Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Assassin's Creed: Rogue Publicystyka

Publicystyka 14 sierpnia 2014, 12:30

Jak gra się templariuszem w Assassin’s Creed: Rogue? Sprawdziliśmy!

Assassin’s Creed: Rogue na pewno nie będzie rewolucyjną odsłoną serii, jednak rozgrywka po stronie templariuszy plus sprawdzone mechanizmy z Black Flag dają nadzieję na całkiem udaną produkcję.

Niedawna zapowiedź gry Assassin’s Creed: Rogue mogła być dla wielu dużym zaskoczeniem, kto jednak uważnie śledził napływające z różnych źródeł plotki, z pewnością spodziewał się, że Ubisoft zechce wycisnąć ostatnie soki z konsol starej generacji, wciąż cieszących się ogromną popularnością. Tytuł opracowywany w Sofii jest również odpowiedzią francuskiej firmy na ciepłe przyjęcie pirackiej „czwórki”. Rogue jest bowiem dokładnie tym samym, czym niespełna rok temu okazało się Black Flag – typowym produktem z serii z mocno zaakcentowaną walką morską.

Podobieństwo obu gier widoczne jest niemalże na każdym kroku – od identycznego interfejsu począwszy, na takiej samej mechanice rozgrywki skończywszy. Kto spędził kilkadziesiąt godzin na Karaibach w Black Flag, bez trudu odnajdzie się w Rogue. Próg wejścia jest bardzo niski, a doświadczenia nabyte podczas śledzenia przygód Edwarda Kenwaya zaowocują już po kilku minutach obcowania z ich prequelem. Przekonałem się o tym sam na targach Gamescom, kiedy chwyciłem ster w swoje ręce i przez pół godziny oddawałem się niczym nieskrępowanej eksploracji wyjątkowo zimnego Atlantyku. Od razu zaznaczę, że prezentacja gry w ogóle nie obejmowała wątku fabularnego. Nie poznałem żadnego fragmentu ponurej opowieści o Shayu Cormacu, który zostaje zdradzony przez zakon asasynów i rozpoczyna polowanie na swoich pobratymców. Na szczegóły dotyczące tej historyjki musimy cierpliwie poczekać więc do premiery gry.

Jak gra się templariuszem w Assassin’s Creed: Rogue? Sprawdziliśmy! - ilustracja #2

Rogue pozwala objąć kontrolę nad Morrigan – łajbą wyposażoną w zdobycze techniki, o których ciułający każdy grosz Kenway mógł co najwyżej pomarzyć. Zamiast tradycyjnego folgierza mamy broń strzelającą serią, którą od biedy można uznać za prekursora karabinu maszynowego. Z rufy statku zniknęły wybuchające beczki, a ich miejsce zajęły zbiorniki z olejem, potrafiącym pozostawić za płynącym statkiem ognistą pułapkę. Na dziobie również doczekaliśmy się zmian – wystrzeliwane z armat płonące pociski idealnie nadają się do podpalania wrogich okręgów. Usprawnień doczekał się też taran. Z jego pomocą jeszcze mocniej możemy kiereszować poszycie innych jednostek, a jeśli zainwestujemy w ulepszenie dziobu, możliwe stanie się łamanie lodu. Leżące tu i ówdzie kry blokują dostęp do niektórych akwenów na dalekiej północy, dlatego dopiero po wyłożeniu twardej gotówki zwiedzimy amerykańskie rzeki. Nowy arsenał uzupełniają znane już doskonale działa wystrzeliwujące dwa rodzaje pocisków oraz moździerz.

Walka z innymi łajbami nie sprawiła mi w Rogue najmniejszych trudności. Bogaty arsenał pozwalał na demolowanie przeciwników w stopniu wręcz niewyobrażalnym. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że Morrigan zostało ulepszone do maksimum na potrzeby gamescomowego dema i w pełnej wersji droga do panowania na morzu będzie długa i żmudna, ale i tak walczy się dużo łatwiej niż w „czwórce”. Statek Cormaca jest wyraźnie szybszy i zwrotniejszy od Kawki Kenwaya, a to już mocno zmienia postać rzeczy. Kto grał w Black Flag, z pewnością przyzna mi rację.

Choć Rogue zadebiutuje na rynku po premierze gry Assassin’s Creed: Unity, nie zostanie w żaden sposób usprawnione pod kątem mechaniki rozgrywki. Ubisoft Sofia postanowiło skorzystać z ustalonych już wzorców i nie implementuje żadnych nowych rozwiązań, które zobaczymy w Unity.

