Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Metro: Last Light Publicystyka

Publicystyka 30 maja 2012, 12:01

autor: Amadeusz Cyganek

Metro: Last Light - widzieliśmy rosyjską postapokalipsę

Po odkryciu tajemnic moskiewskiego metra pora sprawdzić, jak wygląda sytuacja na zewnątrz – wycieczka ulicami zdewastowanej stolicy Rosji to w Metro: Last Light postapokaliptyczny poradnik przetrwania.

Jedni dopiero zabierają się za budowę drugiej linii metra i marzą, by przejechać się szybkimi wagonikami po nowiutkich torach, inni zaś obmyślają kolejne sposoby na opuszczenie podziemnych tuneli i przeżycie na powierzchni. Realia moskiewskiej postapokalipsy, przedstawione w książce Metro 2033, a następnie w jej udanej adaptacji, spodobały się na tyle, że THQ z marszu zdecydowało się na kontynuowanie komputerowej sagi o śmiałkach, którzy tym razem – zamiast błąkać się po pustych peronach – wolą wyjść na zewnątrz i eksplorować bezpowrotnie zniszczony świat.

W ostatnich miesiącach o Metro: Last Light, tytule tworzonym przez ukraińskie studio 4A Games, słyszeliśmy raczej niewiele, a jeśli już mieliśmy do czynienia ze skromnymi skrawkami informacji, to najczęściej dowiadywaliśmy się o opóźnieniach i problemach związanych z finansowaniem produkcji. Na szczęście kolejka z jedną z flagowych produkcji THQ zdaje się sukcesywnie zmierzać do końcowej stacji, zabierając po drodze wszystkich oczekujących na jej przybycie.

Łyk „świeżego” powietrza

Choć seria Metro pełnymi garściami czerpie z książek Metro 2033 i Metro 2034 autorstwa rosyjskiego pisarza Dmitrija Głuchowskiego (na zdjęciu), fabuła Last Light nie została oparta na tych powieściach. Pisarz brał także mniejszy udział w tworzeniu koncepcji świata w nowym Metrze niż podczas powstawania poprzedniej odsłony serii.

Metro 2033 urzekło wielu przede wszystkim ciężkim i oryginalnym klimatem zamkniętej w mrocznej przestrzeni moskiewskich podziemi małej społeczności, w której z czasem pojawiają się konflikty, a próba zaspokojenia najbardziej podstawowych ludzkich potrzeb popycha mieszkańców tej wyjątkowej enklawy do desperackich czynów. To, co ujrzymy w Last Light, ma stanowić twórcze rozwinięcie pomysłów z poprzedniej części. Przetrwanie w nowych realiach postapokaliptycznej Moskwy wymaga zupełnie nowych środków – autorzy podczas krótkiej prezentacji na każdym kroku próbowali uświadomić zgromadzonym, że wyjście z klaustrofobicznych czeluści metra wcale nie oznacza, iż strach pozostał gdzieś na bocznicy pomiędzy stacją Ochotnyj Rjad a Twerską. Wręcz przeciwnie – dopiero teraz na własnej skórze poczujemy przytłaczającą grozę „Nowego Świata”.

W nowym Metro zdecydowanie większy znaczenie będą mieć elementy charakteryzujące gatunek survival horror. Sekwencje te mają pomóc w zbudowaniu otoczki nieustannego napięcia wokół przygód głównego bohatera, Artema. W trakcie pokazu misji, w której nasz protagonista wraz ze swoim kompanem musi przedostać się przez zdewastowane ulice Moskwy do pobliskiego teatru, mogliśmy zaobserwować sporą liczbę często bardzo pomysłowych sztuczek. Co prawda większość z nich była w pełni oskryptowana, ale i tak robiły naprawdę duże wrażenie. Niejednokrotnie podczas wędrówki po ruinach staniemy oko w oko z rozbrykanymi mutantami w najmniej oczekiwanych momentach: w jednej z takich konfrontacji dosłownie o centymetry minęliśmy olbrzymią watahę czworonożnych poczwar, przebiegającą główną arterią miasta. Kiedy wydawało się, że zagrożenie już minęło i zdecydowaliśmy się wyjść z ukrycia, niespodziewanie natknęliśmy się na zagubioną sztukę, co poskutkowało gorączkową walką w zwarciu, w której jedynym argumentem Artema była jego siła i umiejętność szybkiego wyprowadzania ciosów.

