Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Grand Theft Auto V Publicystyka

Publicystyka 18 września 2013, 12:43

autor: Szymon Liebert

Grand Theft Auto V – pierwsze wrażenie? Zgon!

Gra sobie człowiek spokojnie w GTA V i nagle ktoś każe mu spisywać pierwsze wrażenia. Tak nie można, tak się nie robi – produkcja firmy Rockstar jest zbyt wciągająca, żeby się dało od niej oderwać.

Wychodzę na ulicę z moim pierwszym pistoletem i wsiadam do zaparkowanego niedbale auta. Wtem na ulicę wpada samochód i ścigający go radiowóz. Z zaciekawieniem ruszam za obydwoma pojazdami, by zobaczyć w akcji metody działania organów ścigania. Policjanci mają duże problemy z opanowaniem sytuacji, więc jako wzorowy obywatel postanawiam pomóc w zatrzymaniu. Sprawnie taranuję wóz i po chwili stoję przed nim, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Jeden z bandziorów wysiada i szykuje się do ucieczki – włączam wsteczny i tylnym zderzakiem perswaduję mu pozostanie na miejscu. Mundurowi dokańczają dzieła za pomocą ołowiu. Wychodzą, przyglądają się zwłokom. Jeden z nich nieomal zostaje potrącony przez przejeżdżające kombi. „Niedzielny kierowca” – myślę i odruchowo wyciągam pistolet, żeby wymierzyć karę. Funkcjonariusze również chwytają za broń, celując we mnie. Panowie, spokojnie, to nieporozumienie!

Próbowałem zrobić z Franklina dobrego człowieka. Policja tego nie zrozumiała. - 2013-09-18
Próbowałem zrobić z Franklina dobrego człowieka. Policja tego nie zrozumiała.

Uciekam. Słychać strzały, warkot helikoptera, mój przyspieszony oddech. Przedostaję się przez drogę szybkiego ruchu, wpadam na pobliski wielopiętrowy parking. Czekam przyczajony koło wjazdu. Cisza. Chyba się udało, chyba dali mi spokój. Nagle wbiegają policjanci i bez słowa ostrzeżenia strzelają. Huk. Padam na asfalt. Zgon na miejscu. I to by było na tyle w kwestii zostania samozwańczym bohaterem getta i przykładem dla młodych ludzi – Franklin dogorywa samotnie na pustym, bezdusznym parkingu. Oczywiście po chwili pojawia się obok jednego z lokalnych szpitali zdrów jak ryba, bo to tylko pierwsza lepsza sesja z GTA V. Natychmiast po tych „dramatycznych” wydarzeniach wracam do akcji – z rozbawieniem i ochotą na dalsze wyimaginowane przygody.

Grand Theft Auto V – pierwsze wrażenie? Zgon! - ilustracja #2

Patrząc na pierwsze odsłony GTA, wydane jeszcze pod koniec lat 90. XX wieku, aż trudno uwierzyć, jak długą drogę przeszedł Rockstar. Seria od początku budziła zainteresowanie, chociaż legendą stała się dzięki Grand Theft Auto III z 2001 i jego kontynuacjom: Vice City oraz San Andreas. W kolejnych latach Rockstar koncentrował się na odsłonach przenośnych, by później znowu uderzyć z grubej rury i dać światu GTA IV (2008). Od premiery tej produkcji minęło prawie pięć lat, ale w tym czasie studio nie próżnowało i wydało dwa dodatki do „czwórki” oraz kolejny mniejszy projekt: Chinatown Wars.

Nie będzie pierwszych wrażeń, wracam grać

Spisanie pierwszych wrażeń z Grand Theft Auto V to najprostsza i najprzyjemniejsza rzecz na świecie. Gra jest ogromna, zachwycająca i wciągająca. Człowiek znajduje się jeszcze pod wpływem iluzji, że ma do czynienia z produkcją kompletną – jak to zwykle bywa w przypadku tytułów sygnowanych marką Rockstar. W pamięci pozostają świeżutkie wygłupy, zabawne akcje i radosne chwile spędzone na wirtualnym placu zabaw przygotowanym przez tego producenta. Dokładnie tak, bo kiedy piszę te słowa, zastanawiam się, czemu w ogóle to robię i stwierdzam, że to rzeczywiście niełatwe. Wolałbym grać, a nie siedzieć zgarbiony nad tą imitacją kartki papieru. Poprawiać literówki i dodawać przecinki? Wiecie co? Poczytajcie o GTA V gdzieś indziej, a ja wracam do zabawy. Dajcie mi spokój, nie będzie żadnych pierwszych wrażeń.

