Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Dark Souls II: Scholar of the First Sin Publicystyka

Publicystyka 12 kwietnia 2015, 12:23

autor: Szymon Liebert

Testujemy grę Dark Souls II: Scholar of the First Sin - stary pies zna nowe sztuczki

Scholar of the First Sin to nowa edycja Dark Souls II, w której From Software nie ograniczyło się do liftingu graficznego. Fani dostają grę, która ponownie ich zaskoczy.

Studio From Software jest na fali i w pierwszej połowie tego roku zaatakowało rynek dwukrotnie. Najpierw otrzymaliśmy przesiąkniętego wiktoriańskim klimatem Bloodborne’a, który swoją drogą okazał się świetny, a teraz wracamy do Dark Souls II w edycji Scholar of the First Sin, zawierającej poprawioną grafikę i pakiet dodatków. Coś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak typowe specjalne wydanie gry, oferujące tylko drobne modyfikacje, tak naprawdę stanowi kolejne wyzwanie, jakie rzuca graczom japoński producent. Próbę, w obliczu której staje tak deweloper, jak i gracze, bo Scholar of the First Sin skierowane jest także do weteranów Dark Souls II. Czy stary pies może nauczyć się nowych sztuczek? Czy z tego powodu warto sięgnąć po tę grę?

Powrót do Dark Souls II po Bloodbornie

Wydanie Dark Souls II: Scholar of the First Sin w tak krótkim czasie po Bloodbornie jest ciekawym doznaniem dla fana serii. U mnie powrót do świata starszej z gier wywołał mały szok, związany z przyzwyczajeniami, jakich nabyłem w skórze tropiciela bestii z wiktoriańskiego świata. W Bloodbornie postać jest szybsza i zwinniejsza, a zasięg ciosu spory. Nie ma też tarcz, za którymi można się ukryć. Przez pierwsze dwie godziny próbowałem grać w Scholar of the First Sin tak samo jak w Bloodborne’a i ginąłem na potęgę, padając nawet w starciach z najłatwiejszymi przeciwnikami. Sprawiło to, że miałem wręcz wrażenie utrudnienia rozgrywki względem podstawowej gry. Szybko jednak „wdrożyłem się” w temat i zacząłem pokonywać lokacje oraz bossów niczym pospieszny turysta – wyłapując określone atrakcje i pędząc dalej. Bloodborne pozostawił we mnie jednak pewien ślad, bo przez 15 godzin gry ani razu nie użyłem tarczy.

Ach, wspomnienia! Zaraz, przecież w Dark Souls II nie graliśmy aż tak dawno.

Inną pozostałością po Bloodbornie jest pamięć o świetnej oprawie wizualnej, nie tylko w przypadku projektu lokacji, ale też wyglądu i animacji przeciwników. Dark Souls II na tle nowszego dzieła studia From Software wygląda po prostu biednie. Nawet mimo faktu, że edycja Scholar of the First Sin zawiera poprawioną grafikę, co widać w poziomie szczegółowości tekstur, większej liczbie efektów specjalnych różnego typu itd. Co z tego, skoro niektóre lokacje są ładne, a inne raczej potworne (tak, myślę o kniei upadłych olbrzymów). Zwykłym liftingiem się tego nie przeskoczy. Jest jednak pewna znacząca zmiana, która przyniosła konkretny efekt – gra działa teraz w 60 klatkach animacji na sekundę. Nawet jeśli nie zawsze utrzymuje ten poziom i traci parę klatek (co na PlayStation 4, gdzie testowaliśmy tytuł, zdarzało się raczej rzadko), wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. Mając w pamięci takie produkcje jak Bayonetta 2, zawsze optuję za większą liczbą klatek, więc uzyskanie tego poziomu w Dark Souls 2 bardzo mnie cieszy.

Edycja Scholar of the First Sin zawiera wszystkie wydane do tej pory dodatki, czyli Crown of the Sunken King, Crown of the Old Iron King i Crown of the Ivory King. Każdy z nich przynosi nowe lokacje, przeciwników i oczywiście bossów. Do tego dorzucono jeszcze jednego nowego oponenta i bossa – tytułowego Scholar of the First Sin, na którego można trafić pod koniec gry.

Wizualnie jest rzeczywiście lepiej, ale niektóre lokacje wciąż wyglądają tak sobie.

Gdzie jest mój pierścień?!

