Frontlines: Fuel of War - zapowiedź
W swoich cieplutkich biurach w Nowym Jorku, spece z Kaos Studios przygotowują nam coś, co według nich zmieni oblicze wieloosobowych (i nie tylko) strzelanek.
Wojciech Gatys
Najlepiej to chyba urodzić się na wyspach St. Vincent albo w podobnym miejscu. Szczególnie, jeśli jest się postacią z gry komputerowej. Wtedy możemy być prawie pewni, że nie weźmiemy udziału w bezsensownej jatce, wojnie nuklearnej albo brutalnym pojedynku mocarstw. Nie słyszałem jeszcze o grze, w której dzielni komandosi z Antiguy i Barbudy wbijaliby noże w plecy obywatelom Tadżykistanu. Natomiast najbardziej przewalone mają Amerykanie, Europejczycy, Rosjanie i Chińczycy.

To właśnie ich na rzeź (ponownie!) zamierzają poprowadzić panowie z KAOS Studios. Pod takim szyldem zebrali się byli twórcy projektu Desert Combat, wsparci przez doświadczonych speców z Trauma Studios i kilku ludzi, którzy pomagali stworzyć Battlefielda 2. Dla tej zgrai utalentowanych przedstawicieli branży THQ zakupiło licencję silnika Unreal 3 i kazało stworzyć gigantyczne, wirtualne pole bitwy, na którym dwie siły walczą o ropę, terytorium i władzę. Oraz fragi. Słowem – Frontlines: Fuel of War – ma być konkurencją właśnie dla wspomnianej serii Battlefield.

Jak to zwykle w przyszłości bywa, kończące się surowce i generalna degrengolada społeczeństw (gdybyście wybrali Ala Gore byłoby inaczej!), powodują coraz bardziej nasilające się konflikty. Świat znów się polaryzuje, jak za czasów zimnej wojny – po jednej stronie mamy Koalicję Zachodnią (co za wymyślna nazwa!), złożoną z USA i Unii Europejskiej, po drugiej – Sojusz Czerwonej Gwiazdy (no, tu już trochę lepiej), w ramach którego Chińczycy dogadali się z Rosjanami.
Producenci z KAOS Studios doszli do wniosku, że ich gra ma rozgrywać się w przyszłości, ale nie takiej, jak ostatnia produkcja EA – pole bitwy Anno Domini 2142 jest według nich zbyt odległe technologicznie. Akcja Frontlines rozgrywa się wobec tego w okolicach roku 2030 – do walki używać będziemy bardzo zaawansowanych technologicznie, ale jednak bardziej swojskich zabawek militarnych. Każdy przyszłościowy Hummer, Apache czy Hokum będzie miał w sobie elementy tego, co znamy i lubimy w roku 2007.
Tym, czego mi zawsze bardzo brakowało w grach z serii Battlefield, jest tryb gry pojedynczej. Bardzo więc dziękuję chaotycznym programistom i projektantom, że specjalnie dla mnie przygotowują go w Fuel of War. Wedle Franka DeLise, dyrektora studia, najważniejszym celem do osiągnięcia dla Kaos było przygotowanie procedur sztucznej inteligencji przeciwników, tak aby całość nie przypominała zwykłego botmatcha. Cel ten osiągnięto modelując zachowania całych grup żołnierzy działających we wrogim terenie, którzy wzajemnie się osłaniają, dokonują manewrów oskrzydlających czy zastawiają pułapki. Oczywiście każdy z nich umie w pewnym stopniu działać na własną rękę, ale kluczem do realizmu w trybie single-player ma być zachowanie się żołnierzy. Jak to wyjdzie? Zobaczymy.

Specjalna kampania, połączona wątkiem fabularnym (dotyczącym kurczących się zapasów ropy naftowej, a jakże), pozwoli nam wkroczyć w sam środek ogólnoświatowego konfliktu. Czy to niebezpieczny patrol na pokładzie śmigłowca bojowego, czy misja ratunkowa u wybrzeży morza kaspijskiego, zaciekła obrona rafinerii czy nudna służba wartownicza, która w jednej chwili zamienia się w powtórkę z Pearl Harbor... trzeba przyznać, że producenci Wojennego Paliwa wiedzą, iż zwykły klon Battlefielda nie wystarczy, żeby nas oczarować.

