Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 16 czerwca 2010, 11:03

autor: Krzysztof Gonciarz

Call of Duty: Black Ops - E3 2010

Treyarch ma przed sobą trudne zadanie - zastąpić Infinity Ward w charakterze głównego producenta gier z serii Call of Duty - dlatego wszyscy z niecierpliwością oczekują Black Ops - najnowszego dzieła tego studia.

Black Ops powstawało od czasu ukończenia prac nad World at War i sytuacja w Infinity Ward nie miała żadnego wpływu na kształt tej gry. Tak przynajmniej twierdzą przedstawiciele Treyarchu, studia tworzącego najnowszą odsłonę Call of Duty. Targi E3 przyniosły możliwość zobaczenia rozbudowanych fragmentów dwóch misji z kampanii dla pojedynczego gracza – pomysłowych i napakowanych akcją, a przy tym kontynuujących aktualny kierunek serii. Filmowe operacje specjalne tym razem rozgrywamy w latach sześćdziesiątych.

Pierwsza z misji nosi tytuł WMD, jej bohaterem jest pułkownik Mitchell. Rozpoczyna się na lotnisku, gdzie oglądamy półinteraktywny przerywnik. Bohater wchodzi na pokład samolotu zwiadowczego SR-71 Blackbird – słyszymy potężny ryk silnika, rozglądamy się. W końcu samolot rusza, a my widzimy dość rzadki dla serii Call of Duty zabieg – przerywnik z kamerą „spoza” oczu protagonisty. Startujemy przez poderwanie lewej gałki, co wydaje się bardziej quick-time eventem niż faktycznym mechanizmem rozgrywki. Zawsze jakieś urozmaicenie.

Zjazd na linie przeszedł małą metamorfozę – jest widowiskowo.

Przeskakujemy w czasie i teraz znajdujemy się już wysoko nad powierzchnią Ziemi. Nasz pilot spogląda na satelitarny skaner, na którym wyświetlane jest obserwowane przez samolot pole bitwy – trochę przypomina to widok z AC-130 z Modern Warfare (charakterystyczne, białe sylwetki postaci), ale klimat jest inny – obraz z monitora zajmuje tylko część ekranu, dookoła widzimy kokpit samolotu i ręce bohatera, które wciąż operują jakimiś przyrządami.

Okazuje się, że musimy w tej scenie wspomóc oddział żołnierzy, wskazując im miejsca, w które mogą się bezpiecznie udać – chodzi o uniknięcie przeciwników. Celowniczkiem pokazujemy im więc kolejne checkpointy, dokładnie przy tym widząc rozmieszczenie wrogich sił. Ogólnie scena ta jest czymś zupełnie nowym i udowadnia, że Treyarch nie zamierza tylko kopiować pomysłów z serii Modern Warfare. Po chwili przechodzimy do następnego fragmentu misji. Tym razem wcielamy się już w żołnierza ze wspomnianego wyżej oddziału.

Leżymy w śniegu, dookoła przechodzą nieświadomi naszej obecności wrodzy wojacy. Znajdujemy się na terenie Rosji, a naszym zadaniem jest infiltracja jakiejś instalacji radarowej. Mamy do dyspozycji nowy typ broni – kuszę z lunetą snajperską. Przemykamy po cichu pomiędzy przeciwnikami, by w końcu dojść do barierki, o którą zaczepiamy linę. Tak, to scena znana ze zwiastuna tej gry. Zsuwamy się z resztą oddziału po linach (ciekawa mechanika, przytrzymując trigger, ładuje się energię odbicia od skutej lodem ściany), by w końcu wskoczyć do bazy wroga przez okno.

Uruchamia się spowolnienie czasu, widać drobinki rozbitego szkła. Oddział bez problemu pokonuje wroga, przechodzimy dalej. Zaczynamy tradycyjną sekcję snajperską, rozpoczętą ogranym już w tej serii schematem: „jest dwóch, wybierz jednego, a ja zdejmę drugiego”. Tyle że strzelamy z kuszy. Po kilku trupach snajpienie przestaje zdawać egzamin i przełączamy się na wybuchową amunicję dla tej broni – strzelamy granatami! Cicha operacja się skończyła, wrogowie sypią się ze wszystkich stron, wyje alarm.

Po dłuższej strzelaninie udaje nam się odłączyć zasilanie od stacji przekaźnikowej i tym samym wykonujemy jeden z celów misji. Rozpoczyna się dramatyczna ucieczka po wąskiej ścieżce u zbocza góry, urozmaicona rozpadającym się otoczeniem – przypomina się słynny kontenerowiec. Na końcu bohater wykonuje iście base-jumpingowy skok w przepaść. Czy ma spadochron? Tego już nie wiemy, bo na tym kończy się prezentacja tego poziomu.

W tej misji zasypaną śniegiem Rosję zmieniliśmy na dżunglę w Laosie.

Zaśnieżoną Rosję zamieniamy na tropikalny Laos w misji pod tytułem Payback. Akcja dzieje się w 1968 roku. Rozpoczynamy od zniszczenia obozowiska wroga z użyciem granatnika. Strzały wywołują ogromne (aż przegięte, ale co z tego) eksplozje. Ogólnie typowe starcie dla współczesnych Call of Duty – dużo przeciwników o znanym dobrze AI. W pewnym momencie mała dekonspiracja, bo prezentujący produkt człowiek z Treyarchu jak na moje oko gra z włączoną nieśmiertelnością. Razem z kompanem porywamy helikopter Hind. Po chwili możemy nim swobodnie sterować! Pod gałkami wszystkie wymiary, pod triggerami – rakiety i karabiny maszynowe. Przelot nad rzeką to niczym nieskrępowana demolka. Niszczymy budynki, obozowiska wroga, składy paliwa, stacje przeciwlotnicze oraz inne śmigłowce – eksplozje są jeszcze bardziej przegięte, ale wyglądają cudnie. Przypominają się naloty dywanowe z Czasu Apokalipsy i dobrze znane hasło o zapachu napalmu.

Dwie misje, jedno podejście – intensywna akcja z nieszablonowymi, interaktywnymi przerywnikami. Całe Call of Duty. Black Ops nie przyniesie żadnej rewolucji, ale czuję, że Treyarch udowodni klasę w tej trudnej dla serii sytuacji. Silnik znany z Modern Warfare zaczyna już co prawda wyglądać trochę archaicznie i w galaktyce tegorocznych FPS-ów Call of Duty zapewne nie okaże się już tak wielkim wydarzeniem jak rok temu, ale na pewno warto będzie rzucić nań okiem. Mam tylko nadzieję, że będzie to zamknięcie pewnego etapu w historii tej wielkiej serii. Te gry zawsze się bronią przed zarzutem o wtórność, bo są po prostu dobrze wyreżyserowane, ale jednak w 5 lat po przełomie wypadałoby pójść krok naprzód. Nawet, jeśli wydawcą jest Activision.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

Call of Duty: Black Ops

Call of Duty: Black Ops