Po jedne z ciekawszych historii ze świata Star Wars należy udać się w nieoczywiste miejsce. SWTOR zapewniało doznania, jakich trudno znaleźć gdzie indziej

Gwiezdne wojny wcale nie muszą być proste i naiwne. Stare gry z tego uniwersum zapewniają sporo mroku, a także wiele dylematów moralnych. Współczesne produkcje mogłyby się od nich uczyć, ale chyba nikt nie oczekiwał, że w tej grupie króluje MMORPG!

Patryk Manelski

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce, gry poświęcone Gwiezdnym wojnom wcale nie wypadały tak naiwnie. Budziły powszechny zachwyt oraz zadowolenie, chociaż nie brakowało w nich błędów czy niedoróbek. Niemniej Moc była z nimi (tak jej jasna, jak i ciemna strona)! Bez obaw jednak, to nie kolejna opowieść o tym, że „kiedyś to było, a teraz to nie ma”. To bardziej przypomnienie, że uniwersum Star Wars stać na naprawdę dużo.

Nie potknijcie się o spoilery!

Uwaga, natura tego tekstu sprawia, że mogą w nim wystąpić elementy powszechnie uznawane za spoilerujące rozgrywkę. Całość skroiłem tak, aby nie zdradzać wydarzeń z głównych kampanii fabularnych, bo w końcu chciałbym Was zachęcić do zagrania w Star Wars: The Old Republic lub ponownego zaliczenia serii Knights of the Old Republic czy Force Unleashed. Napomknąłem jednak o kilku niespodziankach kryjących się w zadaniach pobocznych. Niemniej zapewniam, że nie ujawniłem ich wszystkich, więc nadal będziecie mieli co odkrywać.

Rób. Albo nie rób. Nie ma próbowania

Disney jaki jest, każdy widzi. Trochę eksploruje mniej uczęszczane i mroczniejsze ścieżki Star Warsów, ale nie czyni tego zbyt często – a i w grach potencjał pokazania tej ciemniejszej strony Mocy bywa niewykorzystywany. Cofnijmy się jednak w przeszłość, by zobaczyć, jak to kiedyś wyglądało. Zakładam, że większość z Was zagrała w serię Star Wars: Knights of the Old Republic i dobrze pamięta to RPG. Czy było nieco zbyt naiwne, niczym filmy George’a Lucasa? Może przelukrowane jak najnowsza trylogia? Nie, ponieważ nie brakowało w nim dylematów moralnych, a także całkiem sporej dawki posępnej atmosfery.

TEKST PREMIUM

Treści premium wymagają więcej czasu i wysiłku i mogą powstawać głównie dzięki Waszemu wsparciu jako czytelników GRYOnline.pl. Jeśli chcecie czytać podobnego rodzaju treści, rozważcie kupno abonamentu!

Wykup Abonament Premium GRYOnline.pl

Mnogość możliwości oraz swoboda podejmowania decyzji dotyczyły nie tylko głównej kampanii fabularnej z kilkoma zakończeniami, lecz także zadań pobocznych. Zabawa w łowcę głów na Taris to pozornie proste polowanie na złodziejaszków, chociaż w rzeczywistości decydujemy o tym, kto naszym zdaniem jest dobry, a kto zły. Chyba że nie mamy żadnych skrupułów i wtedy eliminujemy każdego, bo w końcu najważniejsza jest nagroda.

Star Wars: The Old Republic, EA.

Na Korriban z kolei znajdziecie trójkątny pojemnik, którego nie powinniście otwierać. Niemniej gra pozwala to zrobić, ale wtedy musicie się liczyć z niespodziewanymi konsekwencjami. Natomiast podczas zwiedzania Dantooine możecie pobawić się w detektywa, próbując odkryć, kto jest mordercą. Przesłuchiwanie świadków to ciekawe zajęcie, jednak najlepszy moment stanowi wskazanie zabójcy, mając z tyłu głowy, że można popełnić nieodwracalny błąd.

