Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Valheim Publicystyka

Publicystyka 12 lutego 2021, 14:49

Valheim to jeden z najlepszych survivali, w jaki kiedykolwiek grałem!

Na rynku jest już mnóstwo gier tego gatunku, ale mało która startując z pułapu Early Access szturmem podbiła serca graczy, uzyskując 96% pozytywnych opinii spośród niemal 17 tysięcy wystawionych recenzji. Czy Valheim zasłużył na ten zachwyt?

Pozycje survivalowe to fenomen zapoczątkowany poniekąd przez Minecrafta, którego niezaprzeczalny sukces rozpalił wyobraźnię graczy, ale przede wszystkim zmotywował twórców i wydawców gier, którzy dostrzegli kolejny złoty interes. Później było jeszcze DayZ, które pomimo swego stanu przyciągnęło tłumy. Jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się kolejne tytuły, a ich lwia część debiutowała jako tzw. „wczesny dostęp” – etap rozwoju, na którym sporo z nich pozostało po dziś dzień, mimo upływu wielu już lat (tak, na ciebie patrzę 7 Days to Die). Czy jednak tym razem mamy do czynienia z nieoszlifowanym diamentem, który już na starcie, pomimo łatki „early access”, prezentuje jakość, jakiej pozazdrościć mogłyby mu produkcje AAA?

Powiedzmy sobie szczerze – na pierwszy rzut oka Valheim nie jawi się specjalnie szałowo. „Bloczyste” modele, rozmyte, rozciągnięte tekstury oraz zastosowana estetyka low poly mogą sugerować miejscami wręcz podejście „low effort”. Ponadto rozgrywka zdaje się być kolejną wersją tego, co znamy z The Forest czy innego Rusta – z tą różnicą, że tutaj do czynienia mamy z wikingami i mitologią nordycką. To też niekoniecznie przyciąga, sprawiając wrażenie, że twórcy płyną z nurtem. Wikingowie są ostatnio modni: Assassin’s Creed: Valhalla, The Banner Saga, Bad North, nie mówiąc o legionie gier w produkcji.

Wszystko to dostajemy w ramach wczesnego dostępu. Temu modelowi dystrybucji nie brakuje popularności, ale zwykle kojarzy się z wybrakowanym gameplayem, mnóstwem niezaimplementowanych jeszcze funkcji i kupą bugów. Mimo to, niczym skandynawscy najeźdźcy z północy, Valheim splądrował portfele graczy i zagościł w ich bibliotekach na Steamie, chełpiąc się tysiącem podbitych serc (w momencie pisania tego felietonu ma ponad 152 tysiące grających online) oraz pławiąc w pozytywnych recenzjach. Skąd się wziął taki sukces takiej gry?

VALHEIM W LICZBACH

  1. Milion sprzedanych kopii (dane twórcy podali na Twitterze 10 lutego 2021).
  2. Liczba graczy w rekordowym momencie: 189 142 (Wiedźmin 3 w rekordowym momencie miał 103 329 graczy).
  3. Studio Iron Gate zatrudnia pięciu pracowników.

Na wikingu można polegać

Jedną z kluczowych przyczyn sukcesu jest z pewnością bardzo solidne wykonanie. Technicznie gra okazuje się zaskakująco stabilna (nie „jak na early access” – po prostu jest stabilna). W przeciwieństwie do sytuacji w wielu innych tytułach oferujących wczesny dostęp przez ostatnie 17 godzin zabawy ani ja, ani żaden z moich kolegów nie natrafiliśmy na żadnego buga (większość czasu w tym świecie spędziłem w trzy-, czteroosobowym zespole, co zwykle znacznie wpływa na częstotliwość występowania różnego rodzaju błędów). Nie uświadczyliśmy również żadnych crashy, zwiech czy innych nieprzyjemnych konsekwencji grania w – teoretycznie – nieukończoną jeszcze produkcję.

W zasadzie jest to stan, który powinien stanowić standard, niemniej po pierwsze właśnie z uwagi na „earlyaccessowy” status tej pozycji oczekiwania w tym zakresie nie były aż tak wygórowane, a po drugie minione miesiące dostarczyły aż nadto przykładów gier AAA, dla których to wszystko nie było oczywiste (tak, to kolejny pocisk wymierzony w kierunku CP 2077).

