Eragon - test przed premierą
Eragon zniknie wśród wielu podobnych tytułów. Nie mamy bowiem do czynienia z grą per se, a raczej z gadżetem związanym z promocją kinowej megaprodukcji, choć przyznać trzeba, że nieźle się w tej roli spisuje.
Artur Falkowski
W gatunku książek fantasy, szczególnie tych należących do nurtu sword & sorcery, istnieje ciekawa tendencja. Polega ona na tym, że największą popularnością wśród czytelników tego rodzaju literatury cieszą się powieści, które cechuje nie tyle oryginalność, co raczej umiejętne połączenie znanych i lubianych motywów.
Taką powieścią niewątpliwie jest uwielbiana przez czytelników, a jednocześnie wyszydzana przez krytyków książka Eragon. Wytykano jej miałkość fabularną i wtórność. Niektórzy orzekali nawet, że sama opowieść nie jest niczym innym jak przeniesioną do innego świata historią znaną z Gwiezdnych Wojen. Krytyce sprzyjał też fakt, że autor, Christoper Paolini, w chwili wydania książki (2002) był jeszcze nastolatkiem (urodził się w 1983 roku).
Krytyczne opinie nie zaszkodziły powieści. Szybko stała się bestsellerem, nie opuszczała książkowych list przebojów przez dwadzieścia cztery tygodnie (przyćmiła ją dopiero piąta część przygód Harry’go Pottera), a wokół siebie zebrała spore grono fanów.
Trudno się dziwić, że Hollywood połakomiło się na tak popularną markę. Szybko wykupiono licencję, przekształcono powieść na potrzeby filmu, zebrano gwiazdorską obsadę (John Malkovich, Jeremy Irons) i stworzono megaprodukcję, która już w grudniu trafi do kin.

Obecnie, widząc informacje o nowej filmowej superprodukcji, można spokojnie założyć, że ktoś właśnie pracuje nad grą stworzoną na jej podstawie. Nie inaczej jest w przypadku Eragona. Wydawcą została firma Vivendi, a producentem ekipa ze Stormfront Studios, odpowiedzialna również za całkiem dobrze przyjętą adaptację drugiej części tolkienowskiej trylogii, grę The Lord of the Rings: The Two Towers.
Każdy posiadający nieco doświadczenia gracz wie, że większość prób przeniesienia do świata gier filmowej fabuły spaliła na panewce. Mało tego, każdy szanujący się kinoman i bibliofil zdaje sobie sprawę, że próba ekranizacji jakiejkolwiek powieści niemal zawsze wypada gorzej od pierwowzoru. My natomiast do swoich rąk dostajemy grę opartą na filmie, który z kolei powstał na kanwie popularnej powieści. W tym momencie narzucają się skojarzenia z Władcą Pierścieni. Jest jednak spora różnica pomiędzy tym, co oferowało nam świeże (w swoich czasach) dzieło profesora Tolkiena, a wizją (choćby nie wiem jak ciekawą) wychowanego w popkulturze nastolatka. Stąd też wzięły się moje obawy, kiedy zasiadałem do testowania gry.
Podobnie jak Dwie Wieże, wcześniejsza produkcja Stormfront Software, Eragon łączy w sobie elementy znane z gier przygodowych oraz bijatyk. Przypomina to nieco świetne tytuły pokroju Devil May Cry czy też God of War. Przyznać jednak muszę, że w porównaniu z wymienionymi znakomitymi poprzednikami, gra prezentuje się raczej słabiutko.
Zacznijmy jednak od fabuły, która podąża wytyczoną przez film ścieżką. Oto wychowywany gdzieś na prowincji młody chłopiec, Eragon, wchodzi w posiadanie dziwnego, dużego jajka. Z niego wylęga się smoczyca Saphira. Szybko okazuje się, że los bohatera jest z nią silnie związany. Jego przeznaczeniem nie jest spokojne życie w domowym zaciszu. Jako Smoczy Jeździec będzie musiał zmierzyć się ze złym tyranem Galbatoriksem. Tak rozpoczyna się jego przygoda. W czasie swojej podróży młodzieniec rozwinie swoje umiejętności, nauczy się posługiwać magią oraz stanie się silnym wojownikiem.
W szczegóły nie będę wnikał, ponieważ nie chcę zbyt wiele zdradzać. Powiem tylko, że fabułę poznajemy z krótkich filmików, które poprzedzają każdą rozpoczętą misję. Nie są to jednak ujęcia z filmu, lecz scenki wzorowane na kinowej produkcji.
