Syf, bieda i serwetka na telewizorze. Holstin zabrał mnie do Polski lat 90. i przeraził tym, co tam znalazłem
Wszystko wskazuje na to, że polskie gry indie doczekają się ważnej produkcji. Gry, która nie tylko opowiada o Polsce, ale sama w sobie jest po prostu dobrze zaprojektowanym survival horrorem z naprawdę niezłą walką i świetnym dubbingiem.

Okazuje się, że Polska lat 90. świetnie nadaje się na survival horror. Holstin, gra polskiego studia Sonka, zabiera nas w podróż przez ten kraj potransformacyjnej biedy i marzeń, który pomimo ponurego wyglądu wspominamy jednak najczulej. Twórcy jednak na tym nie zakończyli i cały ten brud, cały ten syf i tandetę nowej rzeczywistości wolnego kraju odbili w krzywym zwierciadle horroru. Tutułowy Holstin jest tak brudny i brzydki jak dworzec w Kutnie w nocy, od którego, wiadomo, pękają oczy.
A wycieczka do czasów mojej młodości rozpoczyna się właśnie tym, co powtarza się w moich wspomnieniach. Jazdą nocnym pociągiem PKP, który sunie przez mrok i pustkę. Tomasz, główny bohater, wybrał się do miejscowości Jeziorne-Kolonia, by odszukać swojego przyjaciela Bartka – dziennikarza, który przyjechał tam napisać materiał o szemranych interesach w miejscowej ubojni. Przyjaciel jednak zaginął bez śladu, więc Tomasz wsiada do pociągu i rusza przez kraj pogrążony w wiecznej nocy. PKP nie zatrzymuje się jednak na stacji (no przecież), więc Tomasz wyskakuje z jadącego składu, aby chwilę później ratować się ucieczką przed agresywnym człowiekiem. Szybko okazuje się, że w podolsztyńskiej miejscowości tajemniczy eksperyment wymknął się spod kontroli, a po ulicach poruszają się w najlepszym przypadku nie do końca przytomni i mocno odklejeni ludzie. W najgorszym natomiast zombie.
Dzięki uprzejmości autorów miałem okazję przetestować dwugodzinne, ostateczne demo gry. I nie będę ukrywał, Holstin zachwycił mnie do tego stopnia, że nie mogę się już doczekać powrotu do tej smutnej i groźnej Polski w pełnej wersji gry.
Horror indie ze zmienną perspektywą
Holstin to survival horror z rozbudowaną fabułą, świetnie wymyślonymi postaciami, kapitalnymi dialogami i pierwszorzędnym aktorstwem głosowym. Będziemy więc biegać po wnętrzach kamienic i ulicach zastawionych dużymi fiatami, maluchami i polonezami, zbierać zasoby, rozmawiać z postaciami, przyjmować zadania, rozwiązywać łamigłówki na wzór gier z lat 90. i gubić się w mieście w nadziei na odnalezienie tego jednego cholernego przedmiotu, który pozwoli przejść dalej. No i walczyć, a walkę przygotowano tu spektakularnie.
Mroczny, pixelartowy styl tej produkcji doskonale pasuje do wybranych przez deweloperów realiów, ale zaznaczmy, że mamy tu pełne 3D z możliwością obracania kamery zawieszonej nad planszą, ze świetną implementacją światła oraz twistem, którego użycie po raz pierwszy powoduje głupkowaty opad szczęki. Otóż w przypadku walki, po wciśnięciu prawego przycisku myszy odpowiedzialnego za celowanie, gra przechodzi do widoku zza ramienia bohatera. Robi to ogromne wrażenie tak swoją płynnością, jak i perspektywą – odkrywamy bowiem, że w ten sposób jesteśmy w stanie oglądać te wszystkie pomieszczenia, ulice i detale dawnej Polski z bliska. Spodziewałem się, że walka będzie najsłabszym elementem gry, tymczasem przeciwnie – jest jednym z najmocniejszych. Płynna tranzycja perspektywy i celowanie w słabe punkty zapewniają mnóstwo dzikiej radości, a fakt, że gra za sprawą pixel artu (i tematyki) „udaje” zabytek z lat 90, dodatkowo szokuje. To naprawdę współczesna produkcja, która w bebechach ma mnóstwo świetnie zaimplementowanych rozwiązań.
„Nie da się napisać tylu reportaży, żeby naprawić ten kraj”
„Nie da się napisać tylu reportaży, żeby naprawić ten kraj” – mówi główny bohater. Holstin opiera się na wykrzywionym wyobrażeniu Polski z lat 90., stąd mnóstwo tu posępności, pesymizmu i frustracji. Przy pomocy pixelartowej grafiki kapitalnie odtworzono scenografię z tamtych lat, gromadząc niejednokrotnie zapomniane już rekwizytorium. Ot, chociażby wielki telewizor z grubym tyłem, na którym ktoś – zapewne moja babcia – położył białą serwetkę. W trakcie eksploracji słyszymy disco polo odpalone na budowie i polską muzykę rockową dobiegającą z okna. Widzimy plastikowe krzesła i rozwalone, brudne kanapy, a wszystko to ma uzmysłowić, że odzyskanie wolności to nie koniec rozwoju tego kraju. Na stoliku brzydka, kraciasta cerata (dziś już rzadko spotykana, a niegdyś niemal podstawowy komponent wystroju każdego punktu gastronomicznego), a na ceracie papier toaletowy i... wazonik z kwiatami, aby jakoś ten syf, prowizorkę i tandetę choć odrobinę upiększyć. Odpadający tynk, powyrywane płytki chodnikowe, sypiące się, dziurawe mury z betonowych płyt (niegdyś przecież nieodłączny element polskiego krajobrazu), rdzewiejące żelastwo na ulicy, na którym poustawiano butelki niedawno spożytego taniego browaru. Niebieskie budki telefoniczne i małe, czerwone skrzynki na listy. Na zagrzybionej, wilgotnej klatce schodowej stary fotel, ustawiony zupełnie bez sensu dla tego sąsiada, który akurat lubi walnąć sobie pół litra przed wyjściem do roboty (i po robocie), a obok czerwony składak (Wigry albo inny Romet). Na parapecie kwiatki i wsypujące się pety z popielniczki. Na poręczy zawieszony do wytrzepania dywan z tureckim wzorem. Na elewacji budynku nabazgrane hasło „Polska dla Polaków”.
Kapitalnie wymyślono i wykreowano wszystkie postacie, jakie spotykamy na swojej drodze. Nie dość, że pasują do świata Holstina, to jeszcze każda linijka dialogowa została profesjonalnie nagrana przez polskich aktorów (wystąpili tu m.in. Krzysztof Wach i Anna Sztejner). NPC mówią do nas językiem, który znamy, niejednokrotnie pasującym do miejsca, w których się wychowali. I tak oto po dwóch stronach ulicy mają swoje budowy Paweł i Gaweł. Jeden komunikuje się ze światem więzienną grypserą, a drugi jest typem odklejonego od rzeczywistości polskiego majstra złotej rączki i służbisty, który ciągle gada o robocie. W demie spotykamy jeszcze młodą dziewczynę, która chce naprawić swojego malucha, aby uciec z tego miasta, cwaniaka typu drobny gangster, który sprzedaje amunicję za fajki, czy osobę z niepełnosprawnością intelektualną – seniora ubranego w mundurek harcerski i śpiewającego polskie wyliczanki „Entliczek-pentliczek” i „Wpadła bomba do piwnicy”. Czuć przede wszystkim, że aktorzy głosowi się naprawdę przyłożyli – z pewnością było im łatwiej, bo dialogi zostały napisane w żywy sposób. Słuchanie i czytanie wypowiedzi tych postaci to prawdziwa przyjemność i ten aspekt szczególnie docenią Polacy, z miejsca identyfikując nawiązania ukryte w rozmowach.
Oczywiście jest tu dużo przesady (choć... moje rodzinne miasto wyglądało dość podobnie: rozdupcone i zaniedbane, ale przyozdobione bratkami w kamiennych donicach i socrealistyczną fontanną na rynku) – ale ta przesada służyć ma stworzeniu sugestywnego survival horroru. Tę Polskę, oprócz biedy i potransformacyjnego chaosu, trawi w Holstinie maź, narośl, grzyb – coś, co wymknęło się spod kontroli i teraz porasta elewacje budynku, a co nam przyjdzie wyjaśnić. Nie wiem, w jaką stronę będzie zmierzać fabuła gry, ale wiem, że znajdziemy w niej nieudane eksperymenty, fanatyczne kulty religijne oraz – oczywiście – społeczny wynalazek naszego kraju po 1989 roku, czyli Januszów biznesu.
(Prawie) wszystko działa jak w zegarku
Wspomniałem o tym, że w Holstinie rozwiązujemy zagadki. A te są... dziwne. Jeśli graliście w przygodówki point-and-click z lat 90. i 2000., uśmiechniecie się pod nosem. Jeśli nie, wiele pomysłów twórców wyda się Wam nie do końca logicznych. Ot, musicie dotrzeć do jakiegoś przedmiotu, który przyda się Wam gdzie indziej, ale droga do niego nie jest jasna. Tym bardziej że lokacje w Holstinie są pełne obiektów, nieco labiryntowe i łatwo się tu pogubić. W konsekwencji biegamy trochę jak właśnie w starych przygodówkach, starając się odnaleźć ten moment, który pozwoli przejść dalej, aby odkryć nową lokację, w której zdobędziemy przedmiot, który przyda się w poprzedniej lokacji. Mnie to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, traktuję to jako nawiązanie do starego sposobu robienia gier, o których coraz mniej ludzi pamięta. Do konwencji artystycznej pasuje to idealnie.
O ile walka jest brutalna i responsywna, o tyle kamera w trakcie eksploracji (możemy ją obracać skokowo) potrafi zdrowo wkurzyć. To najpoważniejszy i w gruncie rzeczy chyba jedyny mankament, który mnie zirytował. Reszta działa jak w zegarku. Jest ekwipunek, w którym będziemy gromadzić przedmioty; bardzo mały, ale w toku gry będziemy go powiększać. Jest nawet prosty crafting: ot, połącz zioła i wódkę, aby stworzyć lek. Ba, jest również atrakcja dla kierowców z lat 90. Przejedziemy się bowiem maluchem (dla najmłodszych: to takie stare auto, Fiat 126p, które niegdyś w Polsce było popularniejsze niż Fortnite).
Jeśli całość trzyma taki poziom, jak zaprezentowano w demie, to jestem przekonany, że Holstin zmierza ku sukcesowi. Cieszy mnie to bardzo, bo to nie tylko polska produkcja. To polska produkcja, która opowiada o Polsce, a takich przypadków w naszym kraju niewiele. Co prawda wizja jest wypaczona, mroczna, smutna i brzydka, ale tym bardziej interesująca właśnie – szczególnie, że chodzi tu o horror. A my, Polacy, pomimo tej przesady, pomimo krzywego zwierciadła, rozpoznamy w Holstinie „nasze” tropy, nawiązania i motywy, które być może pamiętamy z własnego dzieciństwa. Niewiele jest gier na rynku, które potrafiły zrobić to właśnie: przenieść mnie do mojego dzieciństwa.