Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 11 października 2010, 12:09

autor: Szymon Liebert

Duke Nukem Forever - już graliśmy!

Jeszcze niedawno zabrzmiałoby to jak kiepski żart, ale czasy się zmieniły - graliśmy w Duke Nukem Forever i sprawdziliśmy w jakiej formie jest nowy Książę.

„Możecie uwierzyć, że to naprawdę się dzieje?”, rozpoczyna Randy Pitchford, założyciel i szef firmy Gearbox, po czym snuje opowieść o swoich początkach w branży oraz miłości do marki Duke Nukem i o tym, jak jego studio przejęło nad nią pieczę, aby sfinalizować prace nad tworzonym od dwunastu lat Duke Nukem Forever. Jeśli chcecie poznać kulisy tego wszystkiego, zajrzyjcie na gameplay.pl, bo w tym tekście skupimy się tylko na napakowanym sterydami miłośniku silikonowych biustów, hazardu i kina akcji. Książę powraca i traktuje „z buta” polityczną poprawność, która skaziła umysły współczesnych deweloperów (z pewnymi wyjątkami). Czy da się jednak wskrzesić coś, co rozpalało zmysły graczy przed wieloma laty, a dziś jest tylko bladym wspomnieniem?

Pamiętacie szczegóły fabuły Duke Nukem 3D? Gra spłycała ten element do minimum – obcy przybyli na ziemię i zaczęli porywać piękne kobiety, więc Duke musiał wziąć sprawy w swoje ręce. W konsekwencji stereotypowy, aczkolwiek wygadany mięśniak uratował świat i został najbardziej znanym oraz najbogatszym mieszkańcem globu. Dzięki temu Nukem mógł zbudować kasyno (największe w całym Las Vegas) i zamieszkać w apartamencie na jego szczycie, a tam oddawać się narcystycznemu uwielbieniu dla własnej osoby. W dwanaście lat od zabicia bossa na boisku futbolowym obcy wracają na Ziemię i ogłaszają pokojowe zamiary. Wszyscy oprócz Duke’a wierzą w to bezgranicznie. Szybko okazuje się, że kosmici mają ten sam cel co zwykle: chcą wykorzystać nasze kobiety w charakterze inkubatorów rozrodczych. „Dlaczego oni zawsze porywają tylko te ładne?” mówi Duke i szykuje się na nową wojnę, wbrew zaleceniom prezydenta i innych notabli, którzy cieszą się z rzekomej sztamy z obcymi.

Duke „Król wszystkiego” Nukem po wygraniu wojny z kosmitamiodpoczywa w swoim ekskluzywnym apartamencie.

Po wyczerpującym i pełnym emocji wprowadzeniu historycznym oraz fabularnym Randy Pitchford dał znak do puszczenia nowego zwiastuna gry, który w aktualnej postaci raczej nie zostanie powszechnie udostępniony. Dlaczego? Oczywiście ze względu na przekleństwa, niewybredne żarty („Stop bleeding, you pussy”), goliznę, flaki i przemoc. Kontrowersji i specyficznego klimatu w grze nie zabraknie na pewno, więc fani tańca na rurze, ciętych one-linerów i dużej porcji wybuchów powinni otrzymać sześciopak mocnych wrażeń. W filmie obejrzeliśmy skąpo odziane egzotyczne tancerki, głównego bohatera rozdającego kopniaki i pociski oraz wiele innych scen z gry, okraszonych kilkoma „fuckami”, złotymi myślami Duke’a i piosenką Invaders Must Die zespołu The Prodigy. Materiał zapewne trafi do sieci w wersji lekko okrojonej z niektórych okropieństw.

Zwiastun rozbudził nadzieje i wyobraźnię zebranej ekipy, a emocje sięgnęły zenitu, gdy Randy zaprosił nas do ośmiu komputerów z podłączonymi padami od Xboksa 360. Na monitorach widniał oczywiście sam Duke Nukem. Sporym rozczarowaniem było to, że Teksańczycy przywieźli ze sobą dokładnie te same fragmenty produkcji, które pokazano na amerykańskiej imprezie PAX. To zabiło niespodziankę, która wydaje się główną bronią podstarzałego amatora sterydów. W Londynie nie było jednak żadnych kolejek i obydwa poziomy dało się przeanalizować dosłownie milimetr po milimetrze. To oczywiście pozwoliło wypatrzyć kilka detali, bo kolejnym ważnym orężem gry w walce o zadowolenia odbiorcy będzie niezaprzeczalnie bogactwo gagów, żartów, nawiązań i parodii. Pierwszy i zarazem bardziej dopracowany fragment pokazuje to doskonale.