Jedną z pierwszych rzeczy w Scholar of the First Sin, jaką odkryje weteran Dark Souls II, jest to, że From Software nie ograniczyło się do liftingu graficznego i dołączenia do gry trzech wydanych wcześniej dodatków. Nowa edycja została potraktowana jako okazja do przejrzenia lokacji, przedmiotów i umiejscowienia przeciwników. Już we wprowadzeniu trafiamy na niespodziankę – jedno z przejść dostępnych w ramach samouczka jest zablokowane postacią zamienioną w kamień. Kolejne tego typu zaskoczenia spotykają gracza na każdym kroku, bo zmienił się układ wielu oponentów. Podczas wchodzenia na odłamany z posągu miecz przypominający maszt w kniei upadłych olbrzymów drogę powrotną zablokuje nam nie jeden, a czterech oponentów. Udając się do upadłej grzesznicy, musimy pokonać lokalną wersję zręcznego strażnika, zamiast wielkich powolnych pełzaczy. Innymi słowy – co rusz trafiają się drobne zmiany i nowości, sprawiające, że mimo znajomości gry trzeba mieć się na baczności i uważać na każdy kolejny krok. Bardzo fajny pomysł, bo autorzy często grają na wiedzy osoby, która zna lokacje jak własną kieszeń. Kolejny raz From Software bawi się ze swoimi fanami w kotka i myszkę.

Bossowie nie doczekali się wielkich zmian, więc pokonanie ich weteranowi trudności nie sprawi.

Od przetasowania przeciwników i poprzesuwania ich na inne pozycje bardziej urzekły mnie jednak zmiany w samych lokacjach i rozłożeniu istotnych przedmiotów. From Software przerobiło parę miejscówek, a nawet zmodyfikowało sposób, w jaki je odkrywamy. Najlepszym przykładem będzie chyba zaginiona twierdza, do której w tej edycji dostajemy się z zupełnie innej strony. W samym kompleksie można trafić na wiele dziwnych rzeczy: nowy skrót do górnych partii budynku, niedostępny wcześniej balkonik pod mostem prowadzącym do bastionu grzesznicy (na którym atakuje nas nowy najeźdźca – regularnie powracający w tej roli prześladowca) czy chociażby blokadę drogi do lokalnego bossa (wcześniej wystarczył odpowiedni klucz, teraz trzeba też usunąć postać zamienioną w kamień). Eksploracja znanego terenu przynosi więc różne ciekawe odkrycia.

Dobrze spotkać starych znajomych.

Jeszcze zabawniejsze jest poukrywanie kluczowych przedmiotów w innych miejscach. Jeśli wpakujecie się do wieży płomienia Heide po słynny pierścień spętania, ułatwiający grę w postaci pustaka, czeka was mały szok. Nie dość, że pierścienia nie ma na swoim miejscu, czyli przed areną walki ze starym zabójcą smoków, to jeszcze drogi do niego broni… ziejąca ogniem wywerna. Nie szukajcie też klucza do ogniska w lepiance rzezimieszków w zagajniku myśliwych – teraz znajduje się w zupełnie innym miejscu. Niespodzianki, panie i panowie, niespodzianki. Nawet jeśli często są drobne, niewątpliwe ożywiają grę w przypadku osób, które przeszły ją kilkakrotnie. To wielka zaleta tej specjalnej edycji.

Nowe wydanie przynosi wiele zmian w układzie przeciwników i lokacji, czego niestety nie mogą sprawdzić posiadacze podstawowej wersji gry. Ta doczekała się aktualizacji zatytułowanej Scholar of the First Sin, która wprowadza wiele poprawek i świeżych elementów. Nie wszystko jednak udało się przenieść, więc osoby chcące sprawdzić każdą zmianę są zmuszone do ponownego zakupu gry w nowej wersji.

Zmiany w rozstawieniu przeciwników są skierowane głównie do weteranów gry.

Bicie bez opóźnień

Jedną z istotnych poprawek względem wcześniejszej edycji gry jest lepsze funkcjonowanie elementów sieciowych. Dark Souls II jest oczywiście pozycją, którą można skończyć w pojedynkę i niemal w ogóle nie interesować się trybem online. Polecam go jednak wypróbować, bo zarówno pomaganie innym, jak i nękanie ich jako czerwony fantom sprawia sporo frajdy. Szczególnie teraz, kiedy błędy połączenia są naprawdę rzadkością – nie przydarzyły mi się ani razu na kilkadziesiąt wejść. Równie istotne jest to, że sama rozgrywka z innymi ludźmi jest dokładniejsza i w mniejszym stopniu obarczona opóźnieniami. Parę razy wdałem się z kimś w potyczkę i nigdy nie czułem się w żaden sposób oszukany – mniej jest dziwacznych ciosów i przeskoków modeli postaci, po których zastanawiamy się, co się stało. Trudno powiedzieć, czy to wrażenie wynika z większej liczby klatek, czy z faktycznego dopracowania kodu, ale najważniejsze jest to, że różnicę rzeczywiście widać. Teraz też można grać w większych grupach w sieci i jest więcej postaci niezależnych, które da się wezwać na pomoc. Czasami robi się przez to wręcz tłok.

Klucz nie wystarczy, trzeba jeszcze usunąć tego wapniaka.

