Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 16 września 2004, 12:52

autor: Piotr Deja

Shadow Ops: Red Mercury - przedpremierowy test

O ile w innych grach Zombie przeważał nacisk na realizm, tak w „Shadow Ops” zadbano przede wszystkim o widowiskowość oraz iście kinowy klimat. Fabuła gry to historia wzięta rodem z filmów i książek sensacyjnych.

Od redakcji: Shadow Ops: Red Mercury stanowi stosunkowo nieskomplikowaną strzelankę, lecz wydaje się, że niesłusznie nie budzi ona większego zainteresowania graczy. Jej autorzy uwzględnili podczas jej produkcji olbrzymi bagaż doświadczeń wyniesionych z podobnych gier i to daje się odczuć. Podczas tegorocznych targów Game Stars Live w Londynie mieliśmy okazję zagrać w pecetową wersję Shadow Ops i możemy zaświadczyć, że ta gra potrafi zainteresować...

Filmy akcji od lat wzbudzały i wzbudzają wiele emocji wśród miłośników strzelanin, bijatyk, wybuchów, pościgów itp. Nic dziwnego więc, że twórcy gier komputerowych, a szczególnie gier akcji, idą właśnie w tym kierunku – by dostarczyć graczowi tych wrażeń, których doznaje widz wpatrując się w kinowy ekran lub telewizor i objadając się popcornem. Jednym się to udaje, innym nie, pojawiają się gry lepsze i gorsze. Jednakże autorzy nadal próbują, a kolejna taka próba zostanie przedstawiona w czytanej przez was zapowiedzi. Gra nosi tytuł Shadow Ops: Red Mercury, a jej przygotowaniem zajęła się firma Zombie – twórca m.in. znanej serii Spec Ops. Wersja na Xbox’a już się ukazała – teraz Zombie szlifuje pecetową konwersję.

O ile w innych grach Zombie przeważał nacisk na realizm, tak w Shadow Ops zadbano przede wszystkim o widowiskowość oraz iście kinowy klimat. Fabuła gry to historia wzięta rodem z filmów i książek sensacyjnych. Główny bohater – Frank Hayden, posiadający stopień kapitana w jednostce Delta Force, zostaje wynajęty przez CIA w celu wykonania specjalnej misji. Oś fabuły kręci się wokół tytułowej Red Mercury, bardzo niebezpiecznej broni, posiadającej siłę bomby nuklearnej, wielkość walizki i nie powodującej (prócz wybuchu) żadnych efektów ubocznych – chodzi tu przede wszystkim o odpady radioaktywne. I właśnie ta broń dostała się w niepowołane ręce, a na nasze barki znów spada brzemię ratowania świata. Jednak nie sami wyruszymy na misję – do naszej dyspozycji zostanie oddany oddział dysponujący zaawansowaną sztuczną inteligencją, całość przypominać ma to, co widzieliśmy chociażby w Call of Duty. Plansze będą wzbogacone przez różne wydarzenia (ustalone z góry), uruchamiające się po wykonaniu przez gracza odpowiedniej czynności. Wszystko po to, by podnieść napięcie.

Gracz zostaje od razu rzucony na głębokie wody, bez żadnego tutoriala lub treningu. Czeka go dwadzieścia pięć misji podzielonych na pięć epizodów, rozgrywających się w różnym częściach naszego globu. Syria, Kongo, Kazachstan i inne egzotyczne miejsca tylko czekają na to, by je odwiedzić. Cała zabawa przypomina grę w kotka i myszkę – gdy już myślisz, że zaginione narzędze zagłady jest na wyciągnięcie ręki, okazuje się, iż znajduje się ono zupełnie gdzie indziej, a ciebie czeka kolejna wycieczka. Misje są różne – w jednych masz ze sobą cały oddział, w innych jesteś samotnym wilkiem polującym na wrogów, wyposażonym tylko w snajperkę. Maksymalnie można nieść cztery rodzaje broni, każdą z nich możesz też walczyć wręcz. Wykonując zadania wykorzystamy ponad 20 autentycznych broni, w tym karabin M4, granatnik M203, karabin snajperski, pistolet oraz kilka rodzajów granatów. Granaty nie są „osobną” bronią, jak w większości gier – wystarczy wcisnąć odpowiedni hotkey, by bohater opuścił broń, wyrzucił granat i z powrotem podniósł giwerę, gotów eksterminować wrogów.

Na szczególną uwagę zasługuje AI, tak twoich współtowarzyszy jak i komputerowych przeciwników. Nie tylko współdziałają w grupach czy strzelają z ukrycia, potrafią także kopnąć rzucony weń granat lub podnieść go i odrzucić w twoją stronę. Jeśli działają w grupach, to jeden z wrogów może nawet rzucić się w stronę granatu, by ochronić swoich przyjaciół (godne... uwagi poświęcenie). Co ciekawe, AI steruje przeciwnikami coraz lepiej w miarę gry. Zwykli żołdacy czy słabo wytrenowani najemnicy chowają się za pierwszą lepszą zasłonę i na ślepo strzelają w miejsce, gdzie jesteś. Lepiej wyszkolone oddziały używają technik wykurzania i okrążania, znacznie lepiej ze sobą współpracując. Przykładowo, jeśli walczysz z trzema przeciwnikami, to możesz się spodziewać, iż jeden będzie próbował się do ciebie zbliżyć, a pozostała dwójka będzie go osłaniać, strzelając, byś nie wychodził z ukrycia. Komputer ma elastycznie dostosowywać się do otaczającego go terenu – inaczej AI zachowa się w mieście, inaczej w dżungli, a jeszcze inaczej otwartym terenie.

