakrowanie w Gears of War nadal bawi tak samo
Tak jak wspomniałem, w Gears of War Reloaded naszym głównym celem jest eksterminacja Szarańczy, bo tak nazwana została wroga nam nacja. Strzelanie w grze okazuje się bardzo satysfakcjonujące. Na tyle, że po premierze oryginalnego Gears of War nastał trend tworzenia strzelanek, w których chowanie się za osłonami i manewrowanie między nimi jest kluczowe.
Teoretycznie tak zbudowana rozgrywka może nudzić, bo ile można wychylać się zza osłon i ostrzeliwać wrogów? Wszystko jednak zostało skonstruowane w taki sposób, żeby zachęcać gracza do parcia naprzód, angażować go w to, co się dzieje. Na pewno pomaga w tym historia, której koniec chce się zobaczyć – choć to nie wszystko. W Gears of War Reloaded stopniowo wprowadzani są coraz silniejsi przeciwnicy w coraz liczniejszych grupach, więc nie walczymy z tym samym wrogiem przez cały czas.
Poza tym arsenał broni okazuje się na tyle bogaty, że każdy znajdzie coś dla siebie. Gra często przygotowuje nas na to, co nadejdzie, i jeśli nadziejemy się na przykład na karabin snajperski, wiadomo już, że ten zaraz się przyda. Nie jest jednak wymagany, chociaż polecam go, bo wbrew pozorom na kontrolerze można wykonywać zgrabne headshoty, a system aktywnego przeładowywania (trzeba nacisnąć przycisk odpowiadający za akcję drugi raz w odpowiednim momencie, żeby szybciej przeładować broń) zapewnia satysfakcję.
Do tego dochodzi konstrukcja poziomów, w czym najbardziej wyróżnia się akt 2. To wtedy poruszamy się w nocy, a na żer wychodzą krwiożercze kryle przypominające latające piranie i wystarczy na chwilę opuścić promień światła, by nas momentalnie pożarły do kości. Każdy akt gry wydaje się kompletnie inny, mimo że w teorii cały czas robimy to samo.
Zresztą często nie można nawet chować się za tą samą osłoną. Szarańcza wychodzi dosłownie z ziemi i musimy ją wysadzać granatami, jeśli nie chcemy, żeby liczebność wrogów nas przytłoczyła. Są też potyczki z bossami, choć mam wrażenie, że poziom ich trudności obniżono. Z brumakiem w Ultimate Edition męczyłem się niemiłosiernie długo i myślałem, że przez niego nie ukończę gry, a w Reloaded wygrałem za pierwszym razem.
Na szczęście i nieszczęście pozostały elementy z oryginału podnoszące stopień trudności, bo na przykład zgon od razu cofa nas do ostatniego punktu kontrolnego. Dopiero w „dwójce” wprowadzono stan powalenia i sojusznicy mogli nam pomóc. Do tego system poruszania się jest, z braku lepszego określenia, drewniany. To coś, do czego trzeba po prostu przywyknąć, niczym do sterowania w pierwszym Gothicu.
Inteligencja jest nieobecna w Gears of War Reloaded
W Gears of War Reloaded musimy mieć oczy dookoła głowy, żeby przeciwnik nas nie zaskoczył. Powodem jest sztuczna inteligencja, która pozostała „mentalnie” w 2006 roku – niech nie zmyli Was odświeżona oprawa graficzna, bo towarzysze i przeciwnicy są po prostu niesamowicie głupi. Dlatego trzeba przygotować się na to, że realnie wszystko spoczywa na naszych barkach. Marcus Fenix ledwo wyszedł z więzienia, od lat nie miał broni w ręku, nie przechodził regularnych treningów, ale to od niego zależy, czy misja zakończy się sukcesem.
Oczekiwałem, że skoro Gears of War wychodzi po raz trzeci, sztuczna inteligencja w końcu zostanie poprawiona. Tymczasem ta sprawia problemy nawet w Gears 5, a przecież od premiery minęło już prawie sześć lat i technologia stale idzie naprzód. Widocznie jednak nie w przypadku tej serii, gdyż wielokrotnie zdarzało mi się, że albo mój towarzysz, albo przeciwnik stali bezczynnie w miejscu.
Gorsze było tylko teleportowanie się NPC. Kilka razy byłem świadkiem sytuacji, gdy biegłem do kolejnego celu, a jeden z towarzyszy nagle przeniósł się przede mnie, w sam środek grupy wrogów, i zginął, podczas gdy pozostali dwaj żołnierze stali gdzieś z tyłu i gapili się w ścianę. Cały pojedynek z dużą grupą Szarańczy zależał wyłącznie ode mnie.
Dom, Cole i Baird przydawali się wyłącznie do okazjonalnego ściągania uwagi wrogów na siebie, co pozwalało mi swobodniej strzelać, ale nie zdarzało się tak często, jak mógłbym tego oczekiwać. Niestety, te błędy są dość powszechne i nawet finałowy boss całej gry stał bezczynnie przez około 15 sekund, pozwalając mi swobodnie częstować go pociskami z granatnika.
