Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 4 sierpnia 2003, 12:21

autor: Borys Zajączkowski

Lionheart: Legacy of the Crusader - zapowiedź

Lionheart to gra z gatunku cRPG wzorowana na kultowej serii Fallout, powstała przy współpracy firmy Black Isle Studio (twórcy takich hitów jak: Fallout, Icewind Dale, Baldur’s Gate II) oraz Reflexive Entertainment (Zax , Star Trek Away Team)

„Nikt się nie spodziewa hiszpańskiej inkwizycji!!!” – jak lubił mawiać John Cleese znajdując się zawsze we właściwym miejscu o właściwym czasie. Tak wyedukowani, przez kilkadziesiąt już lat zwykliśmy się spodziewać hiszpańskiej inkwizycji i umawiając się z dziewczyną na randkę, i pożyczając samochód ojca pod jego nieobecność. Zwykliśmy się jednak spodziewać, że hiszpańska inkwizycja nałoży na nas szlaban, wstrzyma kieszonkowe lub ewentualnie odwiezie na izbę wytrzeźwień – gdyby przyszło nam do głowy, iż zamiast powyższego hiszpańska inkwizycja może nas na miejscu spalić fireballem, wówczas moglibyśmy się jej obawiać znacznie bardziej. Nikt się bowiem nie spodziewał, żeby hiszpańska inkwizycja miotała z rękawa fireballami. I to po to, by ocalić świat przed zalewem magicznych stworzeń. I to w XVI wieku.

Tymczasem XXI wiek ma się dobrze i sam sobie już pampersy zmienia, a alternatywne wersje historii zdają się być w modzie. Zresztą cóż może być piękniejszego nad wyobrażenie, co by było gdyby...? Niezależnie od tego, że od dziecka wmawiają nam rodzice, że gdyby ciocia miała wąsy, to by była wujkiem, na bazie takich wyobrażeń powstały najpiękniejsze dzieła literatury (np.: gdyby tak bandzie idiotów przeświadczonych o swojej wielkości objawił się diabeł? – „Mistrz i Małgorzata”) oraz całe mrowie lepszych lub gorszych opowiastek fantasy. Te ostatnie stanowią oczywiście próbę odpowiedzi na pytanie, co by było, gdyby w rzeczywistości średniowiecznej żyły smoki, kapłani umieli nie tylko czytać, ale i czarować, a najpiękniejsze księżniczki umierały w dziewictwie. Myślę, że w chwili obecnej mało który nastolatek zdaje sobie sprawę z tego, że smoków jako takich nigdy nie było. W końcu... kto wie, może były? :-) Tymczasem autorzy „Lwiego Serca” zdecydowali się zadać pytanie ciut inne. Smoki smokami, ale co by było, gdyby te smoki nie żyły w okolicach Wrót Baldura czy innego Isengardu, ale zwyczajniej: w ruinach Barcelony? Aby jednak w XVI wieku magiczne robactwo mogło się już na dobre w Europie rozplenić i zadomowić, należy dać mu trochę swobody. Powiedzmy... od czasu panowania króla Ryszarda „Lwie Serce” i trzeciej krucjaty. Gdyby bowiem wówczas doszło do nieszczęśliwego rozwarcia się szczeliny pomiędzy światem naszym, a ciut innym i bardzo magicznym, wówczas skutki takiego wypadku mogłyby być naprawdę... grywalne. Tak grywalne, że „Lionheart” z początku nosił tytuł roboczy „Fallout Fantasy”.

Do rozwarcia szczeliny doszło w wyniku nagromadzenia zbyt dużej ilości świętych tudzież w inny sposób magicznych artefaktów. Miały one służyć ostatecznemu pokonaniu Muzułmanów, a tymczasem stało się coś nieprzewidzianego. Obca rzeczywistość zyskała łączność z naszym światem i mogły zeń przeniknąć magiczne moce, istoty duchowe i inne cuda-wianki, jakich pogrążeni w wiekach średnich ludzie na oczy nie widzieli. Połączenie światów było drożne zaledwie przez chwilę, lecz wystarczyła ona po temu, by trwale odmienić bieg ludzkiej historii. Zdarzenie to nazwane zostało Disjunction, czyli coś na kształt Rozłączenia lub, zważywszy naturę zjawiska, Rozwarcia... :-/ Obce byty szukając dla siebie miejsca w naszym świecie, znalazły je w ciałach ludzi oraz zwierząt, trwale i dziedzicznie je odmieniając. Dzięki temu poszczególne rasy homo sapiens zaczęły się różnić między sobą znacznie bardziej niż Pigmej od Skandynawa. Ludzie czystej krwi pozostali faktycznymi panami swojego świata, lecz obok nich pojawili się Demokin, w których żyłach płynie trochę demonicznej krwi, lecz mogą oni wciąż bez większych problemów kontaktować się z ludźmi o czystej krwi. Kolejną rasą, którą Rozłączenie odmieniło znacznie bardziej, są podobni bestiom Feralkin – silni i dobrzy wojownicy, nieco przyciężcy umysłowo (czytaj: ogry). Rolę elfów w świecie „Lionhearta” przyjęli na siebie Sylvant – istoty ze wszech miar magiczne i doskonale się tą magią posługujące. Wszechobecnemu pomieszaniu z poplątaniem stara się zaradzić hiszpańska inkwizycja, która nie ściga już heretyków, lecz smoki i magów.