Przejdźmy teraz do samej rozgrywki. Przez większość czasu przedzieramy się przez różnorodne lokacje, wspinamy się, skaczemy i, co najważniejsze, rozprawiamy z niezliczoną ilością wrogów. Początkowo do swojej dyspozycji mamy jedynie kilka ciosów i ich kombinacje. Ponadto możemy rzucić przeciwnikiem oraz dobić go, kiedy upadnie na ziemię. Oczywiście możemy również blokować ciosy nieprzyjaciół i wykonywać uniki. W sumie system nie jest zbytnio skomplikowany, więc po kilku minutach gry pokonywanie kolejnych wrogów nie sprawia już większych problemów. Tym, co może mocno zepsuć przyjemność, jest fakt, że nie możemy wyprowadzonego przez nas combosa w żaden sposób zatrzymać. Jeżeli nasz przeciwnik zdoła umknąć przed pierwszym ciosem serii, to kończymy bezsensownie młócąc mieczem w powietrzu. W przypadku starć z większą liczbą przeciwników, jest to szczególnie irytujące, a czasami może przyczynić się nawet do naszej porażki.
Poza walką w zwarciu możemy posłużyć się łukiem i eliminować naszych przeciwników na dystans. Wraz z rozwojem fabuły dostaniemy możliwość naładowania naszych strzał magią, co w dużym stopniu zwiększy zadawane obrażenia.

Przyjemność z walk zwiększają zniszczalne elementy otoczenia. Nie jest ich może za wiele, ale rozwalenie barierek mostu, a następnie zrzucenie przeciwnika do rzeki jest całkiem ciekawym rozwiązaniem. Wykorzystując takie okazje, znacznie ułatwimy sobie starcia z niektórymi wrogami.
Dość szybko odkrywamy w sobie talenty magiczne. Teoretycznie dają nam one nieograniczoną moc, w rzeczywistości mogą być użyte tylko w zaplanowanych przez autorów miejscach. Wystarczy tylko, że zobaczymy symbol ręki, by wiedzieć, że należy na nim użyć magii. Skutek takiego postępowania zmienia się w zależności od przedmiotu, na który oddziałujemy. Możemy więc na przykład przesuwać rygle w drzwiach czy też wznosić pomosty z leżących desek. Ponadto możemy popychać i przyciągać do siebie wrogów. Zastosowany w grze system magii bardzo mocno kojarzy się z rozwiązaniem znanym już z obu części Lego Star Wars.
Otoczenie jest zróżnicowane. Zwiedzamy między innymi lasy, wioski, warownie, jaskinie. Nie ograniczamy się jedynie do poruszania się przed siebie. Wchodzimy do budynków, wspinamy się po drabinach, zsuwamy po linach i niczym bohater gry Prince of Persia przemieszczamy się, zwisając z krawędzi. Eragonowi brakuje jednak gracji i wdzięku, z jakimi poruszał się Książe.
Od początku rozgrywki towarzyszy nam Brom, pełniący funkcję przyjaciela, a także mentora. Zazwyczaj jego ruchami steruje komputer, jednak w każdej chwili możemy do zabawy zaprosić znajomego. Oczywiście da się grać w pojedynkę, ale biorąc pod uwagę, że nasz komputerowy przyjaciel inteligencją nie grzeszy, sugerowałbym znalezienie sobie jakiegoś ludzkiego sprzymierzeńca.
Ciekawie rozwiązany został wskaźnik Furii. Wyświetlony w postaci znajdującego się na dole ekranu paska, jest ładowany z obu stron: z jednej przez Eragona, z drugiej przez Broma. Kiedy obie części spotkają się pośrodku, mamy możliwość odpalenia specjalnego trybu, w którym nasi bohaterowie są praktycznie niezwyciężeni, a ich ciosy zadają o wiele większe obrażenia niż normalnie.
Czasami będziemy musieli zmierzyć się z zapowiadanymi przez autorów zagadkami. Sprowadzają się one jednak co najwyżej do przestawienia dźwigni albo użycia magii w odpowiednim miejscu. Nie są to zadania, do których rozwiązania trzeba by wysilać szare komórki.
Zupełnie odrębnym elementem są misje powietrzne. Dosiadamy wtedy naszej smoczycy i mkniemy przez przestworza eliminując wrogów. Do dyspozycji mamy łuk oraz zabójczy cios smoczym ogonem, a w późniejszych partiach gry popisowy numer legendarnych jaszczurów – zionięcie ogniem.

