Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 16 września 2005, 12:09

autor: Łukasz Malik

Gun - pierwsze spojrzenie

GUN jest niezwykle filmowy i zrealizowany z dużym rozmachem. Klimat skorumpowanego, przesiąkniętego złem i zdradą Dzikiego Zachodu wprost wycieka z ekranu.

Okres świetności westernów mamy już za sobą, niezapomniane filmy z Johnem Waynem, Kirkiem Douglasem i Clintem Eastwoodem miały swoje 5 minut i na stałe zapisały się już na kartach historii kinematografii, choć niewykluczone, że pojawi się jakieś objawienie sezonu, które przywróci westerny na szczyty list przebojów. Wszak od czasu Tańczącego z Wilkami nie pojawił się żaden wielki przebój, zniechęcając producentów do inwestowania w ten gatunek. Branża gier komputerowych zdawała się podążać tymi samymi torami, od pojawienia się Desperados, raczeni byliśmy tylko kiepskimi strzelankami i kilkoma RTS-ami. O dziwo w ciągu najbliższego roku będziemy mieli do czynienia z małym wysypem gier osadzonych w realiach Dzikiego Zachodu. Powstający we wrocławskim Techlandzie Call of Juarez, z pierwotnie niskobudżetowego Lawamana przerodził się w jedną z ważniejszych i lepiej finansowanych pozycji polskiego studia. Na horyzoncie pojawił się Lawmaker, od jakiegoś czasu trwają prace nad Desperados 2, a kilka dni temu zapowiedziano trzy gry oparte na westernach z Clintem Eastwoodem. Ale tak naprawdę oliwy do ognia dolał koncern Activision zapowiadając GUN-a, którego w dużym uproszczeniu można nazwać GTA w realiach dzikiego zachodu.

GUN z pewnością nie jest najważniejszą grą w planie wydawniczym Activision na IV kwartał bieżącego roku, ale już na pierwszy rzut oka widać dużą ilość pieniędzy w nią zainwestowanych. Zgodnie z obecnymi trendami, GUN jest niezwykle filmowy i zrealizowany z dużym rozmachem. Klimat skorumpowanego, przesiąkniętego złem i zdradą Dzikiego Zachodu wprost wycieka z ekranu. Taka produkcja nie mogła obyć się bez nazwisk związanych z przemysłem filmowym, w stworzenie scenariusza zaangażowano Randala Johnsona, czyli współautora skryptu Maski Zorro. W roli głównego bohatera usłyszymy Thomasa Jane’a (Punisher), w jego ojca wcieli się Kris Kristofferson (trylogia Blade, a ostatnio Obłęd). Główny czarny charakter przemówi mrożącym krew w żyłach głosem Lance’a Henriksena (Obcy, Millenium, ostatnio Hellraiser: Hellworld), a pastorowi głosu użyczy Brad Dourif (Grima z Dwóch Wież i Powrotu Króla).

Ale tak naprawdę nawet Al Pacino nie uratuje słabej gry (nie, żebym miał coś do nadchodzącego Scarface’a) więc do powyższych nazwisk, które zapewne będą nie raz wykorzystywane w kampanii promocyjnej GUN-a, podchodziłbym w kategorii miłego dodatku, a nie głównej atrakcji. Choć nie ukrywam, obsadę dobrano świetnie, dobrze zarysowane i zagrane charaktery stanowią jedną z większych zalet tej gry. Na szczęście GUN ma do zaoferowania graczowi dużo więcej.

Naszego bohatera, Coltona White’a, spotykamy na polowaniu z jego ojcem Nedem. Sielankowy nastrój nie zwiastuje nic złego, jedyne obawy może mieć jeleń na rykowisku... ehmm bizon, który nie miał tyle szczęścia, aby wystąpić w dalszej części gry. Podobnie ma się sprawa z naszym ojczulkiem. Podczas strzelaniny na statku parowym płynącym po Missisipi, zostaje ciężko ranny i ofiaruje swojemu synowi pewien tajemniczy medalion mówiąc, że tak naprawdę nie jest naszym ojcem i musimy się udać do pewnej pani lekkich obyczajów. Ciągnięci żądzą zemsty i chęcią poznania prawdy udajemy się do domu uciech i oczywiście spotykamy tam jedyną osobę, która być może udzieli odpowiedzi na część pytań, które rodzą się w głowie Coltona. To tak naprawdę sam początek gry, przerywniki filmowe płynnie przechodzą we właściwą grę, nie pozwalając nam się nudzić, bierzemy więc udział w strzelaninie na statku, a dobierającemu się do naszej „informatorki” bandziorowi pokazujemy ile wart jest Colt w rękach Coltona.

Przebieg gry ma być nieliniowy, do wykonania jest 20 misji głównych oraz taka sama ilość misji pobocznych. Porównania do serii GTA są nieuchronne, ponoć możemy robić, co nam się żywnie podoba, chcesz być szeryfem? Nie ma problemu. Może łowcą głów albo listonoszem? Wybór należy do gracza. Pytanie: czym byłaby seria GTA bez pojazdów? Tym, czym dziki zachód bez koni. Gracz w każdej chwili może dosiąść swojego wierzchowca i przemierzać gigantyczne tereny, ale główną atrakcje stanowią niesamowicie dynamiczne i efektowne strzelaniny. Wymiana ognia na galopujących koniach nie należy do najtrudniejszych, gdyż autorzy stawiają na dobrą zabawę, a nie na realizm. Przekonał mnie o tym koń skaczący bez problemów z kilkunastometrowych skał bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Wyglądało to nieco komicznie, zresztą sala w tym momencie wybuchła śmiechem, więc może ta drobna niedogodność zmieniająca konie w pegazy zostanie usunięta w finalnej wersji.

Niestety pokaz był zdecydowanie za krótki jak na tak rozbudowany produkt – prócz początku gry, pojedynku na koniach, pokazano nam kilka charakterystycznych dla westernów strzelanin w saloonie i jego okolicach. Do dyspozycji gracza oddano tryby zwolnionego czasu i precyzyjnego celowania. Efektem tego są starcia, które na długo zapadają w pamięć. Rzucamy zapalony dynamit w grupę atakujących nas opryszków, siła wybuchu odrzuca ich ciała na znaczne odległości, a my włączamy precyzyjne celowanie i możemy nawet strzelić w kapelusz, który przy wybuchu spadł jednemu z bandziorów. Starcia są może nieco przerysowane, ale bardzo efektowne. Strzelanina w saloonie wygląda tak jak powinna, jest dużo krzyku, krwi i połamanych krzeseł. Gra jest bardzo brutalna, dominuje ostry język, możemy brać żywe tarcze i... zdejmować skalpy. Chociaż ta niezbyt przyjemna czynność nie jest pokazywana na zbliżeniu, to zza pleców bohatera gdzie ustawia się kamera podczas skalopwania, krew bryzga na lewo i prawo. Kategoria M murowana, żeby tylko panie lekkich obyczajów się zbytnio nie obnażały, bo będzie afera jak w San Andreas. :-)

GUN od strony wizualnej prezentuje się przyzwoicie (pokazano nam wersję na konsolę Xbox). Budynki i wnętrza nie odstają od obecnych standardów, niestety ogromne otwarte przestrzenie są puste i nieco kanciaste. Przygotowywane wersje na konsolę Xbox 360 i PC mają mieć grafikę dopasowaną do możliwości tych maszyn, czy tak faktyczne będzie, przekonamy się po premierze. Postacie są bardzo dobrze wymodelowane i poruszają się bardzo naturalnie, gdyż zdecydowana większość animacji do efekt wielogodzinnych sesji montion capture, ruchy ust wirtualnych postaci również stworzono na bazie nagranych wypowiedzi aktorów. Warto zwrócić uwagę także na konie, za których naturalne poruszanie odpowiada dopracowana animacja szkieletowa. Pojedynki z ich udziałem są niezwykle efektowne, możemy tratować naszych przeciwników, zestrzeliwać ich z siodła lub ranić same wierzchowce, a wszędzie wzbijają się tumany kurzu. Gdy połączymy wizualną otoczkę ze świetnym udźwiękowianiem oraz dynamiczną muzyką, otrzymamy iście wybuchową mieszankę. Fani westernów będą wniebowzięci.

GUN prezentuje się bardzo interesująco, Dziki Zachód w grach komputerowych nie był zbytnio eksploatowanym tematem, a nieustanne porównania do serii GTA mogą przysporzyć tej grze wielu fanów. Niestety cała jej konstrukcja pozostaje niewiadomą, choć zapowiadana nieliniowość i wolność dobrze wróży temu produktowi, to stworzenie żywego i wiarygodnego świata, w którym gracz nie będzie się nudził jest bardzo trudne, być może Neversoftowi się to uda. GUN zadebiutuje na sklepowych półkach już w listopadzie tego roku, firma LEM zapowiada polską wersję, która zapewne obejmie jedynie napisy, gdyż szkoda by było zmarnować taką obsadę.

Łukasz „Verminus” Malik

NADZIEJE:

  • świetny, westernowy klimat;
  • wiarygodnie, dobrze zagrane postacie;
  • efektowne i dynamiczne pojedynki.

OBAWY:

  • nie najwyższych lotów grafika.
Gun

Gun