Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 25 sierpnia 2009, 13:33

autor: Marek Grochowski

Red Dead Redemption - Pierwsze wrażenia (gamescom 2009)

Rockstar Games pokazało pierwsze fragmenty rozgrywki z Red Dead Redemption. Ta trzecioosobowa gra akcji w przyszłym roku spróbuje pogrzebać Call of Juarez głęboko pod ziemią.

Wyobraź sobie bardzo, ale to bardzo Dziki Zachód, teren jak z klasycznych westernów z Clintem Eastwoodem albo serialowej Bonanzy, którą tata oglądał namiętnie już dla samej czołówki. W spalonym słońcem miejscu dostrzegasz grupkę kowbojów, prowadzących do miasteczka dopiero co schwytanego jeńca. Wśród bohaterów widać postać Johna Marstona, eksprzestępcy o szybkim rewolwerze i szorstkim zaroście, dziś akurat stojącego po właściwej stronie prawa. Trudno wszakże stwierdzić, czy mu się już nie odwidziało, bo eskortuje właśnie dość nietypowego zakładnika – nie byle kogo, samego szeryfa, który niczym wprawdzie nie zawinił, ale już wkrótce może stracić życie, jeśli opchnięcie go opryszkom w zamian za pewną niewiastę nie dojdzie do skutku.

Zanim poznasz dalszy ciąg tej historii, wiedz, że odsłaniamy przed Tobą wydarzenia, które działy się na targach gamescom w Kolonii, gdzie za zamkniętymi drzwiami (po tej właściwej stronie) Rockstar Games pokazało pierwsze fragmenty rozgrywki z Red Dead Redemption. Ta nowa, trzecioosobowa gra akcji w przyszłym roku spróbuje pogrzebać Call of Juarez głęboko pod ziemią – tak, by siedzące na kaktusach sępy nie miały nawet sposobności poznęcać się nad rozłożoną padliną. John Marston, nomen omen główny bohater superprodukcji Rockstara, wydaje się być w pełni sił, by podołać stawianemu zadaniu, a misja z szeryfem i rabusiami to dla niego tylko pretekst, by zademonstrować szybki refleks i wprawne oko.

Goście na dachach zawsze zapominają o jednym – osłonie.

Okazuje się, że skrępowany sznurem stróż prawa to zapłata za Bonnie, przyjaciółkę Johna, którą okoliczni bandyci porwali i postanowili powiesić na werandzie jednego z domów. Negocjacje z kryminalistami szybko kończą się fiaskiem – od słowa do słowa bandyci przechodzą do czynów, a Marston i jego trzej kompani biorą udział w pierwszej, ostrej strzelaninie. Wrogowie czają się na każdym kroku. Jeden próbuje dosięgnąć Johna z dachu drewnianego kościoła, ale szybko udaje się zdjąć delikwenta z pola widzenia. Dalej nasz uzbrojony w strzelbę i rewolwer śmiałek musi stosować taktykę celnego ostrzału i szybkiego chowania się za budynkami oraz głazami (lub jakimkolwiek innym przedmiotem, który jest odpowiednio duży, by stanowić zasłonę). Kucając za elementami otoczenia, kowboj zyskuje więcej czasu na namierzenie oponentów i zregenerowanie poziomu zdrowia. Teraz może bez przeszkód wejść w tryb Dead Eye, czyli opcję zabijania w zwolnionym tempie. Na teren dookoła nakładany jest filtr (sepia), a Marston ma chwilę, by zaznaczyć na ciele przeciwnika sześć miejsc, w które trafi kolejno w sekwencji pocisków. Owszem, identyczna możliwość pojawiła się w CoJ: Więzy Krwi, ale fani westernowych gier pamiętają ją jeszcze z oryginału – Red Dead Revolver, który – choć także wyszedł pod szyldem Rockstara – w żaden sposób nie stanowi prequela Redemption.

Tym niemniej Dead Eye działa świetnie, a widok wroga, który po serii z sześciostrzałowca trzęsie się podziurawiony niczym kukła, tylko zachęca do dalszej rozwałki. Mechanika rozgrywki przypomina przy tym GTA IV, nie jesteśmy bowiem prowadzeni za rączkę, lecz możemy dotrzeć wszędzie, wyczyścić z przeciwników całą lokację, a następnie opuścić ją pierwszym lepszym środkiem lokomocji – o ile nie będzie to wąż albo kojot, których pełno na Dzikim Zachodzie, także w wirtualnym wydaniu.

