Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 30 sierpnia 2010, 11:39

Brink - Już graliśmy! - gamescom 2010

Usprawniona mechanika rozgrywki rodem z Wolfenstein: Enemy Territory w świecie ogarniętym wojną domową – tak w skrócie można opisać grę Brink. Na tegorocznym gamescomie mieliśmy okazję zobaczyć, jak prezentuje się tryb sieciowy tej właśnie produkcji.

Stoisko Bethesdy na targach gamescom 2010 gościło twórców gry Brink. Panowie ze Splash Damage postanowili zaprosić kilku dziennikarzy do rozegrania pokazowego meczu w trybie sieciowym ich najnowszego dzieła. Zanim jednak wzięliśmy do rąk wirtualne karabiny, prowadzący przedstawił pokrótce, czym właściwie jest Brink.

Jak na Splash Damage przystało, ich najnowszy tytuł to FPS, którego akcja osadzona jest w miejscu o nazwie The Ark – wielkiej pływającej metropolii, która oczywiście ma swoje problemy i to dość poważne. Władze miasta represjonują ludność, co zmusza cywili do zorganizowania czegoś w rodzaju ruchu oporu. Dzieli to bohaterów gry na dwie frakcje – rebeliantów i służby porządkowe. To właśnie te dwie grupy walczą ze sobą w trybie wieloosobowym, który – jak się potem okazało – mocno przypomina zabawę znaną z Wolfenstein: Enemy Territory oraz Enemy Territory: Quake Wars.

Zasady rozgrywki zostały zaprezentowane w materiale filmowym, który również obejrzeliśmy przed walką. To, co tam pokazano, zdawało się być czarną magią. Każdy chciał jak najszybciej przetestować wszystkie opcje, jakie oferuje Brink. Gdy właściwa zabawa wreszcie się zaczęła, zostaliśmy powitani krótką cut-scenką, przedstawiającą policjantów płynących na pontonie w kierunku kryjówki rebeliantów. Jako że zostałem przypisany właśnie do stróżów prawa i porządku, moim zadaniem było przechwycenie należącej do ruchu oporu broni biologicznej. Podobnie jak w słynnym Enemy Territory jedna strona (w tym wypadku służby porządkowe) musi wykonać serię minizadań, by zakończyć całą operację sukcesem, natomiast druga (tutaj cywile) stara się za wszelką cenę powstrzymywać oponentów do momentu, w którym licznik czasu pokaże zero.

By móc walczyć z aparatem państwowym,represjonowani obywatele zbroją się i tworzą własne oddziały.

Walczący obu frakcji dzielą się na cztery klasy, z których każda ma unikatowe umiejętności. Najbardziej niszczycielską odmianą jest żołnierz. Wojownik ten posiada standardowo karabin i granaty, a ponadto nosi przy sobie ładunki wybuchowe, dzięki którym może wykonywać wszystkie zadania polegające na wysadzaniu różnych obiektów w powietrze, np. barykad. Inną ważną właściwością żołnierza jest możliwość uzupełniania amunicji zarówno u siebie, jak i u kolegów z drużyny.

Drugą klasą jest inżynier. Każdy, kto się na nią zdecyduje, musi liczyć się z faktem, że tradycyjny karabin i granaty to tak naprawdę tylko dodatek do najważniejszych elementów wyposażenia inżyniera – min i wieżyczek strzelniczych. Co więcej, gracze walczący w wojskach inżynieryjnych potrafią ulepszać broń współtowarzyszy i wykonywać wszelkie zadania polegające na konstruowaniu, np. mostów.

Do dyspozycji jest również medyk. Tej postaci raczej nie trzeba przedstawiać. Sanitariusze nie tylko strzelają do wrogów, ale przede wszystkim rozdają kolegom apteczki i reanimują rannych. Nie wykonują bezpośrednio żadnych zadań przybliżających drużynę do zwycięstwa. Ostatnią klasą jest tzw. Operative, czyli szpieg z hakerskim zacięciem. Za każdym razem, gdy drużyna musi włamać się do komputera wrogów, ta właśnie klasa wkracza do akcji. Co więcej, zastosowano tutaj to samo rozwiązanie co w poprzednich grach Splash Damage – Operative może zabierać przebranie poległym przeciwnikom i wykonywać swoją robotę pod przykrywką. Klasę wybieramy na początku zabawy, za każdym razem, gdy zginiemy na polu walki, a także w centrum dowodzenia frakcji.