Nie mogę również zapomnieć o Mandalorianinie, który utkwił na moście na księżycu Dxun, oraz o związanych z tym następstwach, jak np. dalsza walka na arenie. Do tego całość uzupełnia cudowny „towarzysz” G0-T0, uwikłany w wydarzenia na Nar Shaddaa. Kto by pomyślał, że droid od planowania infrastruktury może pozbawić kogoś ramienia? Jednak kiedy ktoś przeszkadza mu w knowaniach... Cóż, BioWare zadbało, aby gracze nie nudzili się przy serii KotOR.

#wspominamy – Paweł Musiolik o serii KotOR

Jakkolwiek to nie zabrzmi, Star Warsy nigdy nie były dla mnie marką, po której mogłem się spodziewać poważnych, angażujących historii. Choć oryginalna trylogia miała kilka poważniejszych momentów, w umyśle młodego człowieka zostało to zastąpione dwiema odsłonami nowej trylogii (wiecie, tej z Jar Jarem, nie z Rey). Jako konsolowy gnojek nie miałem dostępu do tych lepszych gier, więc zagrywałem się w Jedi Power Battles i egranizację Mrocznego widma.

Moje podejście do growych Star Warsów zmieniło się, gdy doczekałem się pierwszego peceta i udało mi się wejść w posiadanie Knights of the Old Republic. Nie powiem, że stałem się fanem od pierwszego wejrzenia. Gra była dla mnie dość skomplikowana i zajęło mi trochę czasu, zanim zacząłem ją doceniać. Im bardziej jednak wgryzałem się w historię, tym w większym byłem zachwycie. TEN moment w grze sprawił, że KotOR momentalnie wskoczył do topki gier, które dane mi było przejść. Gdy w dzisiejszych czasach obserwuję średnio udane próby kreacji żeńskiej użytkowniczki Mocy, zerkam na Bastilę Shan, by przypomnieć sobie, że można. Szkoda, że zapowiadany parę lat temu remake prawdopodobnie nie ujrzy światła dziennego, bo byłem ciekawy, jak wypadnie uwspółcześniona wersja tej fantastycznej historii.

Star Wars: The Old Republic, EA.

Jeśli chodzi o dawkę mroku, należy wspomnieć o seriach Jedi Knight oraz The Force Unleashed. To dobre przykłady tego, że ze świata Gwiezdnych wojen da się wycisnąć coś więcej. Chodzi o różnorodne możliwości oraz nieudawanie, że wszystko jest czarno-białe. Taki Kylo Ren moim zdaniem nie umywa się do Starkillera. Jasne, że trudno rywalizować z kimś o takim pseudonimie, kto do tego był uczniem samego Dartha Vadera – niemniej z tego pojedynku dwóch mrocznych, zagubionych charakterów tylko jeden moim zdaniem wyszedłby zwycięsko. Nie obraziłbym się zresztą, gdyby The Force Unleashed doczekało się remake’u w stylu serii Star Wars Jedi pod względem mechaniki.

#wspominamy – Dariusz „DM” Matusiak o grze TIE Fighter

TIE Fighter z 1994 roku był bodajże pierwszą grą w uniwersum Gwiezdnych wojen, która z automatu stawiała nas po mrocznej stronie sił Imperium. Wykonywaliśmy liczne misje dla admirała Thrawna, pilnując pokoju w galaktyce, co wymagało zwalczania zdrajców, piratów i oczywiście szumowin z Rebelii. Cutscenki były nieco bardziej mroczne, Thrawn, Vader i inni przedstawieni jak typowi „złole”, z przesadnymi gestami i cedzeniem słów.

Ale to, że czuliśmy się bohaterem stojącym po tej „złej” stronie, wynikało bardziej z tego, co wpoiła nam filmowa trylogia, w której Imperium jest złe. W grze byliśmy tylko szeregowym pilotem strzelającym do innych statków w kosmosie – bez moralnych dylematów. To wciąż był głównie kosmiczny symulator, w którym fabułę można było jedynie biernie obserwować, a nie wybrać sobie stronę konfliktu zależnie od własnych upodobań, jak to stało się potem możliwe w serii KotOR.