Nie, do tego potrzeba czegoś więcej – choćby silnika Unreal 3, przed którym padaliśmy już na kolana choćby w Gears of War. Fuel of War (ciekawe czy ta zbieżność jest przypadkowa?) wygląda co najmniej tak samo dobrze, a jednocześnie kilka sprytnych modyfikacji spowodowało, że Kaos narzucili grze własny, dość surowy styl. Plansze i lokacje są dużo rozleglejsze, a jednocześnie bardzo dopracowane. Jak twierdzi DeLise, graficy chcieli uzyskać efekt prawdziwego pola walki przyszłości, czegoś na kształt Ghost Recon: Advanced Warfighter. Czy im się to udało – będziemy mogli sprawdzić, gdy gra trafi do sklepów, w każdym razie screenshoty i trailery prezentują się naprawdę zachęcająco.
Obie strony występujące w grze wyglądają odmiennie i mają też różne podejście do konfliktu zbrojnego. Nikogo chyba nie zdziwi, że Amerykano-Europejczycy są bardziej finezyjni, stawiają na nowinki technologiczne, atak z zaskoczenia i wyspecjalizowane służby specjalne. Towarzysze Putina i miłośnicy ryżu wolą brutalną siłę, przewagę liczebną i potężne czołgi. Oczywiście po obu stronach znajdziemy też szeroki wybór śmigłowców, dżipów i pojazdów opancerzonych.

W multiplayerze najciekawszym i najważniejszym trybem ma być Frontline – pomysł producentów na wprowadzenie odrobiny świeżości do gier typu Battlefield. To swojego rodzaju wariacja na temat Conquesta – przejmujemy kolejne, wytyczone punkty strategiczne, jednak możemy wybrać, który z nich w chwili obecnej jest najważniejszy. Zdobycie takiego punktu otwiera kilka kolejnych i to nasz zmysł taktyczny musi nam podpowiedzieć, który z nich najlepiej wybrać jako cel kolejnego ataku. Podobno projektanci z Kaos Studios przestudiowali zapisy dotyczące bitew, które rozegrały się w rzeczywistości i ten pomysł jest najbliższy rzeczywistej taktyce, stosowanej na polu walki. W czasie drugiej wojny światowej, podczas wyzwalania Kuwejtu czy wojny w zatoce, tak właśnie działali amerykańscy stratedzy – wytyczali linię frontu, wyznaczali najważniejsze cele, a kiedy te zostały zdobyte – kreślili kolejną linię i umieszczali na niej kolejne obiekty do zdobycia przez swoich żołnierzy. Stąd i nazwa trybu oraz całej gry – Frontline.

Żadna battlefieldopodobna produkcja nie może się obyć bez klas postaci. Oczywiście nie inaczej jest w Fuel of War – projektanci postanowili dać nam do wyboru sześć specjalności, z których każda przydaje się w innych warunkach. Mamy więc zwykłego żołnierza (klasa uniwersalna), gościa z ciężkim karabinem maszynowym, snajpera, przeciwpancerniaka, komandosa (wyposażonego w ładunki C4) oraz specjalistę do walki na bliską odległość, który wesoło wymachuje potężnym szotganem. W takim towarzystwie chyba będziemy się mogli poczuć bezpiecznie, a klasy możemy dowolnie zmieniać przy każdym kolejnym spawnie.
Co ciekawe, prócz klasy postaci, będziemy mogli też wybrać tak zwaną rolę. Do tej pory ujawnione zostały trzy – Wsparcie z ziemi, Wsparcie z powietrza i Roboty Wojskowe. Pierwsze dwie są dość przewidywalne – jeśli zdecydujemy się na „Wsparcie z ziemi”, będziemy mogli rozstawić kilka wieżyczek strzelniczych, a „Wsparcie z powietrza” pozwala nam wezwać zabójczy nalot bombowy. Natomiast spec od robotów ma w zanadrzu prawdziwy hit – szereg kierowanych radiem maszynek śmierci, które chętnie pojeżdżą lub polatają sobie po polu walki i w odpowiednim momencie zdetonują swoje mechaniczne ciałka. BLAM! i po krzyku. Co więcej, nasza postać może rozwijać się w każdej z dziedzin osiągając kolejne stopnie. Im wyższy stopień, tym więcej zabawek do wykorzystania.

W swoich cieplutkich biurach w Nowym Jorku, spece z Kaos Studios przygotowują nam coś, co według nich zmieni oblicze wieloosobowych (i nie tylko) strzelanek. Miejmy nadzieję, że tryb gry pojedynczej naprawdę będzie dopracowany, a dzięki kilku nowinkom w multiplayerze Frontlinesom uda się zaistnieć na brutalnej arenie strzelanek na dłuższy czas. Trochę to wszystko zbyt podobne do Battlefielda, ale kto wie? Może otrzymamy produkt wypolerowany na maksa, który gracze przyjmą z otwartymi ramionami? Monopol nigdy nie jest dobrym zjawiskiem i jeśli znajdzie się ktoś, kto da prztyczka w nos Battlefieldowi, na pewno się nie pogniewamy. Ja trzymam kciuki za Frontlines: Fuel of War.
Wojtek „Malacar” Gatys
NADZIEJE:
- świetna grafika – Unreal 3;
- doświadczenie projektantów;
- kilka interesujących pomysłów;
- interakcja z otoczeniem;
- tryb singleplayer!
OBAWY:
- duże podobieństwo do serii Battlefield;
- tylko kilka interesujących pomysłów.