Wikingowi niestraszna rutyna

Dobrze, ale gra oprócz tego, że powinna działać, powinna również bawić. Biorąc pod uwagę skalę sukcesu, wiemy, że Valheim to robi, tylko jak konkretnie? Nie chcę podawać odpowiedzi, ponieważ dla każdego zabawa oznacza co innego, postaram się jednak z grubsza przedstawić, jak twórcy zaprojektowali mechaniki rozgrywki oraz jej cel, co powinno Wam umożliwić wyciągnięcie własnych wniosków.

Zacznijmy od zmory praktycznie każdego survivala, czyli widma niekończących się „obowiązków domowych” – systemów głodu, snu i innych potrzeb naszej postaci. Zwykle w tego rodzaju tytułach musimy zadbać, aby była ona wypoczęta, z pełnym brzuchem, zdrowa i gotowa do działania. Na początku sprawia to masę frajdy. Odkrywamy coś nowego, uczymy się, mamy wyzwanie. Dość szybko jednak dochodzi się do momentu, w którym zdobycie pożywienia czy znalezienie schronienia nie stanowi już problemu, co za tym idzie – nieustannie opróżniający się wskaźnik potrzeb bohatera zamienia się we frustrujący i męczący przerywnik, który raczej uprzykrza, niż urozmaica zabawę.

Valheim podszedł do tej kwestii diabelnie inteligentnie, ponieważ nasza postać nie wymaga wiecznego napychania brzucha i łóżek rozstawionych co pół kilometra cyfrowej mapy. Zamiast karać, gra nagradza za dbanie o naszego herosa, zwiększając tymczasowo jego maksymalny stan zdrowia i kondycji, jak również tempo odzyskiwania tychże. W efekcie, kiedy chcemy np. skupić się na rozbudowie wioski, nie musimy co chwilę biegać do skrzyni z mięsiwem, gdy natomiast przygotowujemy się do bitewnej wyprawy, jednym z etapów jest iście wikińska uczta, która za każdym razem bawi tak samo (zwłaszcza w towarzystwie). A takich wypraw będziecie trochę organizować z uwagi na kolejny istotny punkt programu.

Duży wiking poluje na grubego zwierza

Bossowie. Duża część survivali oddaje do naszej dyspozycji piaskownicę, w której możemy rozbudowywać bazę, dokładając nowe elementy i uzyskując dostęp do kolejnych sprzętów. W pewnym momencie można się jednak złapać na tym, że właściwie poza wspomnianym rozwojem gra nie proponuje żadnego konkretnego celu i zaczynamy zadawać sobie pytanie, po co to wszystko robimy (oprócz konieczności obronienia siedziby i zgromadzonych zasobów przed armią rozochoconych dwunastolatków).

Valheim już na samym początku wyznacza dość generyczny, ale wciąż klimatyczny cel: jesteśmy wybranymi przez Odyna wojownikami, którzy przyzywając i pokonując potężne przedwieczne bestie, mają udowodnić, że należy im się miejsce w Valhalli. I tak oto przygotowujemy się i zbroimy w coraz lepszą broń i pancerz, aby podołać coraz potężniejszym bossom. I jest to cholernie dobra podstawowa pętla rozgrywki. Mamy klimat i mamy cel, który uzasadnia gromadzenie surowców do rozbudowy wioski o kolejne elementy. Sam system walki również oferuje sporo zabawy, gdyż do pewnego stopnia mamy tutaj do czynienia z soulslike’owym standardem bloków, parowania, uników i zadawania ciosów w odpowiednim momencie. Co więcej, każdy pokonany boss pozostawia po sobie specjalne trofeum, którego dostarczenie w odpowiednie miejsce mocy nagradza nas nową magiczną zdolnością.

