Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość pozostałe 16 czerwca 2020, 12:18

autor: Karol Ryka

Odbieram darmowe gry, a ogrywam tylko kupione - felieton

Kilka dni temu Marcin Strzyżewski napisał, że nie kupuje już gier, bo jest ich za dużo, za dobrych i za nic, czyli za darmo. Fenomenalnie, z tym drobnym smaczkiem, że według przeprowadzonej przez nasz serwis ankiety ponad 50% użytkowników GRYOnline.pl nic sobie z tego nie robi i dalej gra w produkcje kupione w sklepach. W tym i ja.

Nim trafię na stos płomienistych komentarzy za zbrodnię szkalowania osób korzystających z dobrodziejstw growego rozdawnictwa – absolutnie nie uważam takiego zachowania za złe! Przeciwnie – sam dość często odbieram darmówki, i to nawet jeżeli posiadam już daną pozycję w na innej platformie. Uważam, że jest to racjonalne i praktyczne – w świecie licencjonowania dostępu do cyfrowych treści nigdy nie widomo, jak długo będziesz się cieszył z „posiadanej” gry. Albo po prostu w moich żyłach płynie czysta cebulowa (niepotrzebne skreślić).

Odbieram darmowe gry, a ogrywam tylko kupione  - felieton - ilustracja #1

Ale nie zmienia to faktu, że jakieś 90% czasu poświęconego na granie oddaję tytułom, za które zapłaciłem. Pięć złotych, sto, od wielkiego dzwonu nawet dwieście pięćdziesiąt na premierę (ostatnim razem było to RDR2), ale zawsze. Dlaczego? Bo chociaż zajmuję się grami zawodowo, to wciąż jest to równolegle moje ulubione hobby, by nie rzec – pasja. Uwielbiam grać i nie umiem sobie wyobrazić, że musiałbym się specjalnie wstrzymywać przed zanurzeniem się w świat upragnionej produkcji, aż ktoś mi ją kiedyś „da”, oczywiście „za darmo”. Lub nie. Jednocześnie w życiu moim i wielu z Was jest zdecydowanie zbyt mało wolnego czasu na coś, na co aktualnie nie mamy ochoty. Bo tak rozumiem zdrową rozrywkę: w swoim wolnym czasie, po dniu pełnym obowiązków i gonienia za sprawami, chcę w końcu sam stanowić o sobie, a zwłaszcza o tym, jak będę się relaksował! I może to być nawet „darmowe” World of Warships (które po czasie skutecznie dopycha się do naszego portfela), ale jednak mam tę słodką iluzję decydowania o swojej przyjemności, tu i teraz.

Inną sprawą jest kwestia wartości – coś, co przyszło nam zbyt łatwo, bez zaangażowania bezpośredniego lub krwawicy wyrażonej liczbami na koncie, w zasadzie nie ma dla nas znaczenia. Co mi po darmowej, nawet najlepszej grze sprzed 10 lat, skoro w kolejce czekają zakupione na przecenie hity z zeszłego roku? Tak, zdaję sobie sprawę, że są to konsumpcyjne manowce kapitalizmu, który nam podpowiada do ucha, że nowe jest fajniejsze, a pre-ordery to już w ogóle orgazm. Ale z drugiej strony wiele osób tłumaczy sobie wyższość starszych, darmowych produkcji retroutopią pod tytułem „kiedyś to było, nie to co teraz, piksele jakieś takie bardziej kwadratowe były”. Każdy sam swój krzyżak niesie.

Kiedy „za darmo” nie znaczy za darmo

Na potrzeby tego tekstu chciałem sprawdzić, jak wiele posiadam w swoich kolekcjach „darmowych” gier, ale bardzo szybko się poddałem. Okazało się bowiem, że jeżeli czegoś mam w życiu po kokardę, to samych kolekcji, z których każda ma login, hasło i moją szczerą niepamięć doprawioną niedoczasem. Samo wymienienie wszystkich aplikacji sklepowych zajęłaby pół akapitu, ale za to w tym właśnie momencie dochodzimy do sedna darmowych gier i hojności, zwłaszcza Epic Games Store – naszego konta w ich sklepie.

Kilka lat temu pracowałem w jednej z wiodących sieci elektromarketów. Jednym z najważniejszych punktów wyszkolenia każdego „doradcy klienta” (szlachetność tego eufemizmu wykracza poza skalę hipokryzji) było zaproponowanie kupującemu założenia mu darmowego konta w naszym sklepie. Wystarczyło, że klient podał adres e-mailowy, a dalej to już bajka: e-paragony, oferty specjalne, bony prezentowe za całe 10 złotych (przy zakupie za 1000) i wszystkie inne cuda, z których nigdy nie skorzystamy. Większość z Was dobrze to zna, ale niewielu wie, że to właśnie krok z założeniem konta jest krytyczny i najtrudniejszy do wyegzekwowania od klienta. Nikt już nie chce dodatkowych kont w kolejnych sklepach, bo mamy już swoje ulubione i basta. Zwłaszcza, gdy ten nowy pochodzi z Chin i nie jest firmowany logo jakiegoś growego potentata z zachodu, w stylu EA lub Ubisoftu. Tim who?

Ale pomimo fali hejtu (Steama też wszyscy nienawidziliśmy przy premierze Half-Life 2), EGS z pomocą ogromnego kapitału zaczyna realizować swój długoterminowy cel wypierania innych launcherów. Konta założone, GTA 5 odebrane, promocje i bony przyszykowane, ekskluzywne tytuły w e-gablocie ustawione – maszyna do wkładania naszych pieniędzy do ich kieszeni w końcu zacznie się kręcić. A wszystko to, byśmy dostali upragniony lek rozluźniający na codzienne stresy, biznesy i inne targety.

Kiedyś się śmiano, że to socjalizm bohatersko walczy z problemami, które sam stworzył. Okazuje się, że kapitalizm też to robi, tyle że za nasze dobrowolnie wydane pieniądze.

PS A firmą Sony i jej „darmowymi” grami w PS Plusie się jeszcze zajmiemy, jak już emocje po pokazie RouterStation 5 opadną.

Karol Ryka

Karol Ryka

Przed wstąpieniem do GRYOnline.pl pracował jako konsultant w branży audio, gdzie opowiadał o dźwiękach, których inni nie słyszeli. Ponadto udzielał się jako perkusista w kilku zespołach rockowych, których nazw sam już nie pamięta. Wieczny student - najpierw przeżył rozczarowanie historią, potem zagubił się na administracji, by odnaleźć się wreszcie na dziennikarstwie, na którym kolekcjonuje kolejne tytuły. Do GOL-a trafił w 2018 klasyczną ścieżką newsmena, któremu zaproponowano etat przy poradnikach do gier. Rok później awansował na stanowisko szefa tego zacnego działu, gdzie do dzisiaj wraz z grupą najlepszych autorów stara się pomagać graczom w Polsce i na świecie. Z gier najbardziej lubi produkcje z elementami immersive sim, przez co w nowe „duże” gry zdarza mu się zagrać średnio raz na dwa lat. Ceni sobie też gry indie za mechaniczne innowacje i narracyjną świeżość. Resztki wolnego czasu poświęca fotografii, zwłaszcza kulinarnej i produktowej.

więcej