Z bardziej konkretnych ciekawostek warto wspomnieć o dodaniu pierścienia, który „kradnie” zarobione dusze. Dla laika może brzmieć to absurdalnie, ale wiele osób marzyło o tym rozwiązaniu – chodzi o to, że system łączenia użytkowników w Dark Souls II opiera się na kontrowersyjnym patencie, tzw. „pamięci dusz” (ang. „soul memory”). Gracze nie są kojarzeni na bazie swojego aktualnego poziomu, lecz ogólnej wartości zarobionych dusz. Sprawiało to, że mimo zatrzymania rozwoju herosa, jeśli walczyliśmy i wydawaliśmy zdobyte punkty na inne elementy, cały czas zmieniała się nasza „dostępność” online. Ten specjalny przedmiot, znajdujący się w zaginionej bastylii, pozwala zablokować poziom postaci, ułatwiając granie w sieci na pewnym konkretnym poziomie rozwoju.

Gorące powitanie na wejściu do „doliny żniw”.

Pierścionek stworzony z myślą o fanach PvP to naturalnie nie jedyna nowa rzecz – tych jest kilka i można je znaleźć głównie u postaci niezależnych. Trudno mi na razie powiedzieć, czy wnoszą jakąkolwiek nową jakość do gry PvE bądź PvP, więc tylko odnotowuję, że widziałem nowy zestaw zbroi czy chociażby kosę. Artefakty te sprzedaje postać z zaginionej twierdzy, zamieniona w kamień przy ognisku w celi. Jeśli graliście, na pewno wiecie, o czym mówię.

Pamiętacie walkę z dwoma „żółwikami” na dachu? No cóż, mają nowego kolegę.

Lepiej czy gorzej?

Potraktowanie tej edycji jak kolejnej okazji do poprawienia gry i jednocześnie zaskoczenia fanów jest wręcz budujące. Tym bardziej że w różnych przekazach czytaliśmy, jak to From Software cięło, zmieniało i kroiło Dark Souls II wielokrotnie (ponoć co najmniej raz doczekało się ono poważnej przebudowy w trakcie produkcji). Widzieli to zresztą ludzie, którzy testowali kolejne wersje beta, w których układ przeciwników często był inny. Pojawiają się jednak pewne pytania – na przykład o to, czy zmiany te wyszły tytułowi na dobre. Jak mówiłem, grałem dopiero kilkanaście godzin, więc pokuszę się tylko o wstępną ocenę: tak, zmiany są fajne i z perspektywy fana podstawowej edycji wydają się sensownym łataniem pewnych niedociągnięć. Z jednej strony uzyskujemy dzięki nim efekt świeżości w tej rozłożonej na czynniki pierwszej grze. Z drugiej – modyfikacje często przekładają się na bardziej przekonujące pułapki czy zasadzki. Czasami tylko mam wrażenie, że autorzy poszli na łatwiznę: „Był jeden przeciwnik? To teraz dajmy ich pięciu”. Szkoda też, że nie zmodyfikowano w podobny sposób bossów – ja przynajmniej nie widziałem wartych odnotowania ciekawostek w tym zakresie.

W co-opie można przyzwać tylu nowych NPC i graczy, że aż tłum się robi.

Inną kwestią jest to, jak owe poprawki wpływają na poziom trudności. No cóż, po początkowym „postbloodborne’owym” szoku gra mi się w Dark Souls II lekko i przyjemnie, a większość bossów pada bardzo szybko. Nawet mimo zmian – czyli nowych układów przeciwników, dodatkowych oponentów – ginę niezbyt często. Te nowinki naturalnie potrafią zaskoczyć, ale doświadczenie bierze górę i zwykle udaje mi się wyjść z opałów cało. Z tego też powodu osobom, które zaliczyły już podstawowe Dark Souls II, polecam od razu podkręcenie poziomu trudności poprzez przystąpienie do przymierza w Majuli (słynny kamień na wzgórzu).

Dobrze jest wrócić na stare śmieci.

Naprawdę trudno jest mi za to powiedzieć, jak owe modyfikacje – polegające często na zwiększeniu liczby przeciwników – odbiorą nowicjusze. Scholar of the First Sin serwuje wiele ukłonów w stronę weteranów, co trudno zrównoważyć z oczekiwaniami nowych graczy, ale wierzę, że From Software nie przesadziło. Poza tym to wciąż Dark Souls, a nie pierwszy lepszy samograj – tutaj ma boleć, a po przejściu danej lokacji czy bossa ma się czuć ulgę. I niewątpliwie się ją poczuje, o ile skusimy się na grę, wiedząc, co nas czeka. A czeka sporo niespodzianek, nawet jeśli Dark Souls II mamy już za sobą.

Dark Souls II: Scholar of the First Sin

Dark Souls II: Scholar of the First Sin