Poza tym we wspominanym przeze mnie drugim akcie jest coś, co wydaje mi się błędem w konstrukcji poziomu i występuje tam od samego początku. Otóż w pewnym momencie kierujemy samochodem, żeby wrócić do osady wyrzutków i pomóc im w obronie przed Szarańczą. Kiedy jechałem drogą, tuż przed głównym celem samochód zablokował mi się na amen w szczelinie, co zmusiło mnie do rozpoczynania całej sekwencji od początku. Utknąłem tak w oryginalnym Gears of War, w Ultimate Edition i teraz w Reloaded. Wiem, że to remaster, a nie remake, ale zabawne, że trzy razy przydarzyło mi się to samo, i to tylko dlatego, że gdy dojeżdżam do owego niefortunnego miejsca, nadlatują kryle, więc od razu przełączam się na reflektor, żeby je odstraszyć, a samochód w tym czasie kończy w drodze.
Tak wyobrażałem sobie Gears of War
Grając w Gears of War Reloaded, miałem wrażenie, że produkcja ta nic się nie zmieniła i wyglądała tak już w oryginale z Xboxa 360. To oczywiście nie jest prawda – niesamowite, jak działają przysłowiowe „różowe okulary”. Gra prezentuje się bardzo dobrze, bo pomimo lepszych tekstur udało się zachować surowość i brud oryginału. Trudno mi znaleźć lepsze określenia na jej oprawę graficzną, ale taka właśnie jest, częściowo wypruta z kolorów, co dodatkowo buduje klimat.
Podobne odczucia miałem już przy okazji przechodzenia Ultimate Edition, a teraz po 10 latach pierwsze Gears of War wygląda lepiej niż kiedykolwiek wcześniej – co może brzmieć dziwnie, bo według doniesień gra powstała na Unreal Enginie 3, czyli bardzo już przestarzałym silniku graficznym. W moich oczach jednak wciąż dobrze się trzyma i jej klimat został zachowany.
Ewidentnie wykorzystano okazję, żeby przystosować ten tytuł do współczesnych telewizorów. Teraz, jak nigdy wcześniej, rozdzielczość 4K jest spopularyzowana, nawet jeśli używany jest do tego upscaling. Gry prezentują się lepiej na dużych ekranach i tak samo jest z Gears of War Reloaded. Nie obyło się jednak bez przechodzenia przez krawędzie ścian, drzwi lub mebli ciał wrogów, gdy ci niefortunnie się przewrócą. Nie da się tego odzobaczyć.
Na szczęście całość działa płynnie. Mój telewizor nie ma odświeżania 120 Hz, niemniej taki tryb jest dostępny w ustawieniach gry. Natomiast bazowo Gears of War Reloaded funkcjonuje w 60 klatkach, co czuć, gdy włącza się przerywnik, bo te niestety wciąż pozostają w 30 fps. Od razu widać przejście na niższy klatkaż, co trochę zabija dynamikę rozgrywki. Niestety, tu oczekiwałem trochę więcej – marzyło mi się, żeby i cutscenki działały w 60 klatkach.
Każdy powinien zagrać w Gears of War Reloaded
- gra wygląda lepiej, zachowując stylistykę oryginału;
- system strzelania zachęca do dalszej zabawy;
- fabuła po latach wciąż angażuje;
- to wersja rozszerzona o dodatkowe rozdziały 5 aktu;
- optymalizacja jest bardzo dobra;
- gra wykorzystuje możliwości pada DualSense;
- dostępna jest polska wersja językowa.
- dla niektórych może być zbyt krótka;
- często daje o sobie znać kiepskie AI;
- to tylko pierwsza część całej trylogii;
- przerywniki są w 30 fps.
Gears of War Reloaded to naprawdę udany remaster, chociaż dziwne, że na razie otrzymaliśmy tylko pierwszą część, tym bardziej że było już Ultimate Edition. Szkoda, że na pozostałe dwie odsłony cyklu przyjdzie nam jeszcze poczekać, bo kompletna trylogia w jednym pakiecie byłaby czymś znacznie bardziej interesującym. Zwłaszcza że wątek fabularny zaliczymy na spokojnie w czasie poniżej 10 godzin na normalnym poziomie trudności.
Dla mnie nie ma to jednak znaczenia i bawiłem się bardzo dobrze. To w końcu oryginalne Gears of War, z jego zaletami i wadami. Strzelanie sprawia tak dużą frajdę, że nawet nie zauważa się mijającego czasu, a po premierze czeka jeszcze tryb wieloosobowy, w którym już w trakcie czerwcowych beta-testów weterani pokazywali swój kunszt, masakrując każdego, komu brakowało wprawy.
Dla posiadaczy PlayStation 5 Gears of War Reloaded to pozycja obowiązkowa, żeby przetestować jeden z największych hitów konkurencyjnej platformy. Uważam zresztą, że każdy, także na PC, powinien zapoznać się z remasterem, na co łatwo pozwala Game Pass. Najlepiej zrobić to w towarzystwie, bo gra obsługuje oldskulowy tryb podzielonego ekranu.
Nie chodzi wyłącznie o to, że Gears of War to klasyka, którą każdy powinien znać. Gameplay w ogóle się nie zestarzał i na tym polu tytuł ten może rywalizować ze współczesnymi produkcjami. Podstawy są bardzo proste do opanowania, a historia połączona ze strzelaniem zapewniają to, do czego służą gry: oderwanie się od szarej rzeczywistości, w której nie będziemy przecież biegali przez zrujnowane miasta i strzelali do bestii wychodzących spod ziemi.