Każdy walczący, niezależnie od jego klasy, może korzystać z systemu o pięknej i dumnie brzmiącej nazwie SMART. Jest on wyraźnie inspirowany parkourem, a więc polega na płynnym przechodzeniu z biegu do skoku, np. na wyższą platformę lub ponad barierką czy murkiem. Sposób poruszania się graczy w połączeniu z widokiem pierwszoosobowym narzuca skojarzenia z grą Mirror’s Edge, która właśnie na parkourze opierała niemal całą swoją wyjątkowość.

Rozgrywka zasadza się na tych samych schematach co w innych produkcjach Splash Damage – najpierw przedostajemy się w pobliże zaspawanej bramy, by żołnierze mogli rozwalić ją ładunkami wybuchowymi. Następnie wprowadzamy na pole bitwy pojazd szturmowy, który musimy eskortować. Gdy tylko dostarczymy go na miejsce, niszczymy nim wrogą barykadę, a potem posyłamy szpiega, by wykradł wspomnianą wcześniej broń biologiczną. Dalej zabieramy ją do podstawionego śmigłowca. Wszystko to jak zwykle brzmi banalnie, ale w praktyce dochodzi jeszcze zawziętość i upór obrońców, który zazwyczaj komplikuje sprawę, co czyni rozgrywkę wymagającą i interesującą.

System SMART pozwala swobodnie pokonywać przeszkody,co sprawia, że rozgrywka jest bardziej dynamiczna.

Splash Damage chce stworzyć sieciowy shooter, w którym gracze świetnie by się komunikowali, bez potrzeby korzystania z mikrofonu i wbudowanego w program czatu. Nie ma się co oszukiwać – jest to wyjątkowo trudne zadanie i zapewne jeszcze sporo wody w Wiśle upłynie, nim ktoś opracuje w pełni satysfakcjonujące rozwiązanie tego problemu (o ile w ogóle to nastąpi). To, co zaprojektowano na potrzeby gry Brink, prezentuje się jednak całkiem interesująco. W trakcie całej walki możemy przełączać się między różnymi celami. Jeżeli chcemy skoncentrować się na najważniejszych zadaniach, wystarczy wybrać odpowiednią opcję, a na ekranie będą wyświetlać się strzałki pokazujące drogę do celu. Nasi kompani dostaną natomiast informację o naszych intencjach. Jeżeli nie mamy ochoty wykonywać zadań głównych, możemy wybrać jedno z pobocznych, np. wysadzenie bocznych drzwi i otwarcie skrótu dla piechoty. Wspomniane strzałki pokazujące drogę przydały się, gdyż nikt z grających oczywiście nie znał mapy. Doświadczeni gracze zapewne uznają to ułatwienie za śmieszne.

Rozgrywka w Brink okazała się bardzo przyjemna, jeden rzut oka na informacje wyświetlane na ekranie pozwalał zorientować się w sytuacji na polu bitwy, a to właśnie m.in. chciało osiągnąć Splash Damage. Ostatecznie stróże prawa wygrali, a ja miałem zaszczyt osobiście dostarczyć bombę do śmigłowca, kończąc całą rozgrywkę zwycięstwem. Warto zauważyć, że nie ma tutaj tych wszystkich udziwnień znanych z Quake Wars – na przedstawionej na targach planszy brakowało pojazdów, artylerii i zrzutu sprzętu stacjonarnego. Być może takie właśnie powinny być gry cechujące się tego typu mechaniką – nieskomplikowane? Może lepiej pozostawić te wszystkie dodatkowe zabawki produkcjom takim jak Battlefield? Na te i inne pytania wszyscy odpowiemy sobie w 2011 roku, kiedy to Brink trafi na półki sklepowe.

Maciej „Sandro” Jałowiec

Maciej Jałowiec

Maciej Jałowiec

Specjalista do spraw marketingu gier wideo. Łączy pasję do gier ze spostrzeżeniami na temat branży i światowej gospodarki. Zawodowo związany z firmą Techland, a wcześniej m. in. z Activision i Perfect World.

więcej

Brink

Brink