Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Tom Clancy's The Division Publicystyka

Publicystyka 15 stycznia 2016, 15:47

autor: Luc

Graliśmy w Tom Clancy's The Division - my, zrujnowany Nowy Jork i horda bandytów

Do premiery Tom Clancy’s The Division zostało już zaledwie kilka tygodni. Gra zbliża się do swojej finalnej wersji, a my na specjalnym pokazie mieliśmy okazję przekonać się, jak bardzo przypomina w obecnej wersji to, co obiecywali twórcy.

TOM CLANCY’S THE DIVISION W SKRÓCIE:
  • sieciowa gra RPG;
  • duży, otwarty świat;
  • graczy spoza naszej drużyny spotykamy jedynie w strefach PvP oraz schronach;
  • możliwość zarówno zabawy solo, jak i we współpracy z innymi;
  • bezklasowy system tworzenia i rozwoju postaci;
  • konieczność zarządzania własną bazą operacyjną;
  • duży nacisk na narrację za pośrednictwem wstawek fabularnych oraz otoczenia;
  • sporo zróżnicowanych przedmiotów do zebrania, wyposażenia się w nie lub stworzenia.

Im większy staje się przemysł gier wideo, tym lepszych zwiastunów się doczekujemy. Pełne dramaturgii, hollywoodzkich ujęć i zacięcia godnego Oscarów same są małymi dziełami sztuki, które niejednokrotnie decydują o zakupie lub jego braku po stronie graczy. Tom Clancy’s The Division doczekało się przynajmniej kilku takowych, bez wątpienia zbliżonych do tej kategorii. Trailer połączony z prezentacją rozgrywki, który ujawniono w ramach pierwszej zapowiedzi, zrobił piorunujące wrażenie i we wszystkich bez wyjątku rozbudził ogromne nadzieje. Wielki otwarty świat, ciekawy scenariusz i miejsce akcji, możliwość grania zarówno samemu, jak i z innymi... Czego tu nie kochać? Pech chciał, że podczas produkcji twórcy napotkali „kilka” problemów, które zmusiły ich do znacznego przesunięcia terminu premiery. A im więcej opóźnień, tym mniejsza ekscytacja... Emocje graczy zwyczajnie zdołały opaść. Przyznaję się bez bicia – w moim przypadku również tak się stało. Całkiem niedawno miałem jednak okazję nieco pograć w The Division, a kilka dni temu spędzić także dłuższą chwilę z niemal finalną wersją produktu na specjalnym pokazie w Szwecji. Nie wszystko jest jeszcze w 100% gotowe, ale szczerze – to, co zobaczyłem, sprawiło, że ponownie uwierzyłem, iż „to faktycznie może się udać”.

Polegaj głównie na sobie

Choć od momentu ogłoszenia The Division większość z Was zapewne miała już okazję przynajmniej kilkakrotnie zapoznać się z ogólnym zarysem fabuły, w ramach przypomnienia zacznijmy od tego, w jakich okolicznościach przyjdzie nam walczyć o lepsze jutro. Akcja gry toczy się na terenie Nowego Jorku – miasta, które stało się obiektem nietypowego ataku terrorystycznego. Bliżej nieznani sprawcy zdecydowali się umieścić na amerykańskich banknotach śmiertelnego wirusa, a ten – rozprzestrzeniając się poprzez kontakt ze skórą – błyskawicznie doprowadził do wybuchu szalenie groźnej epidemii. Na ulicach szybko zapanował totalny chaos, zaś sam Nowy Jork zdecydowano się odciąć od reszty świata. Zaprowadzenie porządku spadło na barki agentów, którzy przez lata byli przygotowywani na równie dramatyczny scenariusz. Nikt jednak nie przewidział, że sytuacja przybierze aż tak tragiczny obrót. Po obejrzeniu intra i krótkiego wprowadzenia przychodzi jednak czas na konkretne działanie... choć narracja ma być głównym punktem rozgrywki także i później.

Rodzajów broni jest sporo, a do tego każdą możemy modyfikować.