To jest gra, której szukacie

Wspomniane produkcje z uniwersum Gwiezdnych wojen były jedynie przystawką przed daniem głównym – Star Wars: The Old Republic. Mowa o MMORPG BioWare, którego największym grzechem jest... przynależność do gatunku MMORPG. Poważnie, gdyby tytuł ten stworzono do zabawy w pojedynkę, z opcjonalnym trybem kooperacji, myślę, że osiągnąłby większy sukces. Bo kto dzisiaj, ale tak uczciwie pytam, pamięta lub gra w SWTOR jak w grę sieciową?

Jako fanatyk MMORPG dobrze znam ten tytuł i mogę podsumować go następującymi słowami – to najpierw RPG, dopiero potem MMO. Star Wars: The Old Republic, tak jak Final Fantasy XIV, oferuje świetną fabułę z rozmaitymi wątkami, romansami oraz decyzjami, a także zjadliwy system walki oraz możliwość grania z innymi. Obecnie możecie zanurzyć się w tym świecie za darmo i nie wchodzić w interakcje z innymi, jeśli tego nie chcecie. Chętnych do wspólnej zabawy nie zabraknie, ale jest ich zdecydowanie mniej niż przed laty.

Star Wars: The Old Republic, EA.

Dlaczego więc wskakiwać do MMORPG, które obecnie jest ledwie podtrzymywane przy życiu przez wydawcę? Z powodu historii, którą oferuje. Star Wars: The Old Republic to prawdziwa kopalnia nieszablonowych zadań oraz zwariowanych opowieści. Każda klasa postaci oraz stronnictwo ma swoje misje z wyborami, a i planety zapewniają ciekawe kampanie fabularne. A to jedynie ułamek atrakcji, bo prawdziwa Moc tej produkcji kryje się w jej zadaniach pobocznych!

W zasadzie w każdym zakątku czai się jakaś historia. Czasami są to zabawne misje, jak perypetie opętanego Sitha, który tak naprawdę udaje, że się zgubił. Innym razem trzeba uratować kogoś, kto okazuje się zły, i sami musimy podjąć decyzję, co z tym faktem zrobić. Najważniejsze jednak, że to wszystko jest zupełnie opcjonalne i już wykonując same główne zadania, będziecie się naprawdę dobrze bawili.

Star Wars: The Old Republic, EA.

#wspominamy – Tomasz Tokarczyk o grze SWTOR

Choć na przestrzeni lat widać w tym aspekcie zmiany, trzeba przyznać, że granie praworządnym gościem w RPG bywa bardziej satysfakcjonującym i nagradzającym doświadczeniem niż wejście w buty wcielenia zła. Tak jakby deweloperzy chcieli przemycić między wierszami, że warto być w sumie dobrym kolesiem, bo to zwyczajnie procentuje w życiu, w dłuższej perspektywie czasowej.

Trudno znaleźć gry, w których bycie personifikacją chaosu nie jest frustrujące lub, w najlepszym przypadku, nie zmusza do kręcenia się wokół schematu twardego gliny. Bycia nieprzyjemny, brudnym typem, dla którego najważniejszy jest własny interes i odpowiednio nabita kabza, scenariusz zazwyczaj nie przewiduje.

Są jednak wyjątki potwierdzające regułę i w tym przypadku miło wspominam właśnie Star Wars: The Old Republic i granie łowcą nagród. Oczywiście można grać według utartych zasad i kodeksu honorowego, ale nic nie stawało nam na przeszkodzie, gdy chcieliśmy grać draniem, który na pytanie: „Czy byłbyś w stanie zabić noworodka?” odpowiadał: „Wszystko zależy od ceny”. Zabójstwo ojca na oczach dziecka tylko dlatego, że tamten nagle postanowił wyhodować sumienie i wychować pierworodnego w duchu praworządności – to jedynie interesy.