Przyznać muszę, że najwięcej oczekiwałem właśnie po tym elemencie rozgrywki. Niestety mocno się rozczarowałem. O ile naszym smokiem możemy poruszać się w miarę swobodnie, to kamera zachowuje się, jakby jechała po jakichś niewidocznych szynach. Nigdy nie wiadomo, w którą stronę skręci. Możemy jedynie w ten sposób kierować Saphirą, by nie wpadać na drzewa i inne przeszkody terenu. Jest do dość trudne do wykonania, kiedy kamera nie nadąża za akcją. W pewnych momentach lecimy po prostu na oślep, ponieważ nie widzimy drogi przed sobą. Dodajmy do tego, że nasz środek transportu do najwolniejszych nie należy, a wrogowie wyskakują z najbardziej niespodziewanych miejsc i często nawet nie zauważamy, kiedy nas atakują. Zdecydowanie nie nazwałbym tego komfortowym rozwiązaniem.
Wspominałem już o tym, że gra podzielona jest na misje poprzedzone filmikami przerywnikowymi. Dostęp do nich mamy za pomocą mapy świata, na której ponanoszone są kolejne etapy naszej podróży. Każdy z nich odkrywany jest wraz z rozwojem fabuły. Mamy jednak możliwość ponownego przechodzenia już ukończonego zadania w celu pobicia swoich rekordów czy też znalezienia ukrytych przedmiotów. Tylko z poziomu mapy możemy zapisywać stan gry.
Jeżeli chodzi o oprawę graficzną, to trzeba powiedzieć, że jest przyzwoita. Może nie jest zbyt powalająca, postacie nie poruszają ustami podczas wypowiedzi, a animacja czasami wygląda dość koślawo, ale ogólne wrażenie jest pozytywne. Niestety wszystko psuje kamera. Po pierwsze, nie można zmieniać jej ustawienia, co, według mnie, jest warunkiem sine qua non współczesnych gier akcji. Po drugie, dość często zdarza jej się tak nieszczęśliwie ustawić, że nie sposób domyślić się, którędy prowadzi dalsza droga. W jednej z początkowych misji utknąłem na długie minuty tylko dlatego, że widok pomieszczenia uniemożliwiał mi dostrzeżenie skrytych w kącie schodów.
Twórcy Eragona nie ukrywają, że gra powstała głównie z myślą o konsolach. Napis, który ukazał się moim oczom zaraz po uruchomieniu gry informował, że w celu optymalnej rozgrywki powinienem zaopatrzyć się w pada, najlepiej takiego, jaki dołączony jest do X360(!). Nie będę jednak wytykać autorom tej małej kryptoreklamy. Zamiast tego stwierdzę, że wrażenia z gry dużo tracą przy korzystaniu z klawiatury. Zatem jeżeli ktoś myśli na poważnie o grze w Eragona na pececie, proponuję mu zaopatrzyć się w joypada.
Tym, co bardzo mile zaskakuje, jest ścieżka dźwiękowa. Odgłosy tła, filmowa muzyka oraz głosy postaci (grę testowałem w wersji anglojęzycznej) podkładane przez aktorów występujących w kinowej produkcji (John Malkovich, Jeremy Irons, Edward Speelers, Robert Carlyle i inni) robią naprawdę duże wrażenie. Udźwiękowienie to spory atut Eragona. Przede wszystkim pomaga wczuć się w fabułę, ale również zwiększa emocje związane z eliminacją kolejnych wrogów.

Czas na małe podsumowanie. Gra Eragon nie jest może żadną wyjątkową produkcją i nie aspiruje do tego, by za taką ją uważać. Podobnie jak Paolini korzystał ze sprawdzonych motywów literackich i filmowych, tak Stormfront Studios postawiło na wypróbowane rozwiązania z innych gier akcji. Niestety przyjemność psuje beznadziejna praca kamery oraz niedopracowane sterowanie. Fani książki mogą skonfrontować swoją wizję z tym, co przygotowali im autorzy. Pozostali być może również znajdą w niej coś dla siebie.
Na zakończenie muszę wyjaśnić pewne nieporozumienie. Niektórzy gracze na forach internetowych w Eragonie widzieli odpowiedź na powstającą na konsolę PlayStation 3 grę Lair. Muszę ich srodze rozczarować. O ile tworzona z myślą o nowej platformie Sony produkcja ma spore szanse, by stać się jedną z ciekawszych gier akcji, tak Eragon zniknie gdzieś wśród wielu podobnych tytułów. Nie mamy bowiem do czynienia z grą per se, a raczej z gadżetem związanym z promocją kinowej megaprodukcji, choć przyznać trzeba, że nieźle się w tej roli spisuje.
Artur „Metatron” Falkowski
NADZIEJE:
- łatwy, prosty i przyjemny system walki;
- walki powietrzne;
- doskonała ścieżka dźwiękowa.
OBAWY:
- brak możliwości zmiany ustawienia kamery;
- niska inteligencja kierowanego przez komputer towarzysza;
- niedopracowane sterowanie klawiaturą;
- mało rozbudowane walki powietrzne.