Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 15 lipca 2010, 08:07

autor: Michał Basta

World of Tanks - testujemy przed premierą

Beta testy World of Tanks już od dłuższego czasu przykuwały uwagę wszystkich fanów pojazdów pancernych. Czy najnowsza produkcja Wargaming.net, studia znanego głównie z serii turówek Massive Assault, sprosta oczekiwaniom graczy?

Niedawno wystartowały zamknięte beta testy gry World of Tanks, koncentrującej się na bitwach pancernych rozgrywanych w trybie sieciowym. Po kilku gorących dniach spędzonych we wnętrzach różnych metalowych bestii dochodzę do wniosku, że produkcja firmy Wargaming.net podzieli graczy na dwa obozy – tych kochających ją od pierwszego wejrzenia oraz takich, którzy będą jej nienawidzić.

Do tego drugiego grona mogą trafić przede wszystkim wielbiciele szybkich strzelanin sieciowych (chociażby serii Call of Duty: Modern Warfare) i maniacy realistycznych symulatorów. Dla pierwszych rozgrywka będzie zdecydowanie zbyt mało dynamiczna, a drudzy będą pewnie narzekać, że rozpoczęcie zabawy nie wymaga przeczytania kilkusetstronicowej instrukcji. Jeżeli jednak fascynują Was czołgi i chcielibyście wraz z innymi graczami wziąć udział w pancernych starciach, w których zachowano złoty środek między realizmem a dobrą zabawą, to World of Tanks jest stworzony dla Was.

Początkowo nowy tytuł Wargaming.net może trochę przytłaczać. Po uruchomieniu gry lądujemy bowiem w garażu, gdzie na środku znajduje się nasz model czołgu, a wokół niego cała masa nieco dezorientujących opcji. Ponieważ w wersji beta nie ma żadnego samouczka, dlatego najlepiej od razu wcisnąć, migoczący w górze ekranu, czerwony klawisz Battle. Odczekujemy chwilę na zebranie odpowiedniej liczby graczy w obydwu walczących drużynach, co na ogół przebiega w iście ekspresowym tempie, i już po chwili lądujemy na polu bitwy pod słynną Prochorowką. Wokół rozbrzmiewa ryk silników, a spore skupisko sprzymierzonych z nami jednostek pancernych robi świetne wrażenie. Krótkie spojrzenie na jedyną pomoc, czyli tablicę z klawiszologią, kryjącą się pod F1, po czym cała armia rusza przed siebie. Niedługo po starcie rozlegają się pierwsze strzały, a z prawej i lewej zaczynają kopcić trafione czołgi. Nieco przerażony kontynuuję szarżę swoim lekkim niemieckim Leichttraktorem. W oddali majaczy wroga maszyna, którą ostrzeliwuję niemal na pełnym gazie. Jak nietrudno się domyślić wszystkie pociski chybiają, a wróg najspokojniej w świecie obraca lufę w moją stronę i z zabójczą precyzją oddaje dwa celne strzały. Do moich uszu dochodzi jedynie huk eksplozji, po którym nie pozostaje mi nic innego, jak podziwiać palące się zgliszcza mojego pojazdu bojowego.

Biedny Bison, nawet nie zauważył podstępnego rywala.

Jednak nie ma sensu się przejmować. Po zakończeniu walk ponownie ląduję w garażu, ale tym razem postanawiam zabawić w nim nieco dłużej. Szybko okazuje się, że początkowe przerażenie natłokiem opcji było nieco przesadzone. Cały interfejs jest estetyczny i dobrze przemyślany. Z lewej widzimy naszą załogę wraz ze zdobytym przez nią w boju doświadczeniem, na dole zaś znajduje się pasek z zakupionymi maszynami. Początkowo dysponujemy jedynie dwoma rodzajami lekkich czołgów, ale za zarobione w czasie potyczek pieniądze możemy ulepszać poszczególne elementy pojazdów pancernych (gąsienice, silnik, radio, wieżyczkę i działo) oraz kupować nowe. Przed bojem dobrze jest również naprawić ewentualne uszkodzenia oraz zakupić amunicję. Warto zauważyć, co jest w sumie logiczne, że doświadczenie wzrasta jedynie w tych maszynach, którymi prowadzimy walki, natomiast te, które tylko stoją w garażu, nie zyskują żadnych bonusów. Jeżeli chcemy zatem rozwinąć dany model czołgu i na przykład poprawić osiągi jego załogi, to musimy jak najczęściej uczestniczyć nim w boju.

Podczas bety można korzystać z pojazdów dwóch państw – ZSRR oraz Niemiec, a w ostatecznej wersji do wojennej braci mają dołączyć też Amerykanie. Maszyny zostały podzielone na kilka grup – czołgi lekkie, średnie, ciężkie, niszczyciele czołgów oraz samobieżna artyleria. Podczas bety dostępny był jedynie jeden tryb rozgrywki polegający na zajęciu bazy przeciwnika (oczywiście jeśli wcześniej nie zniszczyło się wszystkich jego maszyn). Co ciekawe same potyczki nie mają charakteru „narodowego”, to znaczy drużyny dobierane są według posiadanego przez graczy sprzętu, a nie tego, czy stoją po stronie radzieckiej, czy niemieckiej. Chodzi bowiem o odpowiednie zbalansowanie rozgrywki, żeby nie dochodziło do sytuacji, gdzie w jednej drużynie znajdą się same lekkie czołgi, a w drugiej niszczyciele oraz artyleria. Dlatego niech nikt się nie zdziwi, jeśli zobaczy walczące po tej samej stronie duety typu Hetzer i T-34. Ponoć w finalnej wersji gry pojawią się starcia „narodowe”, ale będą dostępne jedynie w kilku historycznych bitwach.

Sama rozgrywka ma swój unikalny smaczek. Starcia nie są oczywiście tak dynamiczne jak dzisiejsze FPS-y. Wszak pancerne kolosy to nie lekka piechota, strzelająca całymi seriami w pełnym sprincie. W World of Tanks podobnie jak na prawdziwych polach bitew, żeby dobrze przymierzyć, najlepiej się zatrzymać. Należy jednak pamiętać, że w ten sposób sami narażamy się na ostrzał przeciwnika. Wbrew pozorom takie statyczne pojedynki często bywają dużo bardziej ekscytujące od zwyczajnych strzelanin. Szczególnie odczuwa się to podczas nerwowego oczekiwania na przeładowanie pocisku, kiedy sami jesteśmy ostrzeliwani. Który ładowniczy okaże się szybszy, nasz czy rywala? Przemieścić swoją maszynę i stracić dogodną pozycję do strzału czy też cierpliwie czekać i modlić się, żeby oponent spudłował? Te oraz cała masa innych pytań co chwilę dosłownie przelatują nam przez głowę. Jeżeli komuś takie emocjonujące starcia wydadzą się zbyt nerwowe, zawsze może wcielić się w artylerzystę. W tym przypadku, niemal jak w pamiętnej misji prowadzenia ognia z samolotu w Modern Warfare, po prostu czekamy, aż na mapie zostanie zlokalizowany wrogi czołg, po czym namierzamy go i odpalamy pocisk. Według niektórych graczy celowanie jest zbyt proste, a bycie zniszczonym przez taką broń, przed którą praktycznie nie da się obronić, jeśli trafi się dobry artylerzysta, wypacza momentami sens gry. Dla mnie osobiście artyleria stanowi świetne urozmaicenie rozgrywki i jeśli tylko zostaną zachowane odpowiednie proporcje, na przykład wprowadzenie limitu jednostek artyleryjskich w trakcie jednej bitwy, to nie trzeba nic w tym elemencie zmieniać. A to, że czasem zginie się od takiego pocisku z nieba? No cóż, na prawdziwej wojnie też się przecież takie przypadki zdarzają. Co ciekawe na oficjalnej stronie gry widnieje informacja, jakoby w finalnej wersji miała pojawić się piechota. Prawdę mówiąc, trudno mi wyobrazić sobie grę tą formacją, bo obecnie żołnierze stanowiliby raczej zwykłe mięso armatnie dla karabinów, które teraz nie mają żadnego zastosowania. Ale kto wie, może autorzy mają jednak jakiś ciekawy pomysł, jak umieścić piechurów na tym pancernym polu bitwy?

Pancerniacy w natarciu.

Należy w tym miejscu zaznaczyć, że autorom udało się świetnie połączyć pierwiastek zręcznościowy z symulacyjnym. Można to sprawdzić już na początku zabawy, próbując podjechać lekkim czołgiem ze słabym silnikiem pod jakieś większe wzniesienie. Prędkość spada wtedy prawie do zera, a my niemiłosiernie długo wleczemy się na szczyt, stając się łatwym celem dla wrogich dział. Wystarczy jednak odbyć parę spotkań, zainwestować zarobione pieniądze w lepszy silnik i już sprawy przybierają znacznie korzystniejszy obrót. Podobnie jest z pancerzem czołgów – wiadomo, że ten na ogół najmocniejszy jest z przodu maszyny, dlatego ostrzeliwanie lżejszymi jednostkami frontu cięższych pojazdów mija się z celem. Wystarczy jednak, że spróbujemy objechać wroga i oddać kilka strzałów w tył albo w bok pojazdu. Nic nie stoi również na przeszkodzie, żeby na przykład unieruchomić rywala, strzelając mu w gąsienice. Zanim mechanik naprawi usterkę, będziemy mieli wystarczająco dużo czasu, aby dobić osłabioną ofiarę. Podobnych zagrywek jest więcej i bardzo dobrze, że World of Tanks zmusza do ciągłego kombinowania.

Interesująco przedstawiają się również mapy, na których toczą się potyczki. Każdy powinien znaleźć coś dla siebie, ponieważ dostępne są zarówno rozległe, otwarte przestrzenie, jak i pełne zniszczonych budynków i ciasnych uliczek miasteczka. W testowanym przeze mnie trybie, gdzie do walki zawsze stawało 30 graczy, niektóre mapy wydawały się jednak zbyt duże. Czołgi rozjeżdżały się na wszystkie strony i znalezienie rywala niemal graniczyło z cudem. Możliwe jednak, że jeśli w finalnej wersji pojawi się opcja walki z większą liczbą zawodników, to wtedy takie etapy znajdą rację bytu. Sam wygląd terenów i pojazdów jest przyzwoity. Widać wyraźnie, że twórcy nie skupiali się na żadnych wodotryskach, ale też nie zepchnęli oprawy graficznej na margines.

Już w tej chwili World of Tanks wypada bardzo okazale i zapewne znajdzie całą rzeszę oddanych fanów. Pojedynki pancerne po prostu wciągają na długie godziny, a masa ulepszeń oraz nowych maszyn powoduje powstanie syndromu „jeszcze jednej bitwy”. Nie pozostaje zatem nic innego, jak tylko czekać, kiedy Wargaming.net zakończy testy i w końcu poda oficjalną datę premiery.

Michał „Wolfen” Basta

World of Tanks

World of Tanks