Tę niełatwą przygodę rozpoczynamy oczywiście od stworzenia postaci. Kreator wydaje się stosunkowo rozbudowany – kombinacji facjaty protagonisty jest całkiem sporo, choć na pełną swobodę liczyć raczej nie należy. Opcje wydają się wystarczające, aczkolwiek standardowe, ale... biorąc pod uwagę obecność specjalnego sklepu w menu, domyślam się, że listę dostępnych kosmetycznych wariantów da się w pewien sposób powiększyć. Na zaprojektowaniu twarzy naszego bohatera się jednak kończy – to jedyne, o czym na dobrą sprawę możemy zadecydować. W The Division nie ma jakichkolwiek klas, a na to, kim ostatecznie stanie się nasza postać, wpływają statystyki, talenty oraz perki, które odblokowujemy i rozwijamy w trakcie rozgrywki – poprzez zakładanie lepszego ekwipunku, zdobywanie kolejnych poziomów (maksymalnie 30) albo... rozbudowywanie naszej bazy.

W nowej rzeczywistości ludzie walczą czym popadnie.

Graliśmy w Tom Clancy's The Division - my, zrujnowany Nowy Jork i horda bandytów - ilustracja #2

Zdobywany podczas gry ekwipunek można podzielić na 5 kategorii. Przedmioty koloru szarego są najniższej jakości, zaś najrzadsze i najpotężniejsze okazy oznaczono barwą pomarańczową. Poza tym znajdziemy też sprzęt o brawach zielonych, niebieskich oraz fioletowych. Rzeczowych nagród jest sporo, ale nie oczekujcie deszczu karabinów i pancerzy! Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze schematy, modyfikacje, żywność... Co istotne – przedmioty „wypadające” z przeciwników są przypisywane indywidualnie do gracza, jak w Diablo III. Podczas gry w zespole nie ma więc na szczęście „wyścigu po loot”, znanego choćby z serii Borderlands.

No właśnie – baza operacyjna. To jeden z elementów, o którym wiemy nieco więcej dopiero od niedawna. Wbrew temu, co początkowo mogłoby się wydawać – nie jest to jedynie miejsce, do którego przenosimy się dla zabicia czasu. To bardzo istotny element rozgrywki, podzielony na trzy główne części – medyczną, technologiczną oraz wojskową. Gdy przybywamy do niej po raz pierwszy, baza znajduje się w totalnej ruinie i żadna ze wspomnianych sekcji nie jest aktywna. Aby je uruchomić, musimy wykonać kilka fabularnych misji oraz uwolnić odpowiednie osoby. Gdy uda się tego dokonać, uzyskujemy możliwość ulepszania oraz rozbudowywania poszczególnych skrzydeł. Robimy to przy pomocy specjalnych „części”, które zdobywamy z kolei podczas wypełniania misji z danej kategorii. W dużym uproszczeniu – chcąc usprawnić sekcję medyczną, wykonujemy zadania związane z wątkami medycznymi, czyli na przykład odszukujemy próbki potencjalnego antidotum. W tym miejscu warto raz jeszcze zaznaczyć, że ulepszenia nie tylko zmieniają naszą bazę wizualnie, ale i dają namacalne korzyści – odblokowują na przykład dodatkowe pasywne bonusy. Na dobrą sprawę, chcąc więc doskonalić bohatera, musimy troszczyć się o rozwój dwóch „obiektów” – protagonisty i naszego budynku.

Walczymy nie tylko na ziemi, ale często i na wyższych kondygnacjach.

Współpraca opcjonalna

Baza to jednak nie jedyne „bezpieczne” miejsce na całej mapie. O ile akurat ona nie jest w żaden sposób współdzielona (każdy otrzymuje własną i nie ma możliwości wzajemnego odwiedzania się), tak w przypadku schronów natrafimy już na innych graczy. To zresztą jedyne strefy, nie licząc dark zones, w których ujrzymy graczy nienależących do naszego trzyosobowego zespołu. W tych swoistych obozach możemy odpocząć, uzupełnić ekwipunek, poszukać towarzyszy do kolejnej przygody czy przyjąć nowe zlecenia. Każdą z tych czynności da się wykonać także bez problemu w otwartym świecie, jeśli jednak mamy akurat potrzebę posocjalizowania się w nieco większym gronie... powinniśmy skierować się właśnie tam. Aby wszystko było jasne – przemierzając ulice Nowego Jorku, nie spotkamy innych agentów! Jedyny wyjątek stanowią członkowie naszej drużyny, ale jeżeli wybierzemy samotną podróż, możemy liczyć wyłącznie na towarzystwo bohaterów niezależnych. Jeśli jednak na chwilę przed wkroczeniem na teren realizacji danej misji znudzi się nam samodzielna eskapada, możemy z poziomu specjalnego HUD-a połączyć się z innymi graczami chętnymi do wykonania tego samego zadania.