Jak godnie rozpocząć grę, wokół której narosło tyle kpin i mitów? Naturalnie od sceny oddawania moczu do pisuaru. Zgodnie z tradycją nawet ten moment jest w pełni interaktywny – sikamy za pomocą prawego triggera, a strumieniem kierujemy gałką. W ubikacji można jeszcze włączyć wodę (dla zabawy, bo Duke przecież rąk nie myje), dmuchawy czy przejrzeć się w popękanym lustrze. W następnym pomieszczeniu trafiliśmy natomiast na prawdziwe pobojowisko – kilkunastu żołnierzy czy raczej to, co z nich zostało. Przed tablicą z planem ataku na wielką bestię czekał na nas jeden z ocalałych, który zapytał o ewentualne poprawki odnośnie taktyki. To kolejny z żartów producentów – biorąc do rąk marker i gąbkę, możemy wymazać, dorysować lub napisać cokolwiek chcemy na planszy. Zgadnijcie, co rysuje większość panów?

Za zakrętem zobaczyliśmy wyjście na zewnątrz, dwóch żołnierzy i wielkiego bydlaka w tle, który posłał dwie rakiety i zwalił Duke’a z nóg. W skórze bohatera zawróciliśmy innym korytarzem, po drodze rozwalając ze złości skrzynie i oglądając walkę sprzymierzeńców z obcymi. Na końcu drogi trafiliśmy na windę i Devastatora. Książę wziął charakterystyczną broń, otrzymał błogosławieństwo od żołnierzy i ruszył na spotkanie z bossem. Kolejne kilka minut to bieganie w strugach deszczu i ostrzeliwanie giganta. Co jakiś czas trzeba było uzupełniać amunicję, zbierając broń zrzucaną przez wojsko (punkty zrzutu oznaczano flarami). Duke to twardziel, ale kilka rakiet przeciwnika mogło zatrząść jego ego (wskaźnik życia) – na szczęście regenerowało się ono z czasem.

Niestety obcy wracają, żeby porywać ziemskie kobiety.

Po kilku seriach boss padł, a my musieliśmy wspiąć się na niego i dokończyć sprawę w krótkim QTE. W finale Duke kopie obluzowaną gałkę oczną potwora i w ten sposób wygrywa wojnę z obcymi, a zakończenie Duke Nukem 3D staje się początkiem nowej przygody. Kamera wycofuje się bowiem i zdajemy sobie sprawę, że tak naprawdę bohater siedzi właśnie w luksusowej rezydencji, jest zadowalany przez dwie kobiety w strojach nastolatek i gra w produkcję o swoich własnych przygodach. Jedna z dziewczyn ociera usta i pyta, czy gra była w ogóle dobra. Nukem odpowiada z godną siebie błyskotliwością: „po dwunastu pier***ch latach lepiej, żeby była.” Autoironia twórców robi olbrzymie wrażenie, bo pokazuje, że mimo szowinizmu i prostoty mamy do czynienia z grą stworzoną przez ludzi inteligentnych (a nie nieco mniej owłosione małpy).

Pierwszy fragment gry zrobiłby prawdopodobnie olbrzymie wrażenie na największym sceptyku niewierzącym w powodzenie Duke Nukem Forever. Problem polega na tym, że znając tę świetną scenkę, wiemy dokładnie, czego się spodziewać, i niespodzianka pryska. Z tym większą przyjemnością zaczęliśmy drugi poziom, który, jak powiedział sam Randy, został nieco podrasowany pod kątem prezentacji (rozrzucono na nim kilka broni). Duke zaczyna w nim za kółkami monster trucka i przemierza kanion, potrącając znane z pierwowzoru humanoidalne świnie. Sterowanie jest dość proste i intuicyjne, a sam pojazd wyposażony w dopalacz, którego musimy użyć do przeskoczenia przepaści. W pewnym momencie kończy się benzyna i ruszamy na piechotę, dzięki czemu możemy wziąć udział w strzelaninach i sprawdzić kilka klasycznych oraz nowych typów broni.

