autor: Luc
Graliśmy w Dragon Age: Inkwizycja – piękne widoki, rozbudowany świat i garść błędów - Strona 3
Po rozczarowującej „dwójce” Dragon Age: Inkwizycja ma przywrócić serii dawny blask. Duże obietnice z reguły przekładają się jednak na równie duże oczekiwania. Czy tym razem BioWare im sprosta?
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Dragon Age: Inkwizycja - najlepsze RPG od czasu Skyrima
Oczywiście po dotarciu do uwięzionych zakonnych współbraci, wciąż miałem co robić – fabularna część prezentacji kończyła się wprawdzie stosunkowo szybko, jednak wciąż do zwiedzenia pozostał mi całkiem spory kawałek mokradeł, na których toczyła się akcja. Prezentowane tereny, choć na każdym kroku równie ponure, okazały się dosyć mocno zróżnicowane. Natrafiłem na strome wzgórza, na szczycie których znajdowała się skrzynia z ciekawym ekwipunkiem, posępne jeziora, błotniste szlaki, stare zamki, mroczne jaskinie, jeszcze mroczniejszą puszczę i całą masę innych, równie imponujących lokacji. Co istotne, każe z odwiedzonych miejsc wyglądało unikatowo i oryginalnie, a porozrzucane „znajdźki” i podobne im elementy dodatkowo zachęcały do zwiedzania świata. Ten – jak wielokrotnie podkreślają twórcy – ma być zaś największym jaki do tej pory znalazł się w serii, a ponadto ma oferować pełną swobodę eksploracji. Choć nie udało się mi wyciągnąć od twórców, na ile regionów wielkości prezentowanych mokradeł możemy liczyć w finalnej wersji, zdradzono, że samo zwiedzenie dostępnej mapy w 100% zajmie graczom nawet 150 godzin. Miłośnicy wirtualnej turystyki z pewnością będą się nudzić.

Na plus zaliczyć można także samą oprawę graficzną tytułu. Wszystkie modele prezentują się bardzo dobrze, podobnie zresztą jak efekty pogodowe oraz cienie. Zwiedzane obszary oglądałem z autentycznym podziwem, a podczas używania specjalnych umiejętności nie raz zagapiłem się na rozbłyskujące tu i ówdzie światła oraz czary. Płonący miecz mojej wojowniczki wyglądał doprawdy epicko i gdyby nie fakt, iż u wojaków preferuję mobilność i zwinność, zapewne większość dema spędziłbym na wymachiwaniu tym piekielnym ostrzem. Niestety jednak, pomimo całej swej efektowności, gra także i w tym aspekcie ma sporo mniejszych lub większych błędów, spośród których w oczy rzucają się najbardziej dwa. Pierwszy sporadycznie występuje podczas prowadzonych starć, gdzie system kolizji postaci chwilami przestaje funkcjonować – w momencie jednoczesnego atakowania tego samego celu bohaterowie po prostu się „przenikają”, tworząc dosyć dziwaczną hybrydę. Drugi z istotniejszych „gliczy” trafia się w losowych okolicznościach i dotyczy zmiany powierzchni, po której kroczy nasz heros. Przy wychodzeniu z wody lub przejściu na nową ścieżkę postać zamiast zmienić po prostu rodzaj chodu zaczyna… lewitować w powietrzu. Biorąc pod uwagę, jak bardzo zadbano o szczegółowość otoczenia, widok fruwającego w bezruchu wojownika dosyć mocno kontrastuje z resztą elementów o znacznie wyższej jakości oferowanej w tym aspekcie.

Do premiery Dragon Age: Inkwizycja zostało stosunkowo niewiele czasu i sam trzon rozgrywki z pewnością nie ulegnie już żadnym zmianom – to dobrze, bo pod tym względem grze nie można niczego poważnego zarzucić. Świat wygląda interesująco, walka zgrabnie łączy najlepsze cechy poprzednich systemów, fabuła prezentuje się naprawdę intrygująco, a i o efektowność oprawy graficznej nie musimy się martwić. Tym, co jednak najskuteczniej psuło mi radość płynącą z rozgrywki oraz jej mechanizmów, była nadspodziewanie duża ilość błędów. Jeśli do listopada BioWare uda się z nimi uporać, fani gier RPG otrzymają bardzo solidny produkt, który powinien dostarczyć przynajmniej kilkudziesięciu godzin przyjemnej rozgrywki.