Wirus zebrał potężne żniwa - przeżyli tylko nieliczni.

Gdy zdecydujemy się na ten drugi wariant, musimy liczyć się ze znacznie większym wyzwaniem. Nie zaobserwowałem wprawdzie istotniejszych zmian w zachowaniu przeciwników, ale każdy z nich ma znacznie wyższy poziom, przez co potyczki trwają dłużej i wymagają zajmowania lepszych pozycji, z których bezpiecznie da się ostrzeliwać wroga. Różnic w otrzymywanych punktach doświadczenia oraz nagrodach nie zauważyłem, a to prowadzi do prostej konkluzji – The Division przez większość czasu jest jak najbardziej grywalny w pojedynkę, niemniej pomimo odrobinę większego wyzwania łączenie się w niewielkie grupy zapewnia po prostu nieco ciekawszą zabawę. W tym miejscu chciałbym jednak pokusić się o pewną własną, indywidualną obserwację: jeżeli gramy samotnie, fakt, że na otwartej mapie nie napotykamy innych graczy, potęguje klimat i poczucie „końca świata”. Jesteśmy tylko my, zdemolowane ulice Nowego Jorku i bandyckie grupki przeciwników. Zabieg z niewielką drużyną tej delikatnej atmosfery nie narusza i trzeba przyznać, że The Division z budowaniem postapokaliptycznego klimatu radzi sobie doskonale.

Po wybuchu pandemii i nałożeniu kwarantanny tak naprawdę nie wiadomo komu można ufać.

Wszędzie daleko

Graliśmy w Tom Clancy's The Division - my, zrujnowany Nowy Jork i horda bandytów - ilustracja #3

Przeciwnicy, na których natkniemy się w Nowym Jorku, dzielą się na kilka kategorii. Oprócz zwykłych „szeregowców” na naszej drodze staną także oponenci elitarni oraz minibossowie z własnymi, unikatowymi imionami. Oprócz tego każdy z nich należy do jednej z trzech „frakcji”: rioters, rikers oraz cleaners – różniących się wyposażeniem i stosowaną taktyką.

Będąc przy mapie, wypada nawiązać do jeszcze jednej kwestii – jej rozmiarów. Pierwsze wrażenie nie jest przesadnie pozytywne – świat wydaje się stosunkowo niewielki, a gdy widzimy na liczniku „odległości”, że mamy do przejścia zaledwie jeden kilometr, ciężko się nie skrzywić. Gdy zaczynamy jednak iść w wyznaczonym kierunku... okazuje się, że dotarcie na miejsce zajmuje niesamowicie dużo czasu. Kręte uliczki, wielopoziomowość budynków i innych struktur (w tym podziemia) oraz fakt, że po drodze trafiają się jakieś mniejsze lub większe „bonusy” – wszystko to sprawia, że dojście z punktu A do punktu B to kwestia dobrych paru minut. Sto wirtualnych metrów przechodzimy niemal w takim tempie jak w świecie rzeczywistym – gdy widzimy więc czekającą nas trzykilometrową podróż, możemy być pewni, że przed nami sporo biegania... Szczęśliwie, aby nieco złagodzić efekt mozolnej przechadzki, Ubisoft zdecydował się na wprowadzenie opcji szybkiej podróży – do istotniejszych miejsc możemy się po ich wcześniejszym odwiedzeniu po prostu „teleportować”. To samo dotyczy naszych towarzyszy – jeżeli któryś z nich znajduje się akurat na drugim końcu mapy, możemy błyskawicznie się do niego przenieść i nie marnować kilkunastu bądź kilkudziesięciu minut na żwawy bieg.

Mapa nie wydaje się przesadnie duża, ale to tylko złudzenie.

Zastane widoki nie są przeznaczone dla wrażliwych oczu.

