Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 28 lutego 2011, 15:57

autor: Marcin Serkies

Hunted: The Demon's Forge - już graliśmy!

Para bohaterów Hunted: The Demon's Forge prezentuje się niczym najlepsze duety z filmu i literatury. Sama gra również całkiem dobrze wpasowuje się w kanon fantasy. Mieliśmy okazję sprawdzić, jak nowa produkcja Splash Damage sprawuje się w akcji.

Gier akcji osadzonych w klasycznych realiach fantasy nie ma zbyt wiele. Z tym większą niecierpliwością czekam na Hunted: The Demon’s Forge, nad którym pracuje studio inXile Entertainment, założone przez Briana Fargo. W ostatnich dniach miałem okazję uczestniczyć w pokazie, podczas którego zagrałem w dwa poziomy z pełnej wersji. Pierwszy był wprowadzeniem, więc zawierał kilka wskazówek, jak grać. Drugi testowałem z innym użytkownikiem i tak naprawdę dopiero on pokazał siłę tej produkcji.

Scenariusz do gry nie został oparty na żadnej znanej książce czy filmie, nie umieszczono go też w żadnym ze znanych światów fantasy. Twórcy zaprojektowali całą historię od początku do końca sami. Jak prezentuje się ona w pełnej wersji gry, nie mam zielonego pojęcia, wiem w zasadzie tylko, jak się zaczyna. A zaczyna się z przytupem. Intro zabiera nas do mrocznych podziemi, w których czegoś szukamy. Czy wreszcie znajdujemy, trudno powiedzieć – pewne jest to, że na końcu labiryntu czeka na nas paskudny potwór, który... budzi ze snu jednego z bohaterów, Caddoca. Podobne majaki zdarzają mu się ostatnio coraz częściej. Jego partnerka, elf o imieniu E’lara, podśmiewa się z owych przywidzeń, wytyka kompanowi zauroczenie jawiącą się mu w nich kobietą i drwi z niego, jak tylko może.

Okazuje się jednak, że sen po części jest proroczy. Wykonując zadanie dla tajemniczego klienta, prowadzona przez nas para bohaterów trafia do miejsca, które Caddoc pamięta ze swojej nocnej fantazji, a dalej wiadomo, co się dzieje. Pojawia się tajemnicza kobieta – prawdopodobnie demon – są podziemia i potwór na ich końcu. Nie chcę wnikać w szczegóły scenariusza, ale nic się chyba nie stanie, jeśli zdradzę, że cała historia zawiązuje się w momencie, w którym Seraphin (wspomniana demonica) prosi parę śmiałków o pewną małą przysługę.

Para głównych bohaterów dobrze razem wygląda.

Wszystko to wydarzyło się w czasie, gdy grałem sam. Hunted: Demon’s Forge demonstruje wtedy sterowanie, uczy bić, strzelać, wykorzystywać napoje lecznicze (co ciekawe, możemy mieć przy sobie tylko jeden) oraz używać duchowego przewodnika, czyli podpowiedzi, w którą stronę mamy teraz iść. Sterowanie nie jest trudne, po kilku minutach postaciami kieruje się naturalnie i robimy wszystko, co chcemy, bez zastanawiania się.

Grając sami, kontrolujemy jednego z bohaterów, Caddoka – typowym mięśniakiem, z ogromnym mieczem jako bronią główną i malutką kuszą używaną jako broń zapasowa. Drugą grywalną postacią jest E’lara, elfica o mentalności kendera ze świata Dragonlance. Jak na elfa przystało, uzbrojona jest w łuk, którego używa nie gorzej od tolkienowskiego Legolasa. Jej bronią uzupełniającą są dwa krótkie miecze. Ów podział na broń główną i dodatkową jest o tyle istotny, że rozwijając postać, możemy poprawić jej umiejętność władania orężem – a raczej dodać mu magiczne właściwości. Jednak każdej postaci doskonalimy tylko jej broń główną, scyzoryki E’lary czy mała kusza Caddoca pozostają na tym samym poziomie przez całą rozgrywkę. Wracając jeszcze do zabawy solo, nie możemy zmienić bohatera kiedy chcemy – trzeba najpierw odnaleźć specjalny obelisk, jeden z wielu rozmieszczonych w świecie gry. Często jest to niezbędne, aby rozwinąć akcję. Caddoc potrafi bowiem przesuwać ciężkie obiekty (albo rozwalać słabsze ściany), a E’lara otwiera wiele przejść, zapalając pochodnie.

Oczywiście, w trybie dla dwóch graczy każdy prowadzi jednego bohatera. Jeśli powstanie spór, kto ma grać facetem, kto kobietą, można programowi pozwolić wylosować przydział. Co ciekawe, bawiąc się z innymi osobami i zmieniając postać za pomocą obelisku, nie otrzymamy Caddoca czy E’lary kolegi (lub koleżanki) – zawsze będziemy grali jednym z rozwiniętych przez siebie bohaterów.

