Cyberpunk 2077 jest dobry jak nigdy, ale to za mało, żebym do niego wrócił - Strona 2
CD Projekt RED nie składa broni i dzielnie łata Cyberpunka 2077, a także wzbogaca go o – jak na razie – skromne DLC. Debiutujący wraz z next-genową wersją gry patch 1.5 to spory krok ku lepszemu – nawet jeśli spóźniony i niewystarczający.
Cieszmy się z małych rzeczy, bo...
Nie ma też co ukrywać, że patch 1.5 to zbiór niby miłych, ale jednak zbędnych pierdół. Nikomu by one w zasadzie nie wadziły, gdyby nie fakt, że część z nich nazywana jest darmowymi DLC. Serio? Dwie pozy Silverhanda do wykorzystania w trybie fotograficznym, i to w jednej z kilku sekwencji, kiedy nim sterujemy, to DLC? Z definicji – pewnie tak, ale ktoś tu chyba tę definicję próbuje mocno rozciągnąć, aby wyjść na bezinteresownego darczyńcę, co to ZA DARMO serwuje fajne rzeczy. „Redzi”, super, że dodaliście parę nowych broni i neonowe koła w motorkach – kochamy je – ale naprawdę nie musicie się tym chwalić na devstreamie. Zauważymy to sami albo wyczytamy w patch notesach.
O wiele bardziej cieszą przecież drobne nowości odkrywane samemu. Internauci popadli w stan euforycznego wzruszenia, kiedy zobaczyli, że w końcu można zakupić w barze Afterlife drinka na cześć Jackiego Wellesa. Kurczę, cieszy mnie nawet fakt usuwania niekoniecznie bugów, a mikromechanik logicznie niespójnych, bo nie wiem, czy wiecie, ale w końcu nie da się wprowadzić cyberpsychola w stan cyberpsychozy za sprawą jednej z umiejętności. Te wszystkie małe rzeczy składają się na zestaw zmian z gatunku „nie potrzebowałem, ale doceniam”. Niekoniecznie należy jednak wykrzykiwać je graczom w twarz – ci sami je dostrzegą.
Next-gen rządzi, old-gen śmierdzi
A wszystkiego tego, co powyżej (i jeszcze więcej), możecie doświadczyć na konsolach nowej generacji, na których to w końcu, po kilkunastu miesiącach od oficjalnej premiery, Cyberpunk 2077 się ukazał. Ja pograłem trochę na PlayStation 5 i nie zamierzam owijać w bawełnę. Boże, ta gra nigdy nie wyglądała piękniej i nie działała lepiej – przynajmniej u mnie. Klatki się trzymają, neony ostro świecą i odbijają, a tekstury nie doczytują się na moich oczach. Takiego Cyberpunka byłbym nawet w stanie zaakceptować w dniu premiery (z przymrużeniem oka). Jeżeli chcecie najlepszego możliwego doświadczenia z tej gry na ten moment, a jeszcze nigdy jej nie dotykaliście, to chyba wiecie, jaką platformę wybrać. Next-genową, tak mówię, gdybyście jednak nie wiedzieli.
A teraz przygotujcie się na krzywe lustrzane odbicie poprzedniego akapitu. Tego wszystkiego, co powyżej, nie możecie, niestety, doświadczyć na konsolach minionej generacji. Co prawda nie miałem „przyjemności” sprawdzenia patcha 1.5 na PlayStation 4, ale grudniowy felieton UV-a dość jasno opisuje kondycję Cyberpunka na tymże sprzęcie i widać, że CDPR woli wypracowanych na nim optymalizacyjnych kompromisów nie testować. Bo jak inaczej wytłumaczyć brak wcześniej wspomnianej ulepszonej sztucznej inteligencji tłumów niż właśnie technologicznymi ograniczeniami? Wersje na PS4 i XOne jako jedyne nie doczekały się także „licznych poprawek graficznych”. Krótko, mówiąc, największa porażka „Redów” nadal jest porażką, tyle że tym razem taką, przy której ktoś próbuje bawić się w stary, dobry damage control. Przykro mi, właściciele owych konsol, nieprzyjemne to i łączę się z Wami bólu, ale prawda jest taka, że podobne zmiany w tych systemach tylko pogorszyłby działanie gry.
Lubię wracać tam, gdzie byłem już. Ale muszę mieć powód
Och, cóż to była za parogodzinna przygoda. Podriftowałem sobie na rondzie Kabuki jak nigdy wcześniej, stoczyłem bójki z wkurzonymi na moje pięści przechodniami, zmieniłem mieszkanie na bardziej burżujskie, w którym obaliłem szklankę drogiego whiskacza, wykonałem parę zadanek dla Wakako, aby otrzymać najmocniejszą katanę, jaką widziałem, i pozachwycałem się pięknymi widokami oraz stałą liczbą klatek next-genowej wersji gry. Kurczę, same plusy, co nie? Dlaczego więc miałbym nie sięgnąć po tę produkcję po raz kolejny?
Bo choć Cyberpunk 2077 jest lepszy niż kiedykolwiek, bugi i technologiczne wpadki nie atakują już na każdym kroku i gra się po prostu przyjemniej, tak nadal uważam, że do świetności (o wybitności nie wspominając), która jakkolwiek zachęciłaby mnie do wkręcenia się w ten gameplay loop na kolejne kilkadziesiąt godzin, sporo temu RPG brakuje. Na moje oko – co najmniej trzy aktualizacje takich rozmiarów jak patch 1.5 oraz jedno fabularne DLC.
Nazwijcie mnie życzeniowcem, roszczeniowcem i bezczelnikiem, ale ja nie proszę o rzeczy z kosmosu. Ba, za moją niskolotną ironią stoi przede wszystkim dużo żalu. Bo te i wiele innych niezawartych jeszcze w grze zmian powinniśmy dostać w grudniu 2020 roku w premierowej wersji gry. Jako konsumenci musimy pogodzić się z tym, że idealny Cyberpunk, jeśli takowy w ogóle się pojawi, to kwestia nie następnych miesięcy, a następnych lat. Ten kolos nie stoi już może na glinianych nogach, ale parę części ciała do amputacji jeszcze się u niego znajdzie.
Mimo wszystko cieszę się, że projekt posuwa się w swoim tempie naprzód, a ludziom za niego odpowiadającym po prostu się chce. Skończył się okres pustych obietnic i matactw, a rozpoczął czas czynów. A jeśli nie wierzycie w siłę owych czynów, możecie sami się o niej przekonać. Pięciogodzinna wersja próbna to w końcu nie byle co – nie tylko ukłon w stronę zarówno nowych, jak i starych graczy, ale też symbol Cyberpunka 2077 po przejściach zmierzającego w końcu w odpowiednim kierunku.