Graliśmy w Tom Clancy's The Division - my, zrujnowany Nowy Jork i horda bandytów - ilustracja #2

Podczas przemierzania otwartego świata spotkamy nie tylko przeciwników i postacie związane z misjami. Po ulicach kręcą się także zwykli mieszkańcy, którzy jakimś cudem przeżyli w tej ciężkiej rzeczywistości. Niektórzy z nich będą prosić o pomoc – na przykład o butelkę wody. Jeżeli im ją wręczymy, otrzymamy punkty doświadczenia oraz jakiś losowy przedmiot. Wygląda na to, że warto będzie pomagać!

Mimo to i tak nabiegamy się w The Division wystarczająco, zwłaszcza podczas walki. Gra oferuje nieźle działający system odsłon, które jednak z uwagi na dynamiczny charakter potyczek często trzeba zmieniać. Dołączając do tego „konieczność” flankowania wrogów, unikania granatów i całej reszty, okazuje się, że nawet na niewielkim terenie zmuszeni jesteśmy do nieustannego ruchu. Wpadnięcie w tłum wrogów z pianą na ustach kończy się szybką śmiercią i jeśli chcemy odnosić jakiekolwiek sukcesy w PvP czy PvE, należy po prostu nauczyć się korzystać z dostępnych narzędzi. Wbrew pozorom nie jest to wcale łatwe. Choć system osłon i mechanika strzelania zostały nieźle zrealizowane, trzeba się do nich w pewien sposób przyzwyczaić. Całość wydaje się dość intuicyjna, ale wymaga też sporej precyzji – jedno złe, nieuważne kliknięcie i lądujemy za osłoną lub zatrzymujemy się w połowie biegu do nowej kryjówki. Sam repertuar ofensywno-defensywnych zagrań da się opanować znacznie łatwiej – korzystamy maksymalnie z trzech sztuk broni, trzech umiejętności oraz granatów i apteczek. Do tego dochodzi podstawowa walka wręcz, polegająca na wymierzaniu ciosów bagnetem. Nie ma tego przesadnie wiele, ale to i tak znacznie więcej, niż oferuje większość współczesnych tytułów tego typu... a gdy już nauczymy się to wszystko łączyć z odpowiednim poruszaniem się za osłonami, taktyczno-strategicznym zagrywkom nie ma końca. Zwłaszcza gdy gramy razem z innymi lub przeciwko nim.

Na ulicach Nowego Jorku trzeba liczyć przede wszystkim na siebie.

Chaos nie zawsze jest piękny

No właśnie – pora na kilka słów o PvP. To w końcu tam odbywa się prawdziwy test umiejętności naszego agenta. Wspomniane już dark zones to jedyne miejsca, w których możemy podjąć bezpośrednią rywalizację z innymi osobami. Są one specjalnie oznakowane na mapie, a wejście do nich wymaga także przekroczenia specjalnych barier – o przypadkowym znalezieniu się w „strefie wojny” nie ma więc raczej mowy. Jedną rzecz trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć – w dark zones wcale nie mamy obowiązku strzelania do innych graczy. Nic nie stoi na przeszkodzie, by połączyć siły z innymi drużynami i wspólnie stawić czoła komputerowym wrogom... lub powygłupiać się przy pomocy dostępnych emotek. Gdy jednak ktoś przypadkowo strzeli w kierunku innego gracza – rozpętuje się prawdziwe piekło. Jeżeli wcześniej wspominałem o poczuciu osamotnienia w otwartym świecie, to w mrocznej strefie po rozpoczęciu walki ustępuje ono wrażeniu totalnego chaosu. Wszyscy strzelają do wszystkich, nie wiadomo, komu ufać, a komu nie... i jedynie dyscyplina oraz zorganizowanie pozwalają wytrwać do samego końca. Co istotne, do stref PvP można wchodzić także samotnie. Jeżeli nie zdecydujemy się na granie ze znajomymi czy też matchmaking, wciąż możemy zwiedzać także i te rejony miasta. Nie ma jednak co ukrywać – znacznie bezpieczniejsi będziemy w trzyosobowej grupie.

Choć możemy działać w pojedynkę, wsparcie innych agentów zawsze jest bardzo cenne.

Graliśmy w Tom Clancy's The Division - my, zrujnowany Nowy Jork i horda bandytów - ilustracja #2

Zestaw dostępnych misji zapowiada się bardzo obiecująco. W trakcie gry natrafiłem przynajmniej na kilka typów zadań, wymagających całkowicie innego podejścia. Niektóre z nich polegały na zwykłym zabijaniu przeciwników lub minibossów, inne z kolei to na przykład poszukiwanie jakichś przedmiotów na czas, zabezpieczanie stref czy odbijanie zakładników.

Dość jednak o samym gameplayu, który – choć nie jest idealny – zwyczajnie mi się podobał. Natomiast pewne zastrzeżenia niewątpliwie można mieć do oprawy audiowizualnej. O ile dźwięki, głosy oraz muzyka stoją na przyzwoitym poziomie i tu do premiery niewiele się zmieni, o tyle w przypadku grafiki potwierdziły się moje obawy z poprzednich sesji z grą. Jakość tekstur wyraźnie spadła i grze (przynajmniej w wersji na Xboksa One) bardzo daleko do tego, co obiecywano w początkowej fazie. Nie oznacza to, że tytuł wygląda brzydko – wręcz przeciwnie. Świat pełen jest detali, a efekty świetlne, zwłaszcza wewnątrz budynków, naprawdę rzucają na kolana, ale nie ma co udawać, że The Division nie dotknął downgrade. Twórcy ewidentnie poświęcili jakość grafiki na rzecz zwiększenia płynności, choć miejscami widać, że nawet i to nie do końca się udało. Ogrywana przez mnie wersja nie była ostateczna, mam więc nadzieję, że uda się wszystko dopieścić na premierę, bowiem podczas zabawy liczba klatek na sekundę spadała niekiedy grubo poniżej gwarantowanych trzydziestu. Miejscami szwankowały także animacje i postać na przykład, zamiast biec, po prostu sunęła w powietrzu. Nie psuło to radości z gry, ale w konsolowej wersji tytułu z pewnością trzeba jeszcze dopracować kilka elementów.

Ubisoft zapewnia, że po premierze ma zamiar bardzo aktywnie wspierać swoją produkcję. Season Pass oraz sklep są dostępne w menu, spodziewać można się więc płatnych DLC, ale podczas prezentacji twórcy obiecali także szereg całkowicie darmowych dodatków. Mają być one wypuszczane w regularnych odstępach czasu, choć tego, co dokładnie zaoferują, niestety nie ujawniono.

Efektywne wykorzystywanie osłon to kluczowy element każdego starcia.

Dywizja solidności

Mimo tych pojedynczych wpadek The Division w ogólnym rozrachunku trzymało mnie w napięciu przez cały czas, jaki spędziłem z padem w dłoni. Powiedzmy to sobie jasno – to nie jest tytuł, który z miejsca stanie się hitem dekady i masowo zgarnie nagrody za grę roku 2016, nie wystrzeli też graczy swoimi możliwościami na inną orbitę. Praktycznie wszystkie części składowe produkcji Ubisoftu już gdzieś widzieliśmy – twórcy jednak na tyle zgrabnie połączyli je w unikatową całość, że po Nowym Jorku po prostu biega się z przyjemnością. To, co szalenie przypadło mi do gustu, to to, w jaki sposób rozwiązano kwestię grania tak samodzielnie, jak i w zespole. Obie opcje są w pełni satysfakcjonujące i nie jesteśmy na siłę zmuszani do którejkolwiek z nich. Co więcej – ewentualna kooperacja z innymi graczami wydaje się banalnie prosta do zainicjowania i dostępna z każdego miejsca. Bez względu na to, na którą z form zabawy się zdecydujemy, tytuł ma swój własny klimat, ciekawy system progresji, przypadnie także do gustu zarówno nałogowym zbieraczom sprzętu, jak i tym, którzy szukają dużego zróżnicowania w wykonywanych misjach. The Division nie wymyśla więc koła na nowo, ale swoje przedpremierowe obietnice spełnia póki co bardzo solidnie. Miejmy nadzieję, że da się to powiedzieć o tej grze także po 8 marca.

Tom Clancy's The Division

Tom Clancy's The Division