Sytuacja zmieniła się także na lądzie. Templariusze wyposażyli swojego nowego kolegę w bardzo przegięte zabawki. Mam tu na myśli różnego rodzaju granaty, które mogą np. wprowadzić w szał całą grupę rywali lub ich uśpić. Cormac potrafi także niszczyć beczki zawierające trujący gaz, a sam unikać działania szkodliwej substancji po założeniu na nos przedpotopowej maski gazowej, czyli chusty. Likwidowanie zwykłych rywali z dystansu to egzekucja – znając dobrze mechanikę gry i wykorzystując braki w sztucznej inteligencji oponentów można siać śmierć i zniszczenie w stopniu dotąd niespotykanym. W przypadku asasynów jest nieco trudniej, bo członkowie zakonu są w stanie korzystać z zabawek podobnych do naszych, ale i oni nie stanowią jakiegoś wielkiego problemu. Możecie wierzyć mi na słowo, bo ubiłem również kilku z nich.

Jak gra się templariuszem w Assassin’s Creed: Rogue? Sprawdziliśmy! - ilustracja #2

Wywołująca dużo szumu zmiana frakcji wprowadziła ciekawe opcje do oklepanych rozwiązań. Przyzwyczailiśmy się już lata temu, że asasyni wykonują zlecenia zabójstw, wpierw lokalizując ofiarę, a następnie posyłając ją na tamten świat. Templariusz Cormac takich zadań podejmować się nie będzie – w jego interesie leży ratowanie ludzi wyznaczonych przez dawnych kolegów do odstrzału. Tego typu misje rozpoczynamy przechwytując gołębie, którymi asasyni przesyłają sobie informacje o celu ataku. Kiedy uda nam się ten cel odnaleźć, gra daje nam kilkadziesiąt sekund na zlikwidowanie wszystkich potencjalnych agresorów – ukrywają się oni w tłumie pod postacią zwykłych ludzi lub żołnierzy. Uszczuplenie szeregów wroga zmniejsza liczbę zamachowców podczas ostatecznego uderzenia, a więc wpływa bezpośrednio na poziom trudności misji. Wiadomo, łatwiej ochronić bezbronną ofiarę, jeśli kilka osób nie próbuje wbić jej noża w plecy. Generalnie te misje wydają się być ciekawą rozwinięciem mocno wyświechtanych już zadań, które Ubisoft Montreal pchał do kolejnych odcinków sagi niejako z obowiązku.

Rogue sprawia wrażenie gry nieco bardziej poważnej i ponurej niż radosne, kolorowe Black Flag. Marynarze nadal śpiewają szanty (mamy usłyszeć aż dwadzieścia nowych kompozycji!), ale otoczenie, które przyjdzie nam zwiedzać nie zachwyca już feerią barw tak typową dla Karaibów. Skute lodem tereny prezentuje się bardziej posępnie od tego, co widzieliśmy w „trójce”. Zimowe pejzaże urozmaicają zorze polarne, które dodają całej produkcji subtelnego uroku – faktycznie można się poczuć, jakbyśmy byli na dalekiej północy.

Jak gra się templariuszem w Assassin’s Creed: Rogue? Sprawdziliśmy! - ilustracja #3

Nowa gra Ubisoftu nie sprawia wrażenie drugoligowej zapchajdziury w rodzaju Liberation, widać ewidentnie, że Bułgarzy celują w pełnoprawnego następcę Black Flag. Na graczy czeka cała masa aktywności – są polowania na walenie, różnorodne lokacje wyładowane po brzegi znajdźkami, forty do zniszczenia i proste zadania poboczne. Dostępny teren nie jest tak duży, jak w „czwórce” i na dodatek część obszarów jest na starcie zablokowana krami, ale to akurat nie wydaje się wielkim problemem. Bardziej niepokoi obecność tylko jednego dużego miasta, zwłaszcza, że Nowy Jork w Assassin’s Creed III nie zachwycał. Przywiezione na targi demo Rogue’a skutecznie omijało jednak temat przyszłej amerykańskiej metropolii, dlatego i my musimy w tym miejscu spuścić na nią zasłonę milczenia.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat, do 2023 pełnił funkcję redaktora naczelnego. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Assassin's Creed: Rogue

Assassin's Creed: Rogue