Filmik wprowadzający do etapu, który rozegraliśmy w trybie kooperacji, to klasyczne fantasy. Władca atakowanego miasta ukrywający się w pełnym złota skarbcu wysyła nas na misję (z której nikt wcześniej, rzecz jasna, nie wrócił) i do tego targuje się mocno w kwestii ceny. Wystarczyłoby starszego pana poczęstować żelazem i wszystkie skarby nasze. Ale gdzie przygoda? W końcu to, że jesteśmy najemnikami nie znaczy, że mamy być źli.

Zgadzamy się więc na wytargowaną cenę i ruszamy w labirynt korytarzy. Hunted w bardzo fajny sposób łączy dwa klasyczne elementy. Pierwszy, akcja, jest naprawdę intensywny. Walcząc z większą liczbą przeciwników, trzeba współpracować – Caddoc blokuje uderzenia i przyjmuje na siebie ciężar natarcia, a E’lara krąży wokół, szyjąc z łuku jak szalona. Do tego często pojawia się konieczność zmiany celu, zabicia kogoś innego czy osłonięcia towarzysza z drugiej strony. Jest ciekawie, a komunikacja głosowa okazuje się wręcz niezbędna, by móc korzystać z gry w pełni. Walka wymaga odrobiny taktyki i małpiej zręczności. Współpraca, jak wspominałem, jest konieczna, szczególnie że – gdy bohater prowadzony przez któregoś z graczy padnie – tylko druga postać może go uzdrowić. Kolejną ważną kwestią są elementy... przygodowo-logiczne. Zwiedzany poziom zawierał sporo miejsc, w których trzeba było pogłówkować. Może nie jakoś okrutnie, ale pomyślunek się przydaje. Zagadki są klasyczne: strzel w coś, zapal znicz, a odemkniesz wrota, w labiryncie korytarzy poszukaj run, jednak – by znaleźć wszystkie – bacz na ukryte przejścia. Gdy się to uda, otworzysz dodatkowe drzwi, a tego, na co trafisz za nimi, na pewno nie będziesz żałował. Słowem, żadnych zbędnych udziwnień i wcale nie przeszkadza to w dobrej zabawie.

Caddoc wie, że za plecami ma solidne wsparcie.

W grze zastosowano kilka rozwiązań ewidentnie ją uatrakcyjniających. Pierwszym jest system osłon, który bardzo przydaje się podczas pojedynków strzeleckich. Najlepszą opcją wtedy jest schowanie się za czymś i spokojny ostrzał zwrotny. Dobre ustawienie się pomaga drugiej postaci zajść przeciwników z boku lub od tyłu. Dalej – broń, której używamy, można zmieniać. Porozstawiane na mapach stojaki pozwalają wymienić oręż, każda sztuka opisana jest kilkoma cechami, co umożliwia wybór najbardziej nam pasującej. Oczywiście najlepsza broń jest magiczna, a tej też nie brak – zazwyczaj obok klasycznych obrażeń zadajemy również te magiczne. Podczas rozgrywki mój współtowarzysz znalazł miecz na moment zamrażający przeciwników, tak więc nie tłukł ich do skutku, tylko unieruchamiał, a ja z łuku spokojnie trafiałem w zastopowane cele. Ostatnim ważnym elementem Hunted jest doskonalenie umiejętności postaci. Za gromadzone kryształy możemy rozwijać dwa drzewka. Jedno jest takie samo dla obu bohaterów – dotyczy magii. Mamy tu kule ognia, pioruny i tym podobne narzędzia, czyniące krzywdę przeciwnikom. Drugie drzewko jest osobne dla Caddoca i E’lary i dotyczy rozwoju głównej broni. Wybór jest dość spory, więc każdy znajdzie coś dla siebie.

Jako ciekawostkę mogę dodać, że przeszliśmy dużą część etapu, nie korzystając ze specjalnych zdolności uzyskiwanych dzięki rozwojowi postaci. Przedstawiciele inXile, którzy nam towarzyszyli, sugerowali rozpoczęcie poziomu od nowa i wzięcie umiejętności, bo bez nich się podobno „nie da”. Dało się – nie było wprawdzie łatwo, ale za to ciekawie. Wywołało to niemałe poruszenie i wcale się nie zdziwię, jeśli stopień trudności zostanie nieco podniesiony, tak żeby jednak trzeba było korzystać z magii. Na razie dostępne są cztery poziomy. Ja grałem na „gamerze” i zabawa była dość, ale nie przesadnie, trudna – nie pozwalała się nudzić, jednocześnie nie trzymając mnie zbyt długo w jednym miejscu. Jak wyglądają dwa wyższe, nie wiem, ale ten niższy musi być naprawdę łatwy.

Zapowiada się więc całkiem fajna gra dla miłośników klasycznego fantasy. Dodatkowym jej atutem może być Lucy Lawless – Xena, wojownicza księżniczka, która podkłada głos Seraphin. Tryb kooperacji, z którego (co ostatnio modne) możemy w dowolnej chwili wyjść, pokazuje pełny potencjał Hunted. Rozgrywka solo, chociaż sprawia radochę, nie jest już tak interesująca. Ciekawe tylko, co zrobią autorzy, żeby nie tyle się chciało, co opłacało, grać w Hunted po raz kolejny i kolejny. Na tę chwilę jakoś takiej zachęty nie czuję.

Marcin „yasiu” Serkies

Hunted: Kuźnia Demona

Hunted: Kuźnia Demona