Na podstawowym wyposażeniu Duke’a jest zwykły pistolet, który szybko uzupełniamy o pierwszą nową pukawkę – railgun. Kosmiczna snajperka jest łatwa w użyciu i zabija wrogów jednym celnym strzałem. Oczywiście nie są oni bierni i próbują podziurawić bohatera, gdy tylko go widzą. Przeczesując krzaki i inne zakamarki, trafiamy na Rippera, czterolufowy karabin z pierwszej części. Oprócz tego znajdujemy strzelbę, charakterystyczną wyrzutnię rakiet (RPG), zdalnie detonowane rurobomby i Shrink Ray, czyli popularny pomniejszacz. Ostatni przyrząd pozwala skompresować wrogów do rozmiarów gryzonia, a następnie przydeptać ciężkim buciorem. W demie Duke mógł nosić przy sobie tylko dwie sztuki broni jednocześnie, ale może to jeszcze ulec zmianie. Bohater był także w stanie atakować wrogów z bliska, chociaż bezpośredniego kopniaka zabrakło (pojawił się on za to we wspomnianym zwiastunie).

Drugi poziom gry sprawiał wrażenie poletka do testów dla różnych typów broni. Strukturalnie nadal mamy do czynienia z liniową przeprawą i niezbyt dużym obszarem, który w tym przypadku był średnio ciekawy. Przebicie się przez kilku obcych nie stanowiło problemu, a stosowanie poszczególnych broni sprawiało frajdę. Nie zabrakło też zabawnych i brutalnych kombinacji – można przykładowo zmniejszyć wroga i wysadzić go bombą. Pod koniec tego fragmentu dostaliśmy się do karabinka stacjonarnego, żeby ostrzelać większą grupę przeciwników (wysadzając czerwone beczki) i przelatujący pojazd kosmiczny. W ten oto sposób zakończyliśmy kilkudziesięciominutową przygodę z dwunastoletnim Duke Nukem Forever. To zdecydowanie za mało, żeby oceniać, czy gra będzie dobra, ale pewne refleksje nasuwają się same.

Duke lubi kobiety, więc znowu musi ruszyć do akcji.

Duke Nukem Forever to tytuł, którym można się ekscytować – w końcu Gearbox zamierza odwalić jeden z najzabawniejszych wyczynów w historii gier. Niestety to, że znaliśmy treść pokazanych fragmentów (wycieki!), zabiło jakąkolwiek niespodziankę i pozwoliło spojrzeć na wszystko z dystansem. W zderzeniu z rzeczywistością odświeżony Duke wypada niejednoznacznie. Z jednej strony mamy świetny pomysł na rozpoczęcie gry, ale z drugiej standardową i niewybijającą się mechanikę rozgrywki oraz sterowanie. Cieszy ogrom żartów (widoczny np. w reklamach na stadionowych bilbordach), ale martwi nie najlepszy poziom graficzny. Z częścią problemów twórcy rozprawią się zapewne w postprodukcji (bo całość gry jest już gotowa) – pytanie brzmi, czy wystarczy im pomysłów na urozmaicenie zabawy.

Randy Pitchford zapewniał, że gra się sprawdzi, bo „staniemy się Dukiem i uratujemy świat, co będzie zwariowaną, dziką przygodą, podczas której zwiedzimy mnóstwo lokacji: od Las Vegas przez tamę Hoovera, Wielki Kanion, Strefę 51 aż po matczyny statek obcych”. Zdaniem prezesa to, co zostało pokazane do tej pory, jest jedynie namiastką pełnego doświadczenia. Steve Gibson dodaje, że fabuła będzie podana w sposób iście interaktywny, więc biernych przerywników filmowych raczej nie uświadczymy. Będą rozmowy z postaciami niezależnymi – np. prezydentem czy generałem Gravesem. Całość korzysta z technologii własnej roboty, której rodowód sięga jednej z poprzednich wersji silnika Unreal. Do tego należy dodać rozgrywkę wieloosobową z trybem deathmatch. Narzędzia moderskie i edytory? Autorzy myślą o tym, chociaż – żeby umożliwić modyfikowanie gry – trzeba rozwiązać nie tylko problemy techniczne, ale i prawne.

Duke Nukem Forever to klimat, niespodzianki, humor i czytelna akcja. Wydaje się, że studio Gearbox doskonale rozumie tematykę i wie, jak operować każdym z tych elementów. Z tego powodu przejęcie marki właśnie przez tę firmę może cieszyć, bo w końcu premiera nowej gry nie wydaje się tylko mrzonką i coraz mniej śmiesznym żartem. Zamiast obietnic możemy wreszcie otrzymać finalny produkt, który – choć prawdopodobnie nie będzie tak piękny i rozbudowany jak dzieła konkurencji – to w odróżnieniu od nich dysponuje pewnym niezaprzeczalnym atutem, którego nie da się podrobić w żaden sposób. O co chodzi? Oczywiście o jaja ze stali.

Szymon „Hed” Liebert

Duke Nukem Forever

Duke Nukem Forever