Wiking musi wznieść dom

Wspomniałem już o wiosce. System stawiania budowli i gromadzenia surowców również oferuje mnóstwo radochy. Z początku naszym głównym materiałem budowlanym jest drewno, którego pozyskanie wydaje się znacznie bardziej trywialne, niż ma to miejsce w praktyce. Głównie za sprawą MORDERCZYCH BALI, które stały się przyczyną zgonów oraz tematem mnóstwa zabawnych memów i shotów ze streamów.

T_bone, 8:25 AM

Oto moje wrażenia z Valheima – ścinałem drzewo, drzewo się na mnie zwaliło, zginąłem. Dlatego nie mogę być streamerem. ;-)

Marcin, 8:26 AM

MIAŁEM DOKŁADNIE TO SAMO.

Oryginalny fragment rozmowy na redakcyjnym chacie

Należy uważać na to, aby ścięte właśnie drzewo nie zmiażdżyło nas, upadając, lub też nie rozwałkowało na placek, kiedy zacznie się toczyć po skraju pagórka. Co więcej, co sprytniejsi wikingowie odkryli, że takie ścięte w odpowiednim momencie drzewo zmienia się w toczące się z dużą prędkością narzędzie zagłady, zdolne powalić potężne trolle czy pancerne brzozy, które w normalnych warunkach stanowią przeszkodę nie do pokonania dla początkującego wikinga wyposażonego jedynie w kamienny toporek.

Co zaś się tyczy samego budowania, dodam, że dostępne elementy zabudowy pozwalają wznosić niezwykle klimatyczne chaty, siedziby, wioski i fortece, w których chronimy się przy trzeszczącym ogniu przed niebezpieczeństwami nocy. Gra fantastycznie radzi sobie również ze stwarzaniem klimatu przytulności i bezpieczeństwa miru domowego, nie tylko dzięki dynamicznie rzucanym przez źródła światła cieniom, ale również dzięki oprawie audio. Kiedy tylko opuścimy ciepłe schronienie, aby zapuścić się w mrok nocy, spokojna, plumkająca muzyczka ustępuje upiornej ciszy i dziwacznym odgłosom wydawanym przez czające się w ciemności potwory. Samo projektowanie budowli również stanowi doskonałą grę w grze za sprawą kilku niuansów, których odkrycie pozostawiam Wam, gdyż poznawanie ich poprzez doświadczenie jest dodatkową wartością (podpowiem jedynie, że tak jak w prawdziwym życiu nie należy za długo oddychać dymem z ogniska, bo to szkodzi zdrowiu).

Wiking nie stoi w miejscu

Aby pozyskać surowce wyższej jakości, niezbędne jest organizowanie wypraw zwiadowczych. A każda taka wyprawa to szansa na niepowtarzalną przygodę w tym losowo generowanym świecie. W tym miejscu warto zaznaczyć, że uniwersum Valheima podzielone jest na różnorodne biomy – przemierzamy tu idylliczne łąki, mroczne lasy, wysokie góry oraz tundrowe pustkowia. Natrafiamy również na przeróżne zgliszcza osad, zrujnowane budowle czy nawet lochy. Te ostatnie są oddzielonymi ekranem ładowania instancjami, zwykle kryjącymi cenne przedmioty oraz niebezpiecznych przeciwników.

Do tej pory widzieliśmy tylko takie o dość prostym układzie, ale eksplorowaliśmy jedynie te zlokalizowane na początkowej wyspie. Najważniejsze jednak, że system generowania lochów został już zaimplementowany, co oznacza, że jego rozbudowanie staje się całkiem realne i z pewnością będzie prostsze niż wprowadzenie go do gry od zera (bo podkreślmy, Valheim właściwej premiery jeszcze nie miał – jest to wczesny dostęp). Podróżować będziemy nie tylko lądem czy podziemiami, ale również drogą morską, gdyż można tu (i nawet trzeba!) budować łodzie i tratwy, aby dostać się na odgrodzone wielką wodą odległe, niezbadane lądy. Na tę chwilę, mimo iż mapy są przeogromne, mają one swoje granice – a właściwie to ich nie mają, ponieważ świat okazuje się tutaj płaski i u jego kresu czeka nas nieskończona przepaść, a co za tym idzie – śmierć.

