92% przedstawicieli pokolenia Z jest odrzucanych przez działy HR z jednego prostego powodu: ich wejście na rynek pracy doprowadziło do „sytuacji krytycznej”
Praca jest, tylko wielu ludziom się wydaje że jak skończyli studia to należy im się od razu kierownicze stanowisko za 20k na rękę.
Boomerskim szefom nie podoba się, że pokolenie Z nie podziela ich wartości i nie jest gotowe zapierniczać za miskę ryżu na rozwój ich firm. Z własnych obserwacji widzę, że pokolenie ludzi 50-70 lat (dzisiejsza kadra wyższa w wielu firmach) myśli, że Z-tki powinny robić to co oni robili w ich wieku - praca po 10-12h dziennie bez płatnych nadgodzin, poświęcenie dla firmy, itd. Boomerzy nie ogarniają jednak, że kiedyś (lata 90-te) na managera w polskim oddziale zachodniego korpo wystarczyła znajomość angielskiego, a dziś oczekuje się doktoratu z 10 latami praktycznego doświadczenia na stanowisko szeregowego specjalisty.
Podobnie z przywiązaniem do pracy. Boomerzy nadal żyją w przekonaniu, że zaczynając w firmie po studiach można się piąć w niej po szczeblach kariery. Z-tki dawno zauważyły, że ten model już dawno nie działa i dziś trzeba skakać z firmy do firmy, aby pchać karierę do przodu i nie utknąć.
Owa miłość do kultury zapierdolu charakteryzująca rzekomo starsze pokolenia jest kompletną bzdurą. Oni tak samo cenią life-work balance, czas dla siebie i samorozwój, a nikt nie pragnie zasuwać w nadgodzinach bez wynagrodzenia.
Różnica między Zetkami a resztą jest taka, że młodzi są roszczeniowi, nieodpowiedzialni i skoncentrowani wyłącznie na sobie i swoich potrzebach, a do tego kompletnie niezaradni i nie potrafiący radzić sobie z problemami.
Kolejnym mitem jest rzekoma powszechność zapierdolu. Owszem, w patologicznych firmach z psychopatami u steru pewnie tak się dzieje, ale nie jest to zjawisko tak powszechne jak 20 lat temu.
NARESZCIE pracodawcy zaczęli rozumieć, że młodzi po studiach, nawet ze znajomością kilku języków i bezwzrokowego pisania na klawiaturze, nie tylko nie popychają firmy do przodu, ale bywa (całkiem często) że ciągną ją w dół, bo wydaje im się, że już wszystko wiedzą o biznesie, produkcji, zależnościach, finansach i rynku.
Mechanizm jest taki:
Szefowie firm w Polsce (50-60 lat) sądzą, że jak zwolnią starych i zatrudnią nowych (młodych po studiach) pracowników, to ci w cudowny sposób ożywią firmę.
Zwalniają więc doświadczonych pracowników, z OGROMNĄ WIEDZĄ i na ich miejsce zatrudniają w/w młodych i ..... już góra po pół roku są efekty, czyli zauważają, że ci młodzi zamiast ożywiać firmę robią wszystko żeby to wyglądało na ożywienie, czyli robią tzw. sztuczny ruch w firmie, wprowadzając przeróżne programy "naprawcze" i inne bzdety o których nasłuchali się na studiach, prelekcjach, wykładach.
Wszystko to generuje OGROMNE koszty i ZERO zysków.
Inaczej pisząc, firma zamiast zostać ożywiona, po prostu tonie i najczęściej jest już za późno na odkręcenie sprawy.
Jako że najmłodszy już nie jestem, to obserwowałem to wielokrotnie w firmach w których pracowałem.
Firma tak "ożywiona" po prostu upada.
Zatrudnienie w niej młodzi i "wykształceni" mają kolejny wpis w swoim CV, że pracowali tu i tam, więc przenoszą się na innego "żywiciela" , a firma w której pozwolono im wdrażać ich "genialne" pomysły już nie istnieje.
Jednak ... jak pisałem na początku ... coraz częściej się zdarza, że dyplomy, uczelnie, znajomość języków czy Excela .. NIE MAJĄ ŻADNEGO ZNACZENIA przy naborze do pracy.
Na pierwszym miejscu są UMIEJĘTNOŚCI i wiedza praktyczna, nawet jeśli kandydat nie skończył podstawówki.
takich jak komunikacja, rozwiązywanie problemów czy profesjonalne zachowywanie się
Bardzo często się z tym spotykam, kiedy na mojego e-maila z zachowaniem wszystkich niezbędnych elementów jakiś pan lub pani odpisuje mi nie ma dwoma wyrazami pomijając dwa z trzech pytań które zadałem. Oczywiście we stopce często ma magister lub inżynier.