Jeszcze tylko kilka egzekucji i pora ratować Bonnie, którą w międzyczasie powieszono na belce, wytrącając taboret, na którym stała. Kobieta z pewnością ucieszy się z odsieczy, a Johnowi wzrośnie poziom reputacji. Ludzki szacunek ma w Red Dead Redemption duże znaczenie, bo pozwala przewidzieć, jak zachowają się postacie niezależne po spotkaniu z kowbojem i co NPC powiedzą, jeśli im pomożemy bądź też zignorujemy prośbę o przysługę.

Pewne odcięcie sznura kończy misję, a Marston może spokojnie rozejrzeć się po okolicy. Miasteczko wygląda na wyludnione, tym bardziej, że właśnie zaroiło się w nim od trupów. Przyglądamy się teraz sylwetce naszego śmiałka, który w tradycyjnym, kowbojskim stroju, z przewieszoną przez plecy strzelbą (każdy rodzaj broni widoczny jest na ciele bohatera) szuka teraz wierzchowca, z pomocą którego mógłby odjechać z miejsca wydarzeń. Na radarze pojawia się ikona konia – wystarczy zagwizdać, a rumak odchodzi od wodopoju i zmierza powoli, acz dostojnie w kierunku Johna. Zwierzę wygląda i zachowuje się perfekcyjnie – oprócz rżenia potrafi stawać dęba, a jeśli po dopadnięciu siodła chcemy się przemieścić, pozwala na płynne przechodzenie od stępu do cwału – tak, że tumany kurzu jeszcze długo unoszą się w powietrzu po zetknięciu kopyt z ziemią. Koń to doskonały wariant, jeśli chodzi o transport przez ogromną prerię, która roztacza się wokół pustego miasteczka.

Dziki Zachód w Red Dead Redemption wygląda absolutnie niesamowicie.

Z niewielkiego wzgórza obserwujemy zachód słońca. Tereny w oddali stopniowo pokrywają się cieniem, po niebie przelatuje sęp, a przedstawiciel Rockstara wspomina, że wszystko, co widać na horyzoncie, dostępne jest do zwiedzenia. Czeka nas zatem wędrówka przez Teksas, wzdłuż granicy z Meksykiem oraz przez dzikie, górskie rejony. Ogrom przestrzeni i realistyczne oświetlenie robią kolosalne wrażenie. Widać, że silnik RAGE daje radę niezależnie od tego, czy imituje nowoczesne Liberty City, czy też wprowadza w klimat Dzikiego Zachodu A.D. 1906. W tyle nie pozostaje też ścieżka dźwiękowa, w której oprócz skrzypiec słychać od czasu do czasu szarpnięcia gitarowych strun. Jak w starych, dobrych westernach.

Czas dowiedzieć się, co my tu tak naprawdę robimy. Przeszłość naszego podopiecznego jest niejasna. Dostajemy jedynie wskazówkę, że Marston ma na koncie bardzo dużo grzeszków i by ocalić swoje życie, musiał zawrzeć układ z rządem. Teraz niosąc sztandar sprawiedliwości, działa w grupie kowbojów, których dzisiaj porównalibyśmy do agentów FBI. W realiach Dzikiego Zachodu mało kto kieruje się jednak niezmąconą moralnością. Zamiast opowieści o dzielnych policjantach, czeka nas raczej posępna historia gościa, ścigającego dawnych towarzyszy broni, by samemu nie wylądować za kratkami.

Czy perypetie Johna Marstona okażą się warte wyprawy na Dziki Zachód, sprawdzimy ostatecznie dopiero w przyszłym roku. Już teraz jednak poziom tej produkcji wyraźnie wskazuje, że ekipa Rockstar San Diego szykuje kolejny bardzo mocny tytuł, obok którego posiadacze konsol po prostu nie będą mogli przejść obojętnie. Czekamy z niecierpliwością!

Marek „Vercetti” Grochowski

Red Dead Redemption

Red Dead Redemption