Zmierzając ku końcowi mojej ody do Valheima, chciałbym jeszcze napomknąć o systemie rozwoju umiejętności, gdyż poruszyliśmy temat śmierci. W Valheimie zgon oznacza utratę nie tylko posiadanego wyposażenia (które można odzyskać, wchodząc w interakcję z pozostawionym w miejscu naszego zejścia kamieniem runicznym), ale również części poziomu zaawansowania nabytych przez postać zdolności. Te z kolei rozwijamy w spopularyzowanym przez serię The Elder Scrolls stylu – używając ich. Tak więc biegając, skacząc, walcząc różnego rodzaju orężem, rąbiąc drewno czy kując skałę, z czasem stajemy się w tym sprawniejsi. Nasza kondycja słabnie wolniej, wyżej skaczemy itd.

Fantastyczny pomysł. Tym bardziej że w przeciwieństwie do większości innych gier z tego gatunku postać jest tu elementem zupełnie odrębnym od uniwersum gry. Oznacza to, że tym samym bohaterem możemy grać we własnym, prywatnym świecie, jak również dołączać do zabawy na różnych serwerach czy też do prywatnej gry znajomego. Zachowany zostaje wygląd, nazwa, ekwipunek oraz zdolności naszego herosa. Pociąga to za sobą, rzecz jasna, takie konsekwencje jak np. „boostowanie” nowych postaci, przenosząc materiały i narzędzia z tej bardziej zaprawionej w bojach, ale w grze nastawionej przede wszystkim na zabawę w sandboksowo-survivalowym stylu nie stanowi to chyba aż tak istotnego problemu. A jeżeli komuś to przeszkadza, może po prostu z tego nie korzystać – program umożliwia stworzenie więcej niż jednej postaci.

Nie wspomniałem o wszystkich elementach czyniących Valheima tak wdzięczną pozycją do wypróbowania, ale wydaje mi się, że przedstawiłem Wam te najistotniejsze (przynajmniej dla mnie), a resztę lepiej, żebyście odkryli sami. Tytułem zakończenia wspomnę jedynie, że o ile grać można z powodzeniem w pojedynkę i nawet czerpać z tego przyjemność, tak jestem mocno przekonany, że prawdziwą magię produkcja ta ujawnia w kooperacji z choćby jedną jeszcze osobą. Z czystym sumieniem mogę jednak polecić ten tytuł każdemu entuzjaście gatunku, co więcej – jest to przykład tego, jak „wczesnodostępowe” pozycje powinny wyglądać, ponieważ zupełnie nie czuć, że mamy tu do czynienia z jakimś technologicznym demem, tylko z pełnoprawną grą, której testy QA zostały prawidłowo przeprowadzone przed jej ukazaniem się na Steamie.

O AUTORZE

Człowiek orkiestra: game design, streamy, podcasty, felietony – pełny serwis! Grywa w pozycje ambitne i Marvel’s Avengers.

Paweł Klimesz

Paweł Klimesz

Przed dołączeniem do zespołu współpracowników tvgry.pl, przez kilka lat zajmował się komentowaniem rozgrywek League of Legends dla polskiego oddziału ESL. Występował między innymi podczas ESL Mistrzostw Polski, EU Masters, Mistrzostw Świata czy też IEM Katowice. Z wykształcenia magister inżynier informatyki ze specjalizacją w produkcji gier wideo. Koncentruje się na realizacji transmisji na żywo na kanale tvgry+ oraz okazjonalnie występuje w materiałach redakcyjnych. Do jego ulubionych gatunków gier należą: RPG, RTS, TBS oraz FPS. Na co dzień realizuje się jako narrative designer, obecnie pracując w Bambaa nad niezapowiedzianym jeszcze projektem.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Lubisz gry niezależne (Indie)?

Uwielbiam je, większość tytułów tego typu jest bardzo pomysłowa.
17,4%
Niektóre mają swój urok.
50,8%
Może jedna przypadła mi do gustu.
7%
Nie lubię ich, preferuję wysokobudżetowe produkcje.
11,5%
Nie mam zdania na ich temat.
13,3%
Zobacz inne ankiety
Valheim

Valheim