Zostawienie naszego konkurenta, który bruździł nam przez pół kampanii, na pastwę losu, zamkniętego w celi i skazanego na implozję statku (do czego sami w sumie doprowadziliśmy), z miną wyrażającą czyste zaskoczenie, gdy śmiejmy mu się twarz po rzuceniu przez niego honorowej propozycji ostatecznego pojedynku, w którym okaże się, kto jest najszybszą ręką po tej stronie galaktyki – piękna sprawa. Doprowadzanie do najgorszych niegodziwości, wielce ekscentrycznych ruchów i intryg, przy których Gra o tron wysiada, na Księżycu Przemytników Nar Shaddaa? Możesz to robić, jak najbardziej, jeszcze jak!

Daj się więc ponieść cynicznej części swojej osobowości i wejdź w skórę łowcy nagród w The Old Republic, a z całą pewnością nie pożałujesz.

Mam co do tego dobre przeczucia

Mój redakcyjny kolega, Krzysztof Lewandowski, nazywa Star Wars: The Old Republic prawdziwym Dzikim Zachodem i ilekroć rozmowa zejdzie na temat tego tytułu, wysłuchuję całej litanii zachwytów nad grą. Przy czym nigdy nie chodzi o jej aspekty MMO, tylko właśnie o warstwę fabularną (zdecydowanie lepszym MMORPG było Star Wars: Galaxies – #pamiętamy).

#wspominamy – Krzysztof Lewandowski o grze SWTOR

W tej grze dzieją się naprawdę porąbane rzeczy! Wchodzisz w romans ze świeżo upieczoną – z Twojej winy – podstarzałą wdową Sith, żartujesz sobie ze zjadania swoich wrogów – którzy biorą to na poważnie – masz własną niewolnicę, której możesz wydawać rozkazy, a do tego nikt Ci nie zabrania bycia zarówno dobrym Sithem, jak i złym Jedi – w tym drugim przypadku oznacza to skorumpowanie młodocianej uczennicy.

Osobiście zakochałem się w kampanii fabularnej imperialnego agenta. To taka tutejsza mroczna wersja Jamesa Bonda, który ładuje się po łokcie w świat intryg, zdrad, sekretów i najlepiej, by w tym wszystkim wyzbył się skrupułów i umiał bezlitośnie obchodzić z wrogami – byleby wykonać powierzoną misję. W pewnym momencie robimy nawet za podwójnego agenta – i od nas zależy, jak to się skończy – a w historii pojawiają się takie motywy jak kontrola umysłu. Również perypetie przemytnika zdobyły moje uznanie. Chociaż lubię Star Wars Outlaws, nie może się równać z historią przygotowaną dla odpowiednika Hana Solo w SWTOR. Tam serio możemy skakać z dobrej strony na złą i na odwrót – byleby interesy się nam zgadzały. Brakuje mi takich gier w uniwersum Gwiezdnych wojen.

Grając po ciemnej stronie Mocy klasą wojownika, mogłem uratować siostrę swojej towarzyszki, Vette. Wystarczyło zwyczajnie wykupić ją z niewoli lub postawić dodatkowy warunek – fizyczne przyjemności za uwolnienie. Sama Vette była z tego powodu oburzona, ale w końcu w tej fabule byłem złym gościem, więc całość pasowała. Ja z kolei przeżyłem zaskoczenie, że gra dała mi w ogóle taką możliwość.

Star Wars: The Old Republic, EA.

Star Wars: The Old Republic bardzo poważnie podchodzi do kwestii relacji z NPC, oferując opcje romansowania czy zdradzania towarzyszy. Przy czym nie tylko my możemy to robić, lecz także postacie niezależne! „Chłopak mojej dziewczyny” paradował beztrosko w samej bieliźnie po statku, nie spodziewając się, iż natknie się na człowieka, któremu przyprawia rogi.

Jeśli chcecie poczuć się niczym James Bond, zgodnie z tym, co napisał Krzysiek, zagrajcie jako imperialny agent, który niemal co misję zmienia partnera lub partnerkę (ma około 15 opcji do wyboru!). Uważajcie jedynie, aby przypadkiem nie przespać się z kimś z obcej rasy, wtedy bowiem Shara Jenn (Watcher Two) nie będzie chciała mieć więcej z Wami żadnych zbliżeń. Zdrada jej wcale nie przeszkadza, ale jest zadeklarowaną rasistką, co da do zrozumienia w subtelny sposób, nie pozwalając na kontynuację intymnej relacji.