W uniwersum komputerowych gier fabularnych trudno o lepszą rekomendację ponad nawiązanie do „Fallouta”. Z podlizywaniem się świętości należy jednak uważać. Dość wspomnieć przypadek „Brotherhood of Steel”, która miała z „Fallouta” system rozwoju postaci, konstrukcję świata oraz wspólną historię, a do tego sama w sobie dobrą drużynową grą taktyczną była, a jednak posypały się na nią gromy z wszystkich stron głównie dlatego, że nie była ona stricte trzecią częścią tego kultowego erpega. Autorzy „Lwiego Serca”, zespół Reflexive Entertainment, niestety zdają się znajdować na najlepszej drodze do tego, by popełnić dokładnie ten sam błąd.

„Lwie Serce” korzysta bowiem z systemu rozwoju postaci stworzonego specjalnie na potrzeby „Fallouta” – Special – systemu, któremu kultowy erpeg zawdzięczał gro swojej grywalności. Oczywiście cofnięcie akcji o pół tysiąclecia wstecz i uwzględnienie magii wymagało poczynienia pewnych poprawek, lecz znalazłszy się na ekranach konstrukcji postaci, czujemy się jak w domu. Postać opisuje jej: siła, percepcja, wytrzymałość, charyzma, inteligencja, zręczność oraz... szczęście, które przekładają się na ilość punktów ruchu, jej udźwig, zdrowie etc. oraz zdolności, których siłą rzeczy w „Falloucie” nie było, bo i być nie mogło jak np. zasób many. Dodatkowe zdolności, mocno zależne od wybranej rasy, pozwalają graczowi maksymalnie dopasować postać do oczekiwań, a punkty doświadczenia zdobywane w grze, przekładające się ma kolejne poziomy pozwalają coraz to bardziej rozbudowywać arsenał specjalnych umiejętności gracza. Na tym etapie „Lionheart” jak najbardziej na miano „Fallout Fantasy” zasługuje. Niestety reszta przecieków tudzież samo demo gry wskazuje nieuchronnie na to, że na tym koniec podobieństw.

Prerenderowana, skądinąd niebrzydka grafika izometryczna przywodzi na myśl bardziej „Wrota Baldura” niźli „Fallouta” i nie zmienia tego wrażenia fakt, że wszystko rozgrywa się w posępnych odcieniach brązu... (negatywy ORWO wiecznie żywe). Całość sprawia wprawdzie miłe wrażenie dla oka, lecz rusza się dziwacznie mozolnie – scrollowanie ekranu przebiega wolniej niż przeciwnicy się poruszają. Rozmowy z postaciami neutralnymi wiele do biegu akcji nie wnoszą i całość zdaje się mieć formę prostej nawalanki. Interfejs gracza, ładnie wizualnie zaprojektowany jest, na demowym etapie rozwoju przynajmniej, paskudnie nieintuicyjny i jego okienka najzwyczajniej przeszkadzają na ekranie. Sytuację ratują skróty klawiszowe. Największym jednak występkiem przeciwko legendzie „Fallouta” jawi się walka w czasie rzeczywistym bez możliwości przełączenia jej w tryb turowy. Czasy wprawdzie są jak najbardziej proerteesowe, :-) lecz brak aktywnej pauzy, czyli takiej, która pozwala na wydawanie rozkazów, trąci już niedbalstwem autorów, a co gorsza praktycznie uniemożliwia walkę z odległości i... posługiwanie się czarami dystansowymi.

Całość zresztą sprawia wrażenie dość chaotycznej i nie do końca przemyślanej. Bogactwo opcji konstrukcyjnych postaci zdaje się mieć niewielki wpływ na faktyczne możliwości inerakcji ze światem. Potwory pojawiają się deus ex machina i nie bardzo wiadomo, czemu tak odmienne gatunki współżyją w zgodzie. Nie wiadomo również, czemu preferują atakowanie postaci gracza, gdy po okolicy szwenda się całkiem sporo bezbronnych ofiar. Tym samym zachodzi podejrzenie, że rozgrywka w „Lionhearcie” znacznie bliższa będzie temu, co znamy z „Diablo”, a nie ze znajdującego się na drugim ramieniu wagi „Fallouta”. Autorzy gry zapowiadają, że finalny produkt, choć „nastawiony na akcję” będzie przebogaty fabularnie. Mamią obietnicami aluzyjności stworzonej przez nich alternatywnej historii, spotkaniami z postaciami jak najbardziej historycznymi, lecz zmuszonymi do odnalezienia się w skrajnie odmiennej sytuacji. Jeśli w istocie nie są to puste słowa, to „Lwie Serce” ma szansę nie stać się li tylko nudnym hack’n’slashem – klimat kiełkuje w nim bowiem wcale miły. Aby jednak tak się stało, musi się okazać, że „Lwie Serce” rozgrywa się w historii alternatywnej dlatego, że jego autorzy doskonale Średniowiecze poznali i kochają się w aluzjach, a nie dlatego, że nie znają historii innej niż ich własna.

Shuck

Lionheart: Legacy of the Crusader

Lionheart: Legacy of the Crusader