GTA V jest znacznie bardziej „fizyczne” – cokolwiek to znaczy! - 2013-09-18
GTA V jest znacznie bardziej „fizyczne” – cokolwiek to znaczy!

Steruję Trevorem – to sam początek gry, prezentujący niezbyt udany skok. Kiedy tylko otrzymuję władzę nad postacią, sprawdzam, ile elementów otoczenia zareaguje na moje pociski. Zaskakująco sporo – puszki, krótkofalówki czy monitory radośnie rozwalają się na przywitanie mnie w GTA V. Jako zawodowy poławiacz błędów i wpadek w grach próbuję na siłę wdrapać się na jeden z terminali. Bohater przydzwania w wiszący na nim monitor i bezwładnie spada na ziemię. To jedna z pierwszych rzeczy, które są charakterystyczne dla piątej odsłony serii – fizyczność. Rockstar wykorzystał system z Maksa Payne’a 3, więc postacie poruszają się bardziej ociężale. Potrzebują czasu na wykonanie swojej zabójczo realistycznej animacji. W większym stopniu reagują na środowisko.

Taka mechanika ma swoje plusy i minusy. Jest widowiskowa, zwiększa poczucie realizmu. Czasami jednak sprawia problemy. Pal licho, jeśli chodzi o zabawnie fatalne w skutkach próby przeskakiwania płotków. Gorzej, że parę razy zginąłem na drodze w niepokojąco rzeczywisty sposób – na przykład, uwaga, zahaczając głową o słupek przy skręcie na motorze. Bohater spada wtedy z jednośladu w zwolnionym tempie, a gra kwituje to mroczną planszą z napisem „zgon”. Nie polecam również wypadania przez przednią szybę – zgon, zgon, zgon. Rockstar mógłby dodać do tego hasła w stylu „duża prędkość zabija” i z Grand Theft Auto V zrobiłaby się niezła gra edukacyjna o fatalnych skutkach nieprzestrzegania przepisów.

Przygotujcie się na dialogi – panowie mają dużo do obgadania. - 2013-09-18
Przygotujcie się na dialogi – panowie mają dużo do obgadania.

Dajcie mi spokój, piaskownica wzywa

Po pierwszych godzinach gry mogę stwierdzić, że Rockstar jest świadom dwóch rzeczy: tego, że gracze lubią sandboksy i jednocześnie trochę się boją, że się w nich zgubią. Z niemałym rozbawieniem zauważyłem na przykład, jak bezproblemowo złapałem się w sidła zastawione przez dewelopera i potwierdziłem stereotypowe wyobrażenie o Franklinie, jednym z trzech bohaterów. Szybko trafiamy do jego niewielkiego domu, który dzieli z ciotką. Miejsca takie jak to, a więc stanowiące tło dla pewnych wydarzeń fabularnych, zwykle są bardzo bogate w detale – zdjęcia, przedmioty, barwy. Oglądając pamiątki Franklina dotarłem do kuchni. Na blacie stało piwo. Jeden mały łyczek nie zaszkodzi, przecież jest już po dwunastej. Kilka minut później hulałem w okolicznych klubach, konstytuując społeczne przekonanie o tym, jak młody bezrobotny Afroamerykanin spędza całe dnie. Po tej pijackiej eskapadzie spróbowałem zaszaleć na drogach, będąc pod wpływem, ale akurat to okazało się trudne do zrealizowania – postacie momentalnie trzeźwieją po wyjściu z lokalu. Kiedy opadły emocje, postanowiłem zabrać się za robotę. Brudną robotę, ma się rozumieć.

