Borderlands: The Pre-Sequel – za mało na kontynuację, za dużo na dodatek - Strona 3
Dwa lata po premierze Borderlands 2 świat ujrzy nie trzecia odsłona serii, lecz The Pre-Sequel – swoisty spin-off umiejscowiony między „jedynką” a „dwójką”. Sprawdzamy, czy księżyc planety Pandora zaoferuje nam tak samo ciekawe atrakcje, jak ona sama.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Borderlands: The Pre-Sequel! - Destiny na wesoło
Trzecią postacią – ponownie płci żeńskiej – jest Nisha (The Lawbringer), kosmiczna „kowbojka” z prawdziwego zdarzenia, mająca wśród swoich atrybutów kapelusz z szerokim rondem i parę rewolwerów. Znawcy Borderlands 2 mogą znać ją pod mianem Szeryfa Lynchwood (The Sheriff of Lynchwood) i również niemiło spotkanie z nią wspominać. Natomiast na koniec prawdziwa gratka: czwarta grywalna postać to Claptrap. Tak, mający podejrzanie ludzkie usposobienie robot o pudełkowatym kształcie i specyficznym poczuciu humoru – maskotka całej serii – będzie mógł chwycić karabin w rękę (?) i ruszyć do boju pod imieniem Fragtrap. I żeby nie było niedomówień: mówimy tutaj dokładnie o tym samym modelu robota, który wita nas u progu przygody w obu dotychczasowych odsłonach serii. Niestety, na tę chwilę nie znamy jeszcze pełnego zakresu umiejętności poszczególnych postaci (braki dotyczą zwłaszcza Nishy i Claptrapa).
Australijska krew
Skoro cofnęliśmy się już do początku gry i ekranu wyboru postaci, zróbmy jeszcze parę kroków w tył i powiedzmy kilka słów na temat genezy Borderlands: The Pre-Sequel. Jak twierdzi Randy Pitchford, tytuł ten jest wynikiem mnogiej liczby pomysłów, które kłębiły się w głowie deweloperów z Gearbox Software a których nie można było zrealizować w formie kolejnych DLC do drugiej części. Wtedy na scenę wkroczyło studio 2K Australia (było to w marcu 2013 roku), przyjmując prośbę Pitchforda o sklecenie nowej gry z serii Borderlands, wraz z kodem drugiej odsłony cyklu i napędzającym ją silnikiem.
Jednak zespół z krainy kangurów nie miał jedynie za zadanie słuchać poleceń napływających z teksańskiej siedziby Gearbox – sporo dołożył też od siebie. Jak twierdzą redaktorzy serwisu Eurogamer, którzy mieli przywilej uczestnictwa w imprezie poświęconej ujawnieniu omawianej gry, wpływy Australijczyków uwidoczniają się chociażby w akcencie mieszkańców Elpis i w niektórych żartach, wyśmiewających pewne zjawiska charakterystyczne dla najmniejszego kontynentu świata.
Trójkę wybierz, trójkę, panie!
Takie a nie inne pochodzenie The Pre-Sequel jest jedną stroną medalu, jeśli chodzi o wyjaśnienie, dlaczego nie zdecydowano się na zrobienie jakościowego kroku naprzód, oferując grafikę i interfejs wzięte żywcem z Borderlands 2 oraz wsparcie tylko dla sprzętu starej generacji. Druga sprawa to opory dewelopera przed zbyt szybkim angażowaniem się w rywalizację na polu next, a właściwie już currentgenów. Według słów prezesa Gearbox Software, przygotowanie wersji na PlayStation 4 i Xboksa One jest jeszcze zwyczajnie nieopłacalne – bo na świecie wciąż znajduje się znacznie mniej egzemplarzy obu konsol niż sprzedanych kopii ostatniej odsłony serii.
Niemniej, Borderlands 3 bez wątpienia kiedyś powstanie – biorąc pod uwagę popularność marki, jest to więcej niż pewne. Obecnie Gearbox Software w dalszym ciągu dłubie przy swoich tajemnych projektach, więc na kolejną przygodę na „pograniczu” przyjdzie nam poczekać jeszcze ładnych parę lat. Randy Pitchford przewiduje, że rentowność konsol nowej generacji objawi się na trzecią lub czwartą Gwiazdkę od premiery tych urządzeń, więc może pełnoprawna trzecia część trafi w nasze ręce nie wcześniej niż w 2016-2017 roku?
„Przed-sequel” lepszy niż nic?
Jednak wróćmy do tematu Borderlands: The Pre-Sequel i podsumujmy zebraną wiedzę. Dość wyraźnie widać, że będziemy mieli do czynienia z projektem przeznaczonym przede wszystkim dla tych, którzy mieli już styczność z serią i są jej entuzjastami. Jeśli do tej pory nie polubiliście Borderlands, to The Pre-Sequel raczej tego nie zmieni. Osobiście, mimo pewnego rozczarowania, jakie budzi zatrzymanie się dewelopera przy siódmej generacji i starzejącej się technologii, dostrzegam w tym tytule atuty, które czynią go dla mnie wartościowym wkładem w całość. Nie wiem jak Wy, ale my chętnie wskoczymy w buty (?) Claptrapa, by pobawić się w zmniejszonej grawitacji i poznać bliżej Handsome Jacka. O ile tylko znajdziemy czas i pieniądze w natłoku wielu większych hitów zapowiedzianych na ten rok.