Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość opinie 9 października 2022, 11:59

340 złotych za grę AAA to już nie wyjątek, ale standard

Koszty rosną, wszystko drożeje, więc siłą rzeczy musiało dojść w końcu do znaczących podwyżek cen gier. O ile da się je dziś jakoś rozsądnie wytłumaczyć, to jednak nie dziwią mnie negatywne komentarze, które można usłyszeć po drugiej stronie barykady.

Źródło fot. EA
i

Z końcem bieżącego roku ostatecznie przyklepana zostanie zmiana, której po prawdzie spodziewałem się od dawna. Duże hity największych wydawców będą w najbliższych latach sprzedawane w cenie 70 euro, czyli ok. 340 złotych. Jest to w zasadzie pierwsza tak poważna podwyżka cen gier z segmentu AAA od 2005 roku, kiedy nastała era tytułów kosztujących 60 euro. W tamtych czasach sygnał do dokonania korekty dała firma Microsoft po wprowadzeniu na rynek konsoli Xbox 360, teraz dla odmiany taki ruch wykonało Sony przy okazji premiery PlayStation 5. Różnica polega na tym, że 17 lat temu do nowej polityki cenowej nie trzeba było namawiać nikogo i wszyscy duzi gracze w branży od razu się do niej dostosowali. Teraz proces ten trwał znacznie dłużej, bo masowe podwyżki cen gier obserwujemy dopiero w ostatnich miesiącach, czyli blisko dwa lata po debiucie konsoli, która je zapoczątkowała. Po nowemu sprzedawanych będzie już sporo nadchodzących gier: Modern Warfare II, The Callisto Protocol czy Dead Space, do którego jeszcze wrócimy.

Nie da się ukryć, że do wspomnianych podwyżek ogólnie dojść musiało – ja sam wręcz jestem zaskoczony, że stało się to tak późno. Koszty ponoszone przez deweloperów rosły proporcjonalnie do czasu, jaki jest potrzebny na przygotowanie gier AAA, a ten ostatni mocno się wydłużył, zwłaszcza w przypadku bardzo popularnych obecnie tytułów z otwartym światem. Trzeba też pamiętać, że gra jest dość specyficzną inwestycją. Projekt nie przynosi dochodów przez lata, bo formalnie nie istnieje, a po premierze nie ma gwarancji, że ponoszone koszty w ogóle się zwrócą. Oczywiście można liczyć na to, iż siła marki przy wsparciu machiny marketingowej zagwarantuje żniwa stulecia, ale potknąć się przy tym też jest stosunkowo łatwo, o czym niedawno przekonali się twórcy Battlefielda 2042 czy Cyberpunka 2077.

Tak to wygląda z perspektywy twórców, a jak jest po drugiej stronie barykady, czyli u zwykłych graczy? Ogólnie rzecz ujmując, wysokie ceny dużych gier na premierę zawsze będą budzić kontrowersje, a już na pewno w takim kraju jak Polska, którego mieszkańcy zarabiają zdecydowanie mniej niż np. sąsiadujący z nimi Niemcy. Prawda jednak jest taka, że niechęć do dalszego drenowania portfeli nie wynika wyłącznie z tego, ile zarabiamy, ale też z tego, co właściwie dostajemy w zamian. Wysokobudżetowe gry nie zawsze są ukończone na premierę, a naprawianie tych trefnych trwa od kilku do kilkunastu miesięcy, o ile akurat poprawić się je da. Najwięcej zawsze płacą więc ci, którzy o finalnej wersji mogą jedynie pomarzyć, bo ci bardziej cierpliwi nie dość, że dostaną produkt mniej lub bardziej połatany, to jeszcze załapią się na jeden z wielu późniejszych rabatów. Tak na logikę powinno być dokładnie odwrotnie.

340 złotych za grę AAA to już nie wyjątek, ale standard - ilustracja #1
Źrodło fot. Naughty Dog.

Irytuje też fakt, że mimo wprowadzonych podwyżek, wydawca nie rezygnuje z mało chwalebnych sposobów na dokręcanie śruby. Całkiem niedawno w sieci zawrzało z powodu wysokiej ceny gry The Last of Us: Part I, która na starcie kosztowała w Polsce 339 złotych. Nie była to jednak jedyna opcja. Za 50 zł więcej mogliśmy otrzymać cheaty oferujące szybszy dostęp do wyposażenia oraz kilka „kosmetyków” – w tym przypadku skórek do broni.

Ledwie ucichła burza po TLoU, a do sprzedaży wprowadzono kosztujący 349 zł remake gry Dead Space. Kilka skórek wyciętych z „pełniaka” i wrzuconych do wersji Digital Deluxe Edition (swoją drogą, uwielbiam te nazwy) podnosi koszt gry o kolejne cztery dychy. Koniec końców okazuje się, że najbardziej kompletna edycja remake’u gry sprzed 14 lat to wydatek rzędu 80 euro, przynajmniej w PlayStation Store. Ta wersja okrojona, czyli „standardowa”, jak twierdzi Electronic Arts, łapie się już do obowiązującego obecnie przedziału 70 euro. Jednocześnie w żadnym z dwóch opisanych przypadków nie da się nabyć tych gier taniej, jeśli posiada się pierwowzór, co byłoby bardzo miłym gestem w stosunku do starych fanów. Okej, pierwszy Dead Space na PlayStation 5 to problem, ale już na Steamie niekoniecznie. Inna sprawa, że polscy pecetowcy i tak w sumie nie mają na co narzekać, bo przygody Isaaca Clarke’a są tam aż o 80 złotych tańsze niż na konsoli. Inny sklep, ten sam wydawca. To też ciężko zaakceptować.

Jak już wspomniałem na początku, rozumiem powody, dla których gry drożeją, i łatwiej mi przyjąć do wiadomości ten fakt, wiedząc, że znaczących podwyżek cen nie było tak naprawdę przez siedemnaście lat. Z drugiej strony chciałbym jednak, żeby klienta, bo też nim jestem, traktowano poważnie. Nie chcę czytać przeprosin po premierze wielkiego hitu, że za jakiś czas go poprawimy, bo – tego akurat już nikt nie powie – nie mieliśmy czasu go przetestować. Chciałbym również, żeby zniknęła idiotyczna moda na sprzedawanie wyciętych z rzeczy gier pod przykrywką wersji deluxe. Jeśli macie odrobinę przyzwoitości, dajcie to w formie płatnych DLC parę tygodni po premierze. Pewnie kupi to mniej osób, ale przynajmniej będziemy mieć świadomość, że ten chłam powstał później, a nie został przygotowany wiele miesięcy przed faktycznym debiutem. Nie dość, że wyleczycie raka, to jeszcze obejdzie się bez torsji przy przeglądaniu ofert w sklepie.

PS Obecne ceny gier, tych największych zwłaszcza, to w ogóle jest temat na znacznie szerszą, dłuższą i całkiem ciekawą dyskusję. Już wkrótce postaramy się taką przeprowadzić, a zrobimy to w jednym z kolejnych wydań naszego podcastu. Za darmo.

ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA

Jeśli spodobał Ci się ten tekst i chcesz otrzymywać go przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej