Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 1 sierpnia 2008, 08:52

autor: Jakub Kralka

Wolfenstein - zapowiedź

Wielki ojciec FPS-ów, Wolfenstein, powraca po latach. Twórcy muszą jednak pamiętać, że tym razem konkurencja po pierwsze – jest, a po drugie – trzyma się całkiem nieźle.

Nie Duke Nukem 3D, nie Quake ani nawet nie Doom są ojcami gatunku FPS. Panie i panowie, czapki z głów, będzie bowiem mowa o Wolfenstein 3D! Jeżeli ktokolwiek z Was nie miał okazji zagrać w wydaną w 1992 roku produkcję firmy id Software, to albo jest bardzo młody (wybaczamy), albo niegodzien miana sympatyka gier komputerowych. W końcu to taki sam kamień milowy w historii elektronicznej rozrywki jak PONG czy Tetris... I to by było na tyle w kwestii sentymentów – mam nadzieję, że uświadomiłem Wam, jak ważną rolę nazwa Wolfenstein pełni w tej branży.

Wolfenstein z 1992 roku doczekał się kontynuacji w postaci gier Spear of Destiny oraz Return to Castle Wolfenstein. Ostatni z wymienionych produktów okazał się całkiem niezły, ale dopiero jego multiplayerowe rozwinięcie zyskało status gry kultowej (zwłaszcza wśród kochających darmowe strzelaniny rodaków). Mimo ogromnej popularności, od kilku lat o serii nie mówiło się jednak zbyt wiele. Wiadomo było jedynie tyle, że nowy Wolfenstein powstaje w studiu Raven Software, które w przeszłości wielokrotnie współpracowało z id Software, m.in. przy ostatnim Quake’u. Dosłownie kilkanaście dni temu – przy okazji targów E3 – gra została wreszcie oficjalnie zapowiedziana. Jest już więc pewne, że opracowywana na silniku id Tech 4 (tym samym, który napędzał trzeciego Dooma) produkcja umożliwi nam kolejne spotkanie z mroczną i tajemniczą twierdzą Wolfenstein.

II WŚ w klimatach Supernatural? Skoro już jesteśmy przy tym temacie, to ja wolałbym ‘Allo ‘Allo!

Jest rok 1943, II wojna światowa w pełni, hitlerowcy cały czas w formie, choć tej akurat zdecydowanie najmocniej dodają im różne okultystyczne zabawy, czyli element pomijany lub spłycany przez historyków, dość silnie zaś akcentowany na przykład w grach i to nie tylko z serii Wolfenstein (pamiętacie nieco gorszego Ubersoldiera?). Heinrich Himmler przy wsparciu kolegów pracuje nad bronią o tajemniczej nazwie Black Sun, której potędze nie oprze się żadna armia na świecie. Cóż, armia faktycznie może nie dać sobie rady, ale przecież jest jeszcze B.J. Blazkowicz, człowiek który kilkakrotnie w swojej karierze psuł plany III Rzeszy.

Black Sun pobiera energię z alternatywnego wymiaru o nazwie Shroud (Zasłona), którego wyjątkowość poznamy również za sprawą zmienionej oprawy graficznej. Dominuje w niej zieleń, niebieski i przechodnie odcienie. Tym, co jeszcze różni go od znanej wszystkim rzeczywistości, jest obecność straszliwych potworów, które niestety nie mają ochoty na zawarcie przyjaźni, a jakby tego wszystkiego było mało, Heinrich Himmler ma wobec nich własne plany. Wszystko wskazuje więc na to, że obdarzone różnymi mocami, w tym z pogranicza „magicznych”, bestie staną się głównym utrapieniem w nowej grze z cyklu Wolfenstein. Z drugiej strony Blazkowicz po wejściu za Zasłonę również zyskuje kilka atutów, między innymi umiejętność spowalniania czasu. Ten i pozostałe dodatki mają kompletnie zmienić gameplay. Niech żyje różnorodność!

Już nawet słyszę to „Good Myrning”.

Bohater, na którego poczynania będziemy mieli bezpośredni wpływ, na samym początku zabawy trafia do okupowanej przez Niemców mieściny o nazwie Isenstadt (nie szukajcie jej na mapie, twórcy sami ją wymyślili). Co jednak jest ważne, autorzy pokusili się o stworzenie namiastki miasta, które żyje niezależnie od naszych poczynań. W związku z tym swoboda poruszania się po nim będzie dość spora, a w trakcie zabawy oprócz niemieckich przeciwników najpewniej napotkamy także wielu interesujących przechodniów.

Raven podkreśla, że pobyt w mieście będzie prawdziwą gratką dla miłośników kombinowania. Każdą z sytuacji da się bowiem rozwiązać na kilka różnych sposobów, na przykład zamiast krwawej rzeźni i szturmu – można wybrać ciche skradanie się uliczkami czy studzienkami kanalizacyjnymi. A tych podobno nie zabraknie. Jakby tego było mało, autorzy wspominają o atrakcjach typu: ukryty skarb, sekretne lokacje czy nieliczni alianci wspomagający nas w walce na ulicach miasta. To świetna inicjatywa, bowiem tego typu pomysły zawsze stanowiły esencję gier – oczywiście pod warunkiem, że były dobrze zrealizowane.

Raven zapowiada też, że niektóre miejsca staną się dostępne dopiero na określonym etapie rozgrywki, a samo miasto wraz z upływem czasu będzie ewoluować i w pełni „żyć własnym życiem”. Identyczne obietnice padają w kwestii Zasłony, choć tam – jak należy się spodziewać – sytuacja będzie robić się coraz bardziej poważna i krwawa. Na podstawie obietnic twórców określiłbym Wolfenstein jako „Assassin’s Creed w konwencji FPS w drugowojennej otoczce”. Nie wiem jak Wam, ale mnie to pasuje! Część z dostępnych w grze misji będzie rozgrywać się bezpośrednio w głównym mieście (co za tym idzie – brak doczytywania), niektóre jednak mogą wymagać udania się do dodatkowych lokacji.

Siłą rzeczy został nam jednak okultyzm, potwory i nadnaturalne moce.

Twórcy zachwalają także skrypty odpowiedzialne za sztuczną inteligencję. Na przykład w przypadku hitlerowców nasze próby oszukania ich nie pozostaną niezauważone. Może więc okazać się tak, że w trakcie jednej z prób przedarcia natrafimy na ostrzał nieprzyjaciela. Ale istnieją też liczne, bardziej skomplikowane schematy. Dla przykładu sytuacja opisana przez Erica Biessmana – jeżeli zabijemy najpierw oficera, to pozostali członkowie oddziału mogą wydać się nieco zdezorientowani, w efekcie – mniej groźni w starciu. Naturalnie jak na grę o II wojnie światowej przystało (mimo że w nieco specyficznym ujęciu) – otrzymamy bogaty wybór różnorodnej broni. Zarówno tej standardowej, jak i nieco zmodyfikowanej – w końcu jedną z istotnych frakcji nazistów w Wolfenstein są właśnie pomyleni naukowcy. Do tego mówi się o tym, że cały arsenał, a także nasze umiejętności (zdobywane za Zasłoną) będzie można dodatkowo ulepszać. Hm... Mam nadzieję, że fachowcy od efektów specjalnych postarają się i rzeczywiście będzie warto.

Ale dawny Wolfenstein gra przypomina już chyba głównie tytułem...

Zgodnie z zapowiedziami twórców wersje na PC, PS3 i Xboksa 360 nie będą się od siebie ani trochę różnić, a co za tym idzie – premiera gry nastąpi tego samego dnia. O trybie multiplayer wiemy tyle, że będzie, ale niezbyt rozbudowany. A to dlatego, iż twórcy przymierzają się do wypuszczenia nastawionego na sieć dodatku w stylu Enemy Territory. Połączenie tematyki wojennej, wolności na miarę nowoczesnych RPG-ów czy Assassin’s Creed z okultystycznymi tajemnicami, na dodatek w klimatach popularnego serialu Supernatural – co o tym sądzicie? Z jednej strony brzmi i komicznie, i oryginalnie, ale w końcu to właśnie takie pomysły zwykle spotykają się z największą aprobatą odbiorców. Niemniej przypominam Raven Software, iż Wolfenstein 3D wybił się dzięki swej roli prekursora. Tym razem FPS-ów mamy pod dostatkiem. Niech więc twórcy stają na głowie, by legenda pozostała wciąż żywa!

Jakub „Kuba” Kralka

NADZIEJE:

  • świetny klimat;
  • grywalność godna marki Wolfenstein;
  • wielki świat i duża swoboda;
  • dobry silnik i jego możliwości.

OBAWY:

  • powyżej pobożne życzenia, ale jak to wyjdzie w praktyce?
Wolfenstein

Wolfenstein