Franklin początkowo jest „poławiaczem” samochodów dla lokalnego salonu i w ten sposób trafia na Michaela, gangstera na emeryturze, który wybitnie nie radzi sobie z brakiem adrenaliny i spokojnym życiem w swojej bogatej willi. Podczas próby zdobycia samochodu bogatszego z dwójki bohaterów możemy podejrzeć z ukrycia życie rodzinne Michaela, co jest bardzo udanym patentem na zastąpienie klasycznego przerywnika filmowego. Autorzy częściej sięgają po takie środki, chociaż od samych scenek też nie stronią. GTA V to wciąż scenariuszowo pękająca w szwach produkcja, na potrzeby której nagrano tyle linijek dialogowych, że można by obdzielić nimi pięć innych gier. Z tego względu nowe dzieło Rockstara jest też potwornie przegadane – każda postać chce wyrzucić z siebie tyle treści, że aż mnie to przeraża. Obawiam się, czy to nie zacznie z czasem irytować, ale na razie jest w porządku. Tym bardziej, że gra jak zwykle okazuje się różnorodna i obskakuje mnóstwo aktualnych tematów oraz motywów. Od ulicznej gangsterki aż po ewangelistów nowych technologii – twórcy skryptu ewidentnie chcieli być na czasie.

Jeździ się lepiej, lata się lepiej, pływa się lepiej. - 2013-09-18
Jeździ się lepiej, lata się lepiej, pływa się lepiej.

Uwaga, podaję listę atrakcji

Co poza tym dzieje się w GTA V? Sami dobrze wiecie co. Misje główne i poboczne, eksploracja miasta, szukanie ciekawostek, ucieczki przed policją – to wciąż to samo Grand Theft Auto, które znamy i lubimy od lat. Rockstar nie sili się na przeprowadzenie jakiejś rewolucji gatunkowej i zamachu na konwencję. Nic z tych rzeczy, GTA V to kolejny krok w ewolucji sandboksów tej firmy. Na razie wydaje mi się, że to krok naprzód, chociaż z ewolucją różnie bywa, o czym najdobitniej przypominają nasi kuzyni neandertalczycy. Oczywiste jest, że deweloper chciał poprawić parę elementów. Chociażby model jazdy, dzięki czemu nie czułem się, jakbym sunął poduszkowcem po śliskiej nawierzchni. Ze wspomnianą „fizycznością” postaci wiąże się ciekawsza mechanika scen akcji – strzela się i bije przyjemniej, bardziej w stylu przygód Obolałego Maksymiliana. W grze znalazły się takie elementy, jak pies, komórka, możliwość odbierania SMS-ów podczas jazdy, utrzymywanie kontaktów ze znajomymi, internet, ulepszanie postaci rodem z San Andreas, nurkowanie, jachty, helikoptery, traktory, minigierki – wymieniać można długo, ale wtedy ten opiniotwórczy tekst nie będzie niczym więcej, jak tylko opisem z tylnej części pudełka.

Jedna z rzeczy, która stanowi centralny element GTA V, a której jeszcze nie zdążyłem w pełni przetestować, to przełączanie się między postaciami. Jest ono dowolne podczas poruszania się po mieście i ograniczone w poszczególnych misjach. Zmiana trwa nieco dłużej niż sądziłem, ale i tak nie zabiera to więcej niż parę sekund. Tak naprawdę nie zmienia to wiele w strukturze gry – po prostu daje pewne możliwości. Możemy na przykład porzucić bohatera, którym wypuściliśmy się za daleko, i kontynuować grę jego kolegą przebywającym w mieście. W akcji odpada też odwieczny problem w stylu: „sztuczna inteligencja prowadzi, my tylko strzelamy”. W wielu przypadkach nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przełączyć się na to, co chcemy robić. Potencjał jest spory i podoba mi się to, że autorzy stopniowo wprowadzają nas w tajniki kontroli nad paroma bohaterami, pokazując samą mechanikę czy umiejętności specjalne. Te definiują rolę Trevora, Michaela i Franklina w akcji – przykładowo ostatni z nich potrafi spowalniać czas podczas jazdy, co czyni z niego najlepszego kierowcę.

Nie wspomniałem jeszcze o czymś, o co pyta wiele osób – jak gra wygląda, na której konsoli prezentuje się lepiej, czy trafi na pecety. Wygląda fajnie, chociaż nie spodziewajcie się rewolucji jakościowej. Projekt miasta przypadł mi do gustu, bo jest bardziej kolorowy niż w „czwórce”, z większą ilością stylowych i wyrazistych akcentów. Lokacje, w których mają miejsce niektóre sceny, są za to bardzo doszlifowane, klimatyczne, na wzór Mafii II. Ogólnie rzecz ujmując, GTA V zachowuje cechę wcześniejszych części – ma swoje momenty, w których mówimy sobie w duchu: „łał, jakie to ładne”. Co do różnic na konsolach – opublikujemy niedługo stosowne porównanie graficzne, więc przekonacie się na własne oczy. I ostatnia rzecz, czy gra trafi na PC? Nie wiemy. Wiadomo tylko, że kilkaset tysięcy ludzi poprosiło o to firmę Rockstar w internetowej petycji i pojawiło się parę przesłanek, że tak się stanie. Zresztą, tego wymagałaby tradycja GTA.

Grand Theft Auto V – pierwsze wrażenie? Zgon! - ilustracja #2

W GTA V naturalnie nie mogło zabraknąć minigierek, które towarzyszą serii od dłuższego czasu. W tej odsłonie trafiamy między innymi na korty tenisowe czy pola golfowe. Te gry w grze wykonane są w sposób prosty, ale poprawny – na pewno mogą wciągnąć na parę chwil. Z innych atrakcji wartych uwagi, wypada wspomnieć o wesołym miasteczku, górskiej kolejce linowej, kinach czy chociażby nocnych klubach.

Słowa, słowa, słowa, a gra stygnie

Ktoś polecił mi wycieczkę w góry. Wsiadam do mojego stuningowanego zaledwie parę minut wcześniej wozu sportowego, zaznaczam cel na mapie i ruszam w drogę. Po kilku minutach dostaję się na obwodnicę i wyjeżdżam z miasta. Na horyzoncie majaczy pasmo górskie – wydaje się, że jest oddalone o parę kilometrów. Mijam dość sprawnie samochody, zostawiając w tle hałas ulic. Za jedną górą, znajduje się kolejna. Za następną jeszcze jedna. Daleko, ale jednocześnie blisko, bo podróż nie jest męcząca. W końcu docieram na miejsce, parkuję, wchodzę do budynku kolejki linowej. Jadę nią jakieś trzy minuty, podziwiając widoki. Ze szczytu widać sylwetki paru najwyższych drapaczy chmur w Los Santos. Spotykam także innych amatorów wspinaczki – trójka podróżników stoi nad skarpą i... robi zdjęcia. Jakie to dzisiejsze, jakie to okropne. Do głowy przychodzi mi tylko jeden pomysł. Biorę rozbieg i wpadam z impetem na bogu ducha winne ofiary współczesnej technologii. Moja postać radośnie fika w dół stoku i mija kilkadziesiąt sekund, zanim udaje mi się opanować sytuację. Wdrapuję się z powrotem na górę, chwytam spadochron, skaczę. Przekonany o tym, że spadochron działa dowolną liczbę razy odrzucam go i swobodnie opadam. Kilkadziesiąt metrów niżej czeka mnie gościnna połać asfaltu. Uderzam w nią z ogromną prędkością. Dawno nie byłem w szpitalu!

Opowieści tego typu można snuć bardzo długo, bo po tych paru godzinach rozgrywki Grand Theft Auto V na pewno się nie nudzi i atakuje zmysły, wyobraźnię czy kreatywność odbiorcy nowymi tematami, zdarzeniami oraz smaczkami. To gra z przesadnie rozbudowaną i intensywną fabułą, obok której znajduje się dosłownie piaskownica wypełniona zabawkami. Nie jest to przy tym piaskownica z gromadą innych dzieciaków jak w przypadku większości produkcji MMO. Nie ma w niej też tylu foremek i łopatek, że człowiek nie wiedziałby, za co chwycić – autorzy dozują kolejne nowości z cierpliwością niemal godną Final Fantasy XIII. Jest więc dobrze, nawet bardzo dobrze. Właściwie głupio mi pisać w ten sposób, bo pewnie czytaliście już hurraoptymistyczne zachodnie opinie. W tym momencie w nie wierzę, ale wrócę do wcześniejszej myśli: to tylko łatwe do przekazania pierwsze wrażenia. Z recenzją nie pójdzie tak prosto. Czujecie to napięcie?