Takich potyczek w trakcie zabawy będzie całe mnóstwo – wielokrotnie po otwarciu drzwi czy też przejściu ciemnym korytarzem zostaniemy zaatakowani przez jakąś bestię, a czas na reakcję okaże się znacznie ograniczony. Nie zabraknie też retrospekcji, które pojawią się po odwiedzeniu kluczowych dla fabuły lokacji. Większość tych sekwencji była naprawdę szalenie dynamiczna i bardzo dobrze zrealizowana pod względem technicznym – szczególne pochwały należą się twórcom za pracę kamery, zwłaszcza podczas starć wręcz.

Metro: Last Light wielokrotnie pozwoli nam zadecydować o charakterze rozgrywki – choć w trakcie zabawy zbierzemy sporą ilość różnorodnej amunicji, większość zaprezentowanej misji odbyła się bez użycia broni. Kluczenie pomiędzy kolejnymi zrujnowanymi budynkami i pozostałościami pojazdów w obliczu ciągłego zagrożenia ze strony przeciwników zdecydowanie pasuje do klimatu tej produkcji – atmosfera nieustającego zaszczucia podsycana dziwnymi wizjami i halucynacjami głównego bohatera to coś, na co z pewnością czekali fani pierwowzoru.

Nie oznacza to jednak, że cała zabawa będzie polegać wyłącznie na przedostawaniu się z punktu A do B – mimo że rozgrywka została poprowadzona całkowicie liniowo, twórcom (przynajmniej w demonstrowanym fragmencie) udało się dobrze wypośrodkować zależności pomiędzy sekwencjami skradankowymi, elementami survival horroru i momentami, w których naszym jedynym sprzymierzeńcem okazuje się załadowany karabin.

Choć w starciach z pojedynczymi mutantami wystarczy sprawnie działający obrzyn czy pistolet maszynowy, wobec natarcia większej grupy krwiożerczych antagonistów musimy uciekać się do bardziej radykalnych rozwiązań. W końcowych minutach misji mogliśmy podziwiać szalenie efektowną obronę bramy prowadzącej do bazy zlokalizowanej w teatrze. Na ekranie działo się naprawdę sporo – w ruch poszły miotacze ognia, szybkostrzelne działka i mały karabin przeciwpancerny, zaś w eksterminacji wrogów wydatnie pomagała reszta składu oczekującego na przybycie Artema. Uwagę zwracała efektowna gra świateł i cieni w obliczu wszechobecnych eksplozji rozbłyskujących w panującym półmroku – ta dynamiczna scena wymiany ognia została naprawdę dobrze zrealizowana.

Oczy cieszyły również drobne detale budujące klimat całości – maska przeciwgazowa głównego bohatera często bywała zachlapana krwią, np. po nieuważnym wdepnięciu w trupa, bądź śluzem pozostałym po zabitym pająku. Problemy ze zniekształconym w wyniku takich zdarzeń obrazem niweluje szybkie przetarcie gogli ręką – takich smaczków, jak obiecują twórcy, znajdziemy w grze całe mnóstwo, choć na razie nie pokazano ich zbyt wiele.

Ulice po rewitalizacji

Delikatnie zaskoczył mnie nierówny poziom oprawy graficznej nowego Metra. Poprzednia odsłona była szeroko chwalona właśnie za świetne wizualia, tymczasem w pokazywanym fragmencie rozgrywki straszyły niekiedy rozmazane tekstury pokrywające ulice i ruiny budynków – w tym aspekcie ekipę studia 4A Games czeka jeszcze trochę pracy. Sytuacja uległa poprawie przy przejściu do zamkniętych pomieszczeń – gra prezentowała się wówczas zdecydowanie bardziej efektownie. Nie sposób natomiast przyczepić się do animacji zarówno głównego bohatera, jak i przeciwników, która – szczególnie podczas walki – spisywała się rewelacyjnie.

Metro: Last Light jawi się nie tylko jako idealna propozycja dla fanów poprzedniej części serii, ale także tytuł oferujący sporo ciekawej i zróżnicowanej rozgrywki osadzonej w nietypowych realiach. Grze tworzonej przez ekipę zza naszej wschodniej granicy nie sposób odmówić wyjątkowego klimatu – widać, że twórcy robią dobry użytek z uniwersum wykreowanego przez Dmitrija Głuchowskiego. Elementy survival horroru zdecydowanie działają na korzyść rozgrywki – szybkie, dynamiczne sekwencje wzmagają uczucie ciągłego strachu, zmuszając do podejmowania nagłych decyzji i zmian strategii walki. Jeśli twórcom uda się odpowiednio zbalansować nasze poczynania w ukryciu i starcia bezpośrednie, jak również zadbać o czysto techniczną stronę produkcji, to nowe Metro powinno w pełni zadowolić maniaków postapokaliptycznych klimatów.

Metro: Last Light

Metro: Last Light