W wersji na Xbox’a był tryb co-operative, w PC go nie będzie. Jednak nie ma się czym przejmować – pozostaje Deathmatch, drużynowy Deathmatch, Capture the Flag i eskortowanie VIP-a (w niego wciela się gracz, który dzierży tylko i wyłącznie pistolet, a reszta drużyny musi go ochraniać przed drużyną przeciwną). Wersja pecetowa będzie zawierała razem trzydzieści map do multiplay’a (tych nie znajdziecie grając na Xbox’ie). Dodany zostanie także jeszcze jeden bonus – podzielenie ciała na strefy trafień. Logiczne – strzał w głowę powinien kończyć się natychmiastowym zejściem z pola bitwy. Niestety, stref tych nie uświadczymy podczas jednoosobowej rozgrywki. Niektóre poziomy do gry wieloosobowej będą na tyle wielkie, że spokojnie pomieszczą nawet i trzydziestu graczy. Choć gra wykorzystuje silnik UT2 2003, wersja PC będzie używała opcji sieciowych wprost z UT2004 – obsługujących m.in. komunikację głosową.

Zombie we wszystkich swoich grach dbało o szczegóły otoczenia. Tak jest i tym razem. Czy zdajecie sobie sprawę, że Atari sfinansowało podróże do poszczególnych krajów (Rosja, Europa, Hawaje, Bośnia, Maroko) by autorzy mogli zebrać odpowiednie tekstury i sample? Shadow Ops: Red Mercury wykorzystuje zmodyfikowany i usprawniony silnik Unreal Tournament 2003. Grafika będzie prezentować się znacznie lepiej niż na XBox’ie, a to za sprawą tekstur wysokiej jakości, mip-mappingu oraz maksymalnej rozdzielczości wynoszącej 1600 na 1200 pikseli. Technologia motion-capture z wykorzystaniem żywych przedstawicieli sił specjalnych oraz użycie modeli fizycznych – Havoc’a (widzieliśmy go np. w Painkillerze) oraz Karmy – zapewni silnie odczuwalny realizm. Dbałość o szczegóły na tym się nie kończy – uniformy mają wyglądać tak jak wyglądają w rzeczywistości, a modele postaci składać się będą z około 1800 polygonów. Dodano nawet specjalną technologię, odpowiedzialną za kołyszące się na wietrze drzewa, motyle, ptaki, huśtające się lampy, skrzynki, liście, kurtyny itp. Takich elementów może być 200-300 i nie powinno spowolnić to akcji. Także specjalne efekty, jak rykoszety czy kręcące się śmigła helikoptera zostały odpowiednio dopracowane.

Shadow Ops: Red Mercury jest jedną z nielicznych gier, w której tak ogromnie przyłożono się do oprawy dźwiękowej. Jeśli masz zestaw głośnikowy Dolby 5.1 Surround i lubisz gry akcji – możesz już zacierać ręce. Wrażenia powinny być niesamowite. Wszechobecny świst kul, okrzyki kolegów z oddziału i przeciwników, wybuchy... Jak w prawdziwej bitwie! Lub przynajmniej jak na filmie akcji. O jakość efektów dźwiękowych zadbała hollywódzka firma Soundeluxe (na ich koncie są tak znane produkcje jak Kill Bill czy Black Hawk Down). Przykładowo – po dźwięku strzału będzie można zorientować się, czy leci on przez korytarz, dziedziniec czy otwartą przestrzeń! Od efektów dźwiękowych muzyka także nie będzie odstawać – o to martwi się orkiestra z Seattle pod przewodnictwem znanego w branży gier komputerowych (i nie tylko) Inona Zurra. Epicka, wojenna, wzniosła czy szybka – w idealny sposób ma akompaniować działaniom gracza. Jak widać, gry komputerowe są tworzone przy coraz większych nakładach środków i pracy. Nawet fabuła gry była pisana przez scenarzystów z Hollywood! Można się z tego tylko cieszyć.

Niestety, z ocen wersji na Xbox’a nie wynika, żeby to był absolutny hit, a „tylko” dobra, solidna gra. Jednakże nie ma co się źle nastawiać – na PC gra się inaczej, monitor stoi bliżej niż telewizor, myszka i klawiatura są wygodniejsze niż pad. Łatwiej jest także o dobry zestaw głośnikowy niż o kino domowe. Jeśli chodzi o FPS’y, to o wiele wygodniej gra się w nie właśnie na komputerach osobistych. Dlatego też, nie zrażając się ocenami gry, czekam z niecierpliwością na pełną wersję Shadow Ops: Red Mercury – pozostało tylko kilka miesięcy do jej premiery.

Piotr „Ziuziek” Deja

Shadow Ops: Red Mercury

Shadow Ops: Red Mercury