Innym razem na planecie Dromund Kaas zajmowałem się sprawą wysoce podejrzanych, ergonomicznych krzeseł, a wszystko w efekcie dialogu ze zwykłym NPC. To nie pojedynczy przypadek, bo gra skrywa wiele możliwości właśnie w rozmowach oraz dokonywanych w nich wyborach, co przekłada się na sporą nieliniowość nawet najprostszych zadań. Niczym w prawdziwym RPG!

Przykład? Wspomniany już wojownik Sithów to w ogóle inny stan świadomości. W jednej misji, grając tą klasą, można uzmysłowić przeciwnikowi, że najpierw się go zabije, a potem zje. Opowieść o dłubaniu sobie w zębach jego kośćmi okazuje się na tyle skuteczna, że oponent rezygnuje z walki, bo zapłata nie jest warta ryzyka. W ten jakże niekonwencjonalny sposób możemy zastraszyć wroga, chociaż wcale nie musimy tego robić.

Star Wars: The Old Republic, EA.

Właśnie tak umiera wolność. Przy gromkim aplauzie

Te przykłady brzmią zabawnie, niemniej Star Wars: The Old Republic podchodzi do wielu kwestii naprawdę poważnie. Mamy tu na przykład zadanie, w ramach którego musimy upozorować śmierć NPC z rąk rebeliantów, aby pokazać Imperium w lepszym świetle – w konflikcie wojennym etyka nie istnieje. Innym razem na planecie Ord Mantell brałem udział w misji na polu minowym. Żołnierze Rebelii założyli się o to, komu z uchodźców uda się je przebiec cało oraz zdobyć trzy pociski moździerzowe. Brzmi to makabrycznie, a my możemy wziąć udział w tej „zabawie” lub obstawić wyniki, pokazując swoją bezduszność.

W pubie na Taris da się zaś znaleźć parę zajmującą się liczeniem zwłok osób, które zginęły 300 lat temu w wyniku ataku. Teraz wyobraźcie sobie codziennie powtarzane zadanie, polegające właśnie na liczeniu zmarłych, aby ustalić ich ostateczną liczbę. Innym razem jako imperialny agent udawałem droida, testowałem szczepionkę na wirusa (aby sprawdzić jej skuteczność, musiałem dać się ugryźć zmutowanemu rakghoulowi) czy walczyłem z halucynacjami wywołanymi narkotykami. Raz, że te przykłady dowodzą bogactwa doznań, jakie zapewnia SWTOR, a dwa, że pokazują, w jak mrocznych kierunkach potrafi rozwijać się sytuacja w tym pierwotnie baśniowym uniwersum.

Star Wars: The Old Republic, EA.

Nawet klasa żołnierza może się nieco rozerwać na planecie Balmorra, gdzie czeka na nią seria zadań zmieniająca Gwiezdne wojny w Starship Troopers. Nie chcę nikomu popsuć zabawy, dlatego napomknę jedynie o misjach na Tatooine, w ramach których dowiecie się, co takiego odkryło Czerka Corporation (na zachętę wspomnę o cybernetycznych zombie). Na Belsavis z kolei poznacie Dead Masters, czyli legendarnych Sithów, a zadania dla revanity docenią przede wszystkim gracze w Star Wars: Knights of the Old Republic, jeśli są zainteresowani Revanem oraz jego wyznawcami.

Dla fanów ciemnej strony Mocy MMORPG BioWare ma naprawdę poplątaną fabułę w przypadku klasy inkwizytora. Jedno słowo podsumowuje ją najlepiej – zdrada. To również idealne źródło informacji na temat zwyczajów Sithów oraz ich polityki. Z kolei jako łowca nagród uzupełnimy nieco wiedzę o Mandalorianach, a także poczujemy serialowy klimat.

Oczywiście Star Wars: The Old Republic nie samą ciemną stroną stoi! Jako Jedi również można się dobrze bawić. W tym przypadku polecam w szczególności negocjatora Jedi, który pokazuje Zakon z nieco innej strony. O ile grając jako rycerz, poczujecie się jak bohater Marvela, o tyle negocjator zajmuje się dyplomacją oraz negocjacjami (niespodzianka, prawda?), pozwalając nam być niczym Qui-Gon Jin oraz dodając nieco głębi Gwiezdnym wojnom. Przy czym takie kwestie jak dylematy moralne oraz zróżnicowanie samych rycerzy Jedi zostały tu lepiej ujęte niż w serialu Star Wars: Akolita.

Star Wars: The Old Republic, EA.

Niech BioWare będzie z nami

Dla mnie najważniejsze jest to, że Star Wars: The Old Republic nie osłania nas przed dylematami moralnymi. Grając po stronie Imperium, niejednokrotnie zdarzy się nam czynić dobro, zaś nie wszyscy reprezentanci Republiki okażą się krystalicznie czyści. Obie frakcje mają swoje cele i założenia, po które sięgają za wszelką cenę. My z kolei zostajemy wrzuceni w sam środek ich działań, a do tego możemy grać zarówno jako zły Jedi, jak i dobry Sith. W obu przypadkach musicie liczyć się z innymi ścieżkami fabularnymi niż podczas standardowej rozgrywki.

Niestety, jako gra MMORPG Star Wars: The Old Republic wypadło przeciętnie i nie poradziło sobie z konkurencją. Miało rywalizować z World of Warcraft, klonując jego mechaniki, co przyćmiło unikalność tej produkcji, czyli jej warstwę fabularną oraz elementy RPG. W żadnym innym tytule z tego gatunku nie znajdziecie takiej mnogości możliwości poprowadzenia zadań oraz systemu decyzji z konsekwencjami wyborów. Naprawdę szkoda, że nie jest to single player, ale nic nie stoi na przeszkodzie, abyście tak ten projekt potraktowali.

Star Wars: The Old Republic, EA.

Jeśli szukacie zacnej pozycji ze świata Gwiezdnych wojen, ale zależy Wam przede wszystkim na historii, tutaj znajdziecie coś, czego Disney nie oferuje zbyt często. Miałem przy tym nadzieję, że BioWare jeszcze pokaże taką samą Moc przy okazji gry Dragon Age: Veilguard, ale wyszło, jak wyszło – produkcja ta nie przewiduje grania złą postacią ani nawet zaprezentowania ciemniejszej strony swego uniwersum. Trzymam więc kciuki, aby kolejne projekty spod znaku Star Wars sprawniej bawiły się materiałem źródłowym, bo w innym przypadku trzeba będzie sięgać po leciwe już tytuły. Może zatem faktycznie, kiedyś to było, a teraz to już nie ma...?

Podobało się?

0

Patryk Manelski

Autor: Patryk Manelski

Chciał być informatykiem, potem policjantem, a skończyło się na „dziennikarzeniu” na UŚ. Tam odkrył, że można połączyć pasję do grania z pisaniem. Następnie bytował w kilku redakcjach, próbując przekonać wszystkich, że gry MMO są najlepsze na świecie. Tak trafił do działu publicystyki na GOL-u, gdzie niestrudzenie kontynuuje swoją misję – bez większych sukcesów. W przerwach od walenia z axa hoduje cyfrowe pomidory, bawiąc się w wirtualnego farmera. Nie mając własnego ogródka, zadowala się opieką nad drzewkiem bonsai. Kręci go też jazda na rowerze, zaś czytać lubi mangę i fantastykę. A co najważniejsze, pochodzi z Sosnowca, gdzie zresztą mieszka i z czego jest dumny!

Komentarze czytelników

Dodaj komentarz
Forum Inne Gry

GRYOnline.pl:

Facebook GRYOnline.pl Instagram GRYOnline.pl X GRYOnline.pl Discord GRYOnline.pl TikTok GRYOnline.pl Podcast GRYOnline.pl WhatsApp GRYOnline.pl LinkedIn GRYOnline.pl Forum GRYOnline.pl

tvgry.pl:

YouTube tvgry.pl TikTok tvgry.pl Instagram tvgry.pl Discord tvgry.pl Facebook tvgry.pl