Skaczemy? - 2013-09-18
Skaczemy?

Mam nadzieję, że czujecie i że wrócicie za kilka dni po więcej. Bo na pewno będę miał sporo błyskotliwych złotych myśli i ludologicznych aforyzmów na temat GTA V. A teraz dajcie mi już święty spokój, bo gra stygnie. Trevor, Michael czy Franklin – od kogo zacząć tym razem?

UV o GTA V po kilku godzinach gry

Pierwszy kontakt z Grand Theft Auto V oceniam bardzo pozytywnie. Szczęki na podłodze co prawda nie szukałem, ale skłamałbym mówiąc, że najnowsze dzieło studia Rockstar North nie zrobiło na mnie wrażenia, bo zrobiło ogromne. Na plus trzeba zaliczyć przemyślane wprowadzenie – gra rozkręca się powoli i stopniowo serwuje kolejne nowości, nie pozwalając ani przez moment poczuć się zagubionym. Warto zaznaczyć, że wielbiciele swobody nie są przy tym w żaden sposób ograniczeni – wystarczy odbębnić krótki, obowiązkowy prolog w zupełnie innej scenerii, by na dobre zerwać się ze smyczy i eksplorować świat według własnego widzimisię.

Grand Theft Auto V – pierwsze wrażenie? Zgon! - ilustracja #2

Pomysł z trzema postaciami nie zrujnował fabuły. Gra bardzo sprytnie obchodzi się z głównymi bohaterami opowieści, dając każdemu z nich szansę na wzbudzenie w graczu sympatii. Epizody z udziałem wszystkich gangsterów także wykonane są bez zarzutu. Nadal nie poznałem pełni możliwości związanych z przełączaniem się pomiędzy Franklinem, Trevorem i Michaelem podczas wspólnych misji, ale to co GTA V zaoferowało mi w tej kwestii do tej pory, nie budzi większych zastrzeżeń.

Mocno zmienił się w „piątce” model jazdy, ale jak akurat nie przepadałem za rozwiązaniami rodem z poprzednika. O wiele bardziej drażnią mnie charakterystyczne dla tej serii, nierealistyczne głupotki, jak możliwość natychmiastowego postawienia na koła samochodu nawet wtedy, jeśli w wyniku zderzenia wyląduje ono na boku lub wjechania na niemal pionowy klif. Nie można za to złego słowa powiedzieć o systemie strzelania – kto eksploatował Max Payne 3 z pewnością domyśla się dlaczego. Cieszy też wprowadzenie możliwość szybkiego pokonywania przeszkód podczas biegu i generalnie bardziej dopracowane poruszanie się bohaterów w wirtualnym świecie – Szkoci z pewnością widzieli świetne pod tym względem Sleeping Dogs.

Grand Theft Auto V – pierwsze wrażenie? Zgon! - ilustracja #3

Ogrom świata nie zdołał mnie jeszcze wbić w fotel – do tej pory zwiedziłem niewielką część wyspy i praktycznie nie opuściłem Los Santos. Nie koncentrowałem się też zbytnio na aktywnościach dodatkowych, zostawiając je sobie na potem. Na każdym kroku widać jednak, że początkowe misje to zaledwie wierzchołek góry lodowej, obiecywane 100 godzin nie wydają się w żadnej mierze przesadzone.

Można mieć „ale” do grafiki, ale nie czarujmy się – biorąc pod uwagę na jakich konfiguracjach ta gra działa, jest bardzo dobrze. Ulice w mieście wydają się momentami zbyt puste, ale nie wynika to raczej z ograniczeń sprzętowych – wystarczy wyjechać na jakąkolwiek drogę szybkiego ruchu, by zobaczyć znacznie więcej samochodów. Zmniejszono za to uszkodzenia aut, model zniszczeń oczywiście jest zaimplementowany, ale byle stłuczka nie powoduje już przesadnego zmasakrowania karoserii. Jedyna rzecz, która tak naprawdę mi się w GTA V nie podoba, to soundtrack. Za mało kawałków dla wielbicieli rocka, a miłośnicy naprawdę ciężkich brzmień w ogóle nie mają tu czego szukać.

Grand Theft Auto V

Grand Theft Auto V