Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość pozostałe 2 maja 2022, 15:15

Soulslike, przy którym się nie frustrowałem - Death's Door dało mi więcej radości niż bólu

Mała rzecz, a cieszy – tak można podsumować Death’s Door. Niepozorny, ale śliczny indyk (o kruku) cieszy jak cholera. A przy okazji daje wycisk. Bo mimo, że gra czerpie z filozofii Zeldy i Dark Souls, to jednak nie frustruje jak to ostatnie.

Nie zawsze jest dobry moment na soulslike’a. Pokochałem ten gatunek po przejściu Dark Souls 3, ale jeśli zasiadam do któregoś z potworów FromSoftware, muszę się liczyć z tym, ile czasu zainwestuję w tę przygodę. Żałować nie będę, mimo okazjonalnej złości i ryzyka, że pad bezpowrotnie pofrunie za okno, ale nie zawsze mam te 50–70 godzin na zbyciu. Ostatnio nie miałem, a i tak cholerny Elden Ring kusił – „no weź, kup mnie, będziesz grał tylko po godzince dziennie”. Aha, jasne, już widzę siebie, jak siadam na godzinkę, a wstaję o trzeciej czy czwartej nad ranem. Na szczęście z pomocą przyszło mi cudowne, prześliczne Death’s Door. To mała wielka gra, która wciąga, daje popalić, ale jednocześnie jest dużo przyjaźniejsza i nie potykamy się w niej o aż tak wysoki próg wejścia.

Soulslite

Izometryczna zręcznościówka o kruku żniwiarzu może nie jest „czystym” soulslikiem na pierwszy rzut oka, bo zawiera sporo elementów eksploracyjnego zeldoida, ale w gruncie rzeczy stoi bliżej Dark Souls, niż nam się wydaje. Death’s Door realizuje wszystkie filozoficzne i designerskie założenia dzieł FromSoftware, tylko po swojemu, w mniejszej skali i bardziej baśniowym ujęciu. Odjechani bossowie są obecni. Wędrówka po tajemniczych, magicznych krainach, które lata świetności mają za sobą? W cenie wycieczki. Niełatwa walka? Jak najbardziej.

Soulsike, przy którym się nie frustrowałem - Deaths Door dało mi więcej radości niż bólu - ilustracja #1

Tyle że jatka nie frustruje aż tak bardzo. Pewnie, niektóre etapy oraz starcia z bossami i minibossami będziecie powtarzać po parę, paręnaście razy, bo to twardziele (nawet jeśli jednym z nich jest babcia z garnkiem na głowie…), ale porażka nie boli aż tak mocno. Trzeba się uczyć zarówno lokacji i ich pułapek, jak i odruchów wrogich potworków – to wszystko jest tu konieczne, bo i otoczenie, i przeciwnicy mogą zrobić nam konkretną krzywdę. A jednak jest to przyjaźniejsza wersja soulslike’a. Starcia sprawiają podobną satysfakcję, mimo że poruszamy się małą ptaszyną uzbrojoną w świecący mieczyk, a nie nieumarłym magiem, pancernym skurczybykiem czy golasem z wielką bronią. Zadbano o płynność i dynamikę walki, podczas której musimy zręcznie żonglować atakami dystansowymi i uderzeniami w zwarciu. A także pilnować tego, co robią nieprzyjaciele, bo ci potrafią przetrzepać nam pióra, i to boleśnie – dlatego cieszy zwycięstwo nawet nad szeregowym mięsem armatnim. Na nie też należy uważać. Podobnie jak w Soulsach.

Death’s Door odrzuca mechanikę największego ryzyka. Po śmierci, a ta przydarza się tu nie raz i nie dwa, nie tracimy dusz, za które wzmacniamy bohatera. Odpadł więc jeden z czynników, będących w Soulsach źródłem frustracji (obok wszystkich możliwych pułapek, chcących spieprzyć nam dzień). „Soulsowatość” przekierowano gdzie indziej. Dusze „zarabiamy” powoli (chyba że dobrze poszukamy dodatkowych zasobników), a na leczenie możemy liczyć tylko w określonych punktach, gdzie zasiewamy zdobyte po drodze ziarenka. Żadne miksturki tu nie pomogą. Manę odnawiamy poprzez niszczenie mieczykiem obiektów i zabijanie przeciwników.

Soulsike, przy którym się nie frustrowałem - Deaths Door dało mi więcej radości niż bólu - ilustracja #2

To ciekawa wariacja, sprawiająca, że jest trudno, ale gra nie sprowadza nas tak często i boleśnie do parteru. I wiecie co? Bardzo dobrze się z tym wszystkim czułem. Miałem wyzwanie – po Soulsach trochę niechętnie się patrzy na tytuły, które przechodzą się same – ale nieprzeżerające aż tylu godzin i niewymagające nauki po godzinach, niczym w drugiej pracy. A jednocześnie wszystkie rozwiązania mechaniczne, choć proste, intrygowały, zachęcały do dalszej zabawy i dawały poczucie, że obcuję z nietuzinkową produkcją utrzymaną w designerskim duchu Soulsów. Nawet ta „zeldowatość” tu pasowała – gry FromSoftware też nagradzają eksplorację, szukanie ukrytych ścieżek i skrótów.

Rozdziobią nas kruki. Kropka

Z Soulsami Death’s Door łączy jeszcze jedno – to pozycja mocno zogniskowana wokół koncepcji dotyczącej fabuły i całego świata gry. Filozofia, konstrukcja kruczego uniwersum, mechaniki, bohaterowie, dusze, które zbieramy – wszystko to składa się na spójny obraz. Jednocześnie zaś Soulsów nie kopiuje.

Zapewnia tylko podobne wrażenie – że oto wkraczamy na wyjątkową drogę. Że wyruszamy w gorzką, ale piękną podróż, tym razem doprawioną bajkową lekkością i czarnym humorem. Naszego kruczka postawiono przed niełatwym zadaniem i z punktu widzenia historii niemal z marszu jest spisany na straty, ale podobnie jak nieumarli w kolejnych Soulsach i Elden Ringu – rusza na swoją krucjatę i nie zamierza zatrzymać się przed dotarciem do celu. Cokolwiek czeka go w finale, a tego Wam oczywiście nie zdradzę.

Soulsike, przy którym się nie frustrowałem - Deaths Door dało mi więcej radości niż bólu - ilustracja #3

Już początki pokazują wyraźnie, z jakimi kwestiami się tu zmierzymy – to historia o przemijaniu, chorym świecie, o godzeniu się z nieuchronnym. Oraz o tym, że czasem walka z pewnymi mechanizmami przynosi więcej szkody niż pożytku. Czy się pod tym wszystkim podpiszecie, czy nie, to Wasza sprawa, ale warto poznać tę opowieść.

Zaprezentowano ją w oszczędny, acz przepiękny sposób. Podczas wędrówki towarzyszy nam urocza, nastrojowa i melancholijna muzyka, która przyspiesza wtedy, gdy musi uświadomić, że zaraz będzie się działo. Artyści wycisnęli, co się da, z lokacji oraz bohaterów – spotykamy tu nietuzinkowe indywidua, a za każdym z nich stoi jakaś poruszająca historia (moim faworytem jest kruk zapalony biurokrata, który uwielbia papierkową robotę, formularze i konieczność wynajdywania nowych systemowych rozwiązań).

Niby jest to prostsza gra, kolejny estetyczny „indyczek”, ale wciąga podobnie jak Soulsy. Ta podróż, choć krótsza, pozostawia w nas pewien osad, a w nim trochę radości i satysfakcji, trochę smutku i refleksji. Dlatego warto spojrzeć na świat kruczym okiem, chwycić za ten pocieszny czerwony mieczyk i posprzątać bałagan w zaświatach. Dla niektórych to może być jedna z TYCH wirtualnych wędrówek życia, wrażenie nie do zapomnienia.

OD AUTORA

Death’s Door to przygoda na kilkanaście godzin, jeśli chcemy dokładnie eksplorować lokacje. Przygoda niby mała, a jednak wielka. Urocza, baśniowa, poprowadzona z wyobraźnią i swadą. Z miejsca wskoczyła do panteonu moich ulubionych gier niezależnych obok Bastionu i Hadesa. Chcesz o niej ze mną porozmawiać? Zapraszam na mój fanpage i Instagrama.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Obecnie jest szefem działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Grasz w gry typu soulslike dlatego, że są trudne?

Tak
2,5%
Nie
54,5%
Tak, ale nie tylko